Lev Grossman

Król magii


Скачать книгу

.jpg"/>

      Tytuł oryginału:

      THE MAGICIAN KING

      Copyright © Lev Grossman, 2011

      Copyright © 2012 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

      Copyright © 2012 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga

      Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

      Redakcja: Jolanta Olejniczak-Kulan

      Korekta: Iwona Wyrwisz, Anna Just

      ISBN: 978-83-7508-658-4

      WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o. o.

      Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice

      tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

      e-mail: [email protected]

      www.soniadraga.pl

      www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga

      Publikację elektroniczną przygotował

      Dla Sophie

      A teraz będziemy szukać tego, czego nie znajdziemy

Sir Thomas Malory, Le Mort D’Arthur

      Księga I

      Rozdział 1

      Quentin jechał na Nieustraszonej, szarej klaczy z białymi skarpetkami. Miał na sobie czarne skórzane buty po kolana, legginsy o nogawkach w różnych kolorach i długi granatowy płaszcz naszyty gęsto perłami i haftowany srebrną nicią. Na głowę włożył platynową koronę, a o nogę obijał mu się błyszczący miecz – nie ceremonialny, tylko prawdziwy, taki, którym naprawdę można zabić. Była dziesiąta rano, ciepły, choć pochmurny dzień pod koniec sierpnia. Quentin wyglądał dokładnie tak, jak powinien wyglądać król Fillory. I polował na zaczarowanego królika.

      U boku króla Quentina jechała królowa. Królowa Julia. Przodem druga królowa i drugi król, Janet i Eliot – kraina Fillory miała w sumie czterech władców. Podążali leśną ścieżką pod łukiem tworzonym przez korony drzew. Pożółkłe opadłe liście ścieliły się na ścieżce w tak idealnych wzorach, jakby zostały wycięte z bibuły i poukładane przez florystkę. Monarchowie pokonywali drogę w milczeniu, powoli, w grupie, ale każde zatopione we własnych myślach, zapatrzone w zieloną, prawie jesienną głębię lasu.

      Łatwo było tak milczeć. Wszystko było tu łatwe. Żadnych trudnych spraw. Spełnione marzenie.

      – Stójcie! – powiedział nagle Eliot jadący przodem.

      Zatrzymali się wszyscy prócz Quentina – Nieustraszona wysforowała się nieco naprzód i zeszła ze ścieżki, nim zdołał ją przekonać, żeby jednak przystanęła na chwilę. Choć już od dwóch lat zasiadał na tronie Fillory, nadal był gównianym jeźdźcem.

      – O co chodzi? – zawołał.

      Siedzieli nieruchomo w siodłach przez następną minutę. Nie było do czego się spieszyć. Nieustraszona parsknęła, przerywając na moment ciszę; wyniosła końska pogarda dla ludzkich przedsięwzięć.

      – Myślałem, że coś zobaczyłem.

      – Zaczynam się zastanawiać, czy wytropienie tego królika w ogóle jest możliwe – powiedział Quentin.

      – To jest zając – poprawił go Eliot.

      – Wszystko jedno.

      – Nieprawda. Zające są większe. I nie mieszkają w norach, tylko budują sobie gniazda na otwartym terenie.

      – Nie zaczynaj – powiedziały razem Janet i Julia.

      – Prawdziwe pytanie brzmi: jeśli królik naprawdę widzi przyszłość, to czy będzie wiedział, że próbujemy go złapać? – wrócił do tematu Quentin.

      – On widzi przyszłość, ale nie może jej zmienić – powiedziała Julia cicho. – Czy wy troje dyskutowaliście tyle w Brakebills?

      Miała na sobie pogrzebowoczarną suknię do jazdy konnej i pelerynę z kapturem, również czarną. Zawsze ubierała się na czarno, jakby była w żałobie. Quentin nie miał pojęcia, po kim miałaby ją nosić. Od niechcenia, jakby przywoływała kelnera, wezwała do siebie małego ptaszka. Kiedy usiadł jej na nadgarstku, uniosła go do ucha. Ptaszek zaświergotał coś do niej, a ona kiwnęła głową i pozwoliła mu odlecieć.

      Nikt tego nie zauważył prócz Quentina. Julia ciągle odbierała tajemnicze wiadomości od mówiących zwierząt. Zupełnie jakby nadawała na innej fali niż oni wszyscy.

      – Powinieneś był pozwolić nam zabrać Jollyby’ego – powiedziała Janet. Ziewnęła, zasłaniając usta wierzchem dłoni. Jollyby był Wielkim Łowczym na Zamku Białoszczytym, gdzie wszyscy mieszkali. Zwykle nadzorował takie wyprawy.

      – Jollyby jest świetny, ale nawet on nie wytropi zająca w lesie – odparł Quentin. – To znaczy bez psów. I kiedy nie ma śniegu.

      – Jasne, ale za to ma świetnie rozwinięte mięśnie łydek. Lubię na nie patrzeć. Nosi legginsy.

      – Ja też – mruknął Quentin, udając obrażonego.

      – Podejrzewam, że Jollyby i tak gdzieś tu jest – parsknął Eliot. Nadal przyglądał się drzewom. – No wiecie, powstaje w odpowiedniej odległości. Tego faceta nie da się utrzymać z dala od królewskiego polowania.

      – Uważaj, na co polujesz, Quentinie, bo możesz to złapać – oświadczyła Julia.

      Janet i Eliot popatrzyli po sobie: kolejna enigmatyczna maksyma Julii. Ale Quentin zmarszczył brwi. Wiedział, że Julia ma swój rozum.

      Nie zawsze był królem, Fillory czy czegokolwiek. Podobnie jak pozostali. Wychował się jak normalny, niemagiczny i niekrólewski chłopak w Brooklynie, w świecie, który mimo wszystko nadal uważał za prawdziwy. Sądził, że Fillory to nierzeczywista, zaczarowana kraina, gdzie się rozgrywała akcja cyklu powieści fantastycznych dla dzieci. Potem jednak studiował magię w sekretnym college’u o nazwie Brakebills i wraz z przyjaciółmi odkrył, że Fillory istnieje naprawdę.

      Nie okazało się takie, jak sądzili. Było zdecydowanie mroczniejsze i bardziej niebezpieczne niż w książkach. Zdarzały się tu złe rzeczy, okropne rzeczy. Ludzie odnosili rany, ginęli… albo jeszcze gorzej. Więc Quentin wrócił na Ziemię pokonany i zrozpaczony. Włosy mu zupełnie posiwiały.

      Potem jednak wszyscy jakoś się pozbierali i wrócili do Fillory. Stawili czoła swoim lękom i zajęli cztery trony na Zamku Białoszczytym, jako tutejsi królowie i królowe. I to było cudowne, choć czasami Quentin nie mógł w to uwierzyć, skoro Alice, dziewczyna, którą kochał, umarła. Z trudem akceptował te wszystkie dobre rzeczy, skoro Alice ich nie dożyła.

      Ale nie miał innego wyjścia. Bo inaczej w imię czego by umarła? Wziął łuk i stanął w strzemionach, rozglądając się wkoło. Kolana usztywniły mu się z cichym trzaskiem. Było cicho, wyjąwszy szelest spadających liści ocierających się o inne liście.

      W poprzek ścieżki, jakieś trzydzieści metrów od nich, przemknęła szara kulka i zniknęła w krzakach. Szybkim, płynnym ruchem, który kosztował go wiele godzin ćwiczeń, Quentin założył strzałę i naciągnął cięciwę. Mógł użyć magicznej strzały, ale to byłoby wbrew zasadom. Mierzył przez długą chwilę, stawiając opór energii łuku, po czym puścił cięciwę.

      Strzała wbiła się w gliniastą ziemię aż po lotki, dokładnie tam, gdzie pięć sekund wcześniej znajdowały się łapki zająca.

      – Prawie – stwierdziła Janet ze śmiertelną powagą.

      W żadnym razie nie uda im się złapać tego królika.

      – Pogrywasz ze mną, co? – krzyknął Eliot. – Ja!

      Spiął swego czarnego rumaka, ten zarżał, po czym uprzejmie przysiadł na zadzie i stanął dęba. Następnie ruszył prosto w las, za zającem. Trzask gałązek, który znaczył jego drogę przez zarośla,