umarła, tak jak to się dzieje z ostrygami, kiedy otwiera się ich muszle. W środku, w miejscu, gdzie powinna znajdować się perła, leżał kolejny złoty klucz, nieco większy niż poprzedni.
Mężczyzna zjadł ostrygę, zabrał klucz i poszedł dalej. Wkrótce dotarł do domu w lesie i zapukał do drzwi, chcąc prosić o nocleg. Drzwi okazały się lekko uchylone, więc wszedł do środka. Dom wypełniały łóżka, wszystkie pokoje były nimi wprost zastawione, a w każdym spali mężczyzna i kobieta. Mężczyzna przeszedł przez cały dom, aż znalazł puste łóżko dla siebie. Na ścianie wisiał zegar, który nie chodził. Nie było klucza, którym można by go nakręcić, więc mężczyzna użył znalezionego w ostrydze. Potem poszedł spać.
Rano zegar wybił siódmą i mężczyzna się obudził. Wstali też wszyscy inni ludzie śpiący w domu. Każdy powtórzył tę samą historię: przybyli tu osobno, chcieli zanocować, tymczasem okazało się, że spali wiele lat czy nawet wieków, aż do chwili, kiedy zegar zaczął wybijać godzinę. Kiedy mężczyzna pakował swoje rzeczy, znalazł pod poduszką złoty klucz, nieco większy niż ten, którym nakręcił zegar.
Ruszył dalej, a w miarę jak szedł, robiło się coraz zimniej. Być może wszędzie było zimniej, odkąd jego córka została uwięziona na zamku. Po pewnym czasie mężczyzna napotkał piękną kobietę, która siedziała w pawilonie i płakała, ponieważ miała rozstrojoną harfę. Wręczył jej złoty klucz, żeby mogła ją nakręcić, a ona dała mu w zamian inny, większy. Ten okazał się kluczem do skrzyni zakopanej pod drzewem. Znajdował się w niej kolejny, jeszcze większy. Otwierał zamek – ale nie ten, w którym zamknięto jego córkę – gdzie na stole, w komnacie na szczycie najwyższej wieży leżał kolejny klucz.
Mężczyzna szedł i szedł przez całe tygodnie, miesiące czy może lata, nie potrafił już określić. Kiedy nie dało się dalej iść, popłynął, a gdy nie mógł już płynąć, znalazł się na Końcu Świata, gdzie na skraju przepaści siedział dostojny mężczyzna w smokingu i machał nogami. Klepał się przy tym po klapach i wywracał kieszenie – ogólnie sprawiał wrażenie bardzo zaniepokojonego.
– Cholera – powiedział na widok przybysza. – Zgubiłem Klucz do Świata. Jeśli go nie nakręcę i nie ustawię zegara, słońce, gwiazdy i księżyc przestaną się obracać i świat pogrąży się w wiecznej otchłani chłodu i ciemności. Cholera!
Mężczyzna nauczył się już, że bycie bohaterem polega głównie na rozpoznawaniu wskazówek. Bez słowa wyciągnął klucz, który znalazł na zamku.
– Co, do diabła…? – zdziwił się mężczyzna w smokingu. – A niech to! Daj mi go.
Wziął klucz, położył się na ziemi, gniotąc sobie smoking, wyciągnął rękę nad Końcem Świata i zaczął energicznie nakręcać. Rozległ się głośny szczęk zapadki.
– Mam go w kieszeni spodni – powiedział przez ramię, nie przerywając pracy. – Musisz go sobie sam wyjąć.
Podczas gdy elegancki mężczyzna nie przestawał nakręcać, nasz bohater z wahaniem sięgnął do jego kieszeni i wyjął ostatni klucz. Wrócił do swojej łódki i popłynął z powrotem tam, skąd przybył.
Wkrótce, zaskakująco szybko, przybył do zaczarowanego zamku, gdzie czarownica zamknęła jego córkę. Już nie potrafił powiedzieć, jak dawno temu to było. Zamek prezentował się naprawdę imponująco, jego mury ze srebra połyskiwały w słońcu, a on sam unosił się nieco nad ziemią, więc trzeba było się do niego wspinać wąską kręconą klatką schodową, niepokojąco kołyszącą się na wietrze.
Brama była wykuta z czarnego żelaza. Mężczyzna włożył ostatni klucz do zamka i przekręcił.
Jak tylko to zrobił, wrota się otwarły, a zaraz za nimi pojawiła się piękna kobieta, jakby przez cały czas na niego czekała. Była równie wysoka jak on i z pewnością wiele się nauczyła od czarownicy, kiedy go nie było – aż wibrowała magiczną mocą.
Mimo to ją rozpoznał. To była jego córka.
– Moja piękna, to ja – powiedział. – Twój ojciec. Przyszedłem zabrać cię do domu.
– Mój ojciec? – powtórzyła. – Nie jesteś moim ojcem. Mój tata nie jest starcem!
Powiedziała to i zarechotała jak czarownica.
– Ależ jestem twoim ojcem – zapewnił ją mężczyzna. – Nie rozumiesz? Szukałem przez cały czas…
Ale kobieta nie słuchała.
– I tak dziękuję, że mnie uwolniłeś.
Pocałowała go w policzek, po czym podała mu złoty klucz i odleciała na wietrze.
– Zaczekaj! – zawołał za nią. Ale jej już nie było. Nie potrafił tego pojąć. Patrzył, jak niknie w oddali. Po czym usiadł i zapłakał.
Nigdy więcej nie zobaczył córki i nigdy też nie użył klucza. No bo gdzie miałby iść i jakie drzwi otworzyć? Jaki skarb byłby dla niego wart więcej niż złoty klucz, który mu dała?
Rozdział 8
Quentin obudził się wcześnie na okrzyk z bocianiego gniazda, który zabrzmiał zupełnie jak głos konduktora w metrze oznajmiający kolejny przystanek. Dostrzegał ląd. Włożył ciężki czarny płaszcz na piżamę i wyszedł na pokład.
Jego sny wypełniał mężczyzna, jego córka, czarownica i klucze. Ta historia nie dawała mu spokoju, między innymi dlatego, że wątpił, by faktycznie zakończyła się w ten sposób. Czy mężczyzna naprawdę nie miał czasu nic wyjaśnić? Czy jego córka naprawdę nie rozumiała, co się stało? To się nie trzymało kupy. Gdyby tylko porozmawiali i wyjaśnili sobie wszystko, baśń mogłaby mieć szczęśliwe zakończenie. Tyle że ludzie w baśniach nigdy sobie niczego nie wyjaśniają, w tym sęk.
Szare i ciężkie chmury wisiały nisko, niewiele wyżej niż czubek najwyższego masztu „Mundżaka”. Quentin popatrzył spod zmrużonych powiek w stronę, którą pokazywał obserwator. No i była tam: obiecana wyspa, ledwie widoczna we mgle. Jeszcze kilka godzin żeglugi.
Na pokładzie nad kubrykiem Bimbo wykonywał swoje poranne ćwiczenia. Nie nawiązali zbyt bliskich stosunków i Quentin obawiał się, że najlepszy szermierz w Fillory to kliniczny przypadek depresji.
Nigdy się nie śmiał, ani nawet nie uśmiechał. Teraz leżały przed nim dwa miecze, oba w skórzanych pochwach, a on wykonywał serię ćwiczeń rąk, zapewne izometrycznych. Przypominały nieco ćwiczenia palców, jakich Quentin nauczył się w Brakebills.
Quentin się zastanawiał, czy trudno stać się tak dobrym w walce na miecze jak Bimbo. Jeśli zamierzał na serio zaangażować się w przygody, powinien o tym pomyśleć. Spodobał mu się ten pomysł. Czarodziej potrafiący walczyć na miecze: podwójne zagrożenie. Nie musi od razu być tak dobry jak Bimbo. Wystarczy, że stanie się nieco lepszy, niż jest teraz, a teraz jest dość marny.
– Dzień dobry! – zawołał.
– Dzień dobry, wasza królewska mość – odparł Bimbo. Nigdy nie popełniał tego błędu, żeby zwracać się do Quentina „wasza wysokość”, gdyż był to zwrot zarezerwowany dla Najwyższego Króla.
– Nie chcę ci przerywać.
Bimbo nie przerwał ćwiczeń, co zapewne miało oznaczać, że technicznie rzecz ujmując, niczego mu Quentin nie przerwał. Quentin wszedł po niewysokiej drabince i stanął koło Bimba. Ten splótł palce rąk, po czym wykręcił dłonie na zewnątrz takim ruchem, że nawet Quentin się skrzywił.
– Myślałem sobie, że może mógłbyś mi udzielić paru lekcji. W walce na miecze. Kilka już wziąłem, ale nie zaszedłem jakoś szczególnie daleko.
Wyraz twarzy Bimba się nie zmienił.
– Łatwiej