Piotr Rozmus

Piętno mafii


Скачать книгу

Models – odpowiedziała.

      – Znam ją – przyznał Maks. – Kasprowska obiecała ci wielką karierę?

      Agnieszkę zamurowało. Stał przed nią facet, który wyglądał, jakby przed chwilą uciekł z cygańskiego wesela, a znał Lenę Kasprowską, właścicielkę jednej z największych agencji modelingu w tej części Polski.

      – Powinienem był chyba raczej powiedzieć Kasprowsky, prawda? Woli, żeby tak o niej mówić. Z angielska brzmi bardziej światowo i profesjonalnie, chociaż dla mnie wyjątkowo kiczowato.

      – Zna ją pan? – zapytała Agnieszka.

      – Proszę, mówcie mi po imieniu. Maks, okej? Mam wtedy poczucie, że nie jestem jeszcze aż tak stary. – Znów ten uśmiech. – Czy znam Lenę? Bardzo dobrze. Ale znam także Paulę Madejską.

      Jeżeli wcześniej Agnieszka nie mogła wydusić z siebie słowa, to teraz miała trudności z tak podstawową czynnością jak oddychanie. Paulę Madejską? Czy to w ogóle było możliwe? Pewnie facet wyczytał jej nazwisko gdzieś w gazecie albo zobaczył ją w telewizji. Madejska większość czasu spędzała ze swoimi modelkami w Paryżu, Mediolanie i Tokio…

      – Chcesz ją poznać?

      Agnieszka z trudem przełknęła ślinę.

      – Mówi pan serio?

      – Zawsze. I wiesz co? Tak się składa, że jest tu dzisiaj razem z kilkoma swoimi dziewczynami. Od dawna się przyjaźnimy. – Mężczyzna ujął Agnieszkę pod rękę. – Chodź, przedstawię cię…

      – Nie mogę. – Agnieszka stała jak słup soli.

      – Co? Dlaczego?

      – Nie jestem przygotowana. Miałyśmy iść do kina… Nie jestem odpowiednio ubrana i…

      – Ciii. – Mężczyzna położył palec na ustach. – Nic nie szkodzi. Niebawem nie będziesz musiała się przejmować strojem. Coś zaradzimy, ale najpierw załatwimy jakieś drinki. Strasznie jesteście spięte.

***

      Tamtego pamiętnego wieczoru Marta zasnęła na kanapie. Kłótnia z Adamem stała się pretekstem do opróżnienia połowy butelki wina. Z każdym kolejnym łykiem podsuwane jej przez wyobraźnię obrazy męża kochającego się w ich hurtowni z jakąś kobietą coraz bardziej się rozmywały. I o to chodziło. Nie wiedzieć kiedy zamknęła oczy. Ogień w kominku przygasł…

      Zbudziło ją głośne pukanie do drzwi. Poderwała się wystraszona, nie mając pojęcia, co się dzieje. Najpierw pospieszne spojrzenie na elektroniczny zegarek. 1:27. Potem w stronę drzwi, jakby chciała się utwierdzić w przekonaniu, że naprawdę słyszała to, co słyszała.

      Tym razem ktoś po drugiej stronie skorzystał z dzwonka, wyrywając ją z odrętwienia. Serce podeszło jej do gardła. Z trudem wstała. Czuła kołysanie w głowie, jakby szła po pokładzie statku. Nogi miała jak z waty… Przez prostokątne okno drzwi wejściowych, w bladym świetle lampy uruchomionej fotokomórką dostrzegła zamazaną sylwetkę nocnego gościa.

      – Kto… kto tam?

      Nagle poczuła dotyk na swoim ramieniu. Wrzasnęła.

      – Mamo, co się dzieje?

      To był Bartek.

      – Nie wiem, kochanie, zaraz się…

      – Policja. Proszę otworzyć.

      Zamarła. Fala złych przeczuć zalała ją z całą siłą.

      Otworzyła. Za drzwiami w strugach deszczu stało dwóch policjantów.

      – Pani Makowska?

      Zaniemówiła. Pokiwała jedynie głową. Funkcjonariusz zerknął na przerażonego chłopca stojącego u jej boku. Widać było, że policjant nie do końca wie, jak się zachować.

      – Zdarzył się wypadek – oświadczył wreszcie.

      Marta zakryła usta dłonią. Minęły długie sekundy, zanim zdołała wymamrotać:

      – Adam?! Czy on…?

      – Powinna pani pojechać z nami…

      Łzy napłynęły jej do oczu. Policjant dał jej tyle czasu, ile potrzebowała. W końcu pokiwała głową. Zostawiła drzwi szeroko otwarte, pozwalając mundurowym zdecydować, czy wejdą, czy jednak poczekają na zewnątrz. Chwyciła Bartka za rękę i odwróciła się w kierunku schodów. Zdołała zrobić zaledwie kilka chwiejnych kroków, potem zemdlała.

***

      I tym razem obudziło ją pukanie. Otworzyła szeroko oczy, czując, jak uczucie déjà vu ogarnia jej umysł. Boże, tylko nie to! Zrzuciła z kolan małą Fifi. Pies pognał w kierunku drzwi. Pukanie się powtórzyło. Serce znów kołatało jej w piersi, zupełnie jak tamtej potwornej nocy. Otworzyła drzwi. To był Bartek.

      – Sorki, mamo. Zapomniałem kluczy.

      Zawsze zamykali drzwi na klucz, bez względu na porę. Przycisnęła syna do piersi. Wtuliła twarz w jego przepocone włosy. Łzy napływały jej do oczu.

      – Mamo, nie mogę oddychać…

      Zwolniła uścisk, lekko się uśmiechając.

      – Płaczesz? – zapytał. – Coś się stało?

      Otarła policzki.

      – Nie, kochanie. Wszystko w porządku. Usnęłam i… trochę się wystraszyłam. Jesteś głodny?

      – Jak wilk.

      6

      W pokoju było około kilkudziesięciu osób. Przeważali mężczyźni. Roześmiane towarzystwo w różnym wieku żywo dyskutowało. Niektórzy z gości mieli na twarzy maski, jakby gospodarz organizował spóźnioną imprezę halloweenową. Kilka par tańczyło w rytm muzyki, zaproponowanej przez DJ-a stojącego za konsoletą. Między gośćmi przemykały półnagie kelnerki, proponując kolejne drinki. Ich twarze również zasłaniały maski pokryte brokatem. Anka i Agnieszka stały w wejściu, chłonąc rzeczywistość szeroko otwartymi oczami. Wychwyciły Draculę, który odebrał kieliszek, po czym wpił się w szyję młodej kelnerki. Dziewczyna udawała zachwyconą, ale czym prędzej wyswobodziła się z uścisku wampira. Gdzieś w kącie pokoju w rytm muzyki kołysał się klaun z puklem różowych włosów. Tuż obok tańczył facet w masce małpy.

      – Nieźle, co? – szepnął Kuba nad ich głowami. – Mówiłem wam, że to jest megaimpreza.

      Agnieszka nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Większość facetów była w wieku zbliżonym do gospodarza. Kobiety, podobnie jak kelnerki, dużo młodsze. Najwyraźniej wszyscy bawili się świetnie. Jakaś ruda piękność podeszła do nich ze srebrną tacą. Między szkłem z kolorowym alkoholem Agnieszka dostrzegła tabletki i… uformowany w idealnie równe kreski biały proszek. Maks natychmiast odprawił dziewczynę, wcześniej szepnąwszy jej do ucha kilka słów.

      – Witajcie w raju – powiedział do nich. – Czujcie się jak u siebie… – Delikatnie pchnął dziewczyny do przodu, zachęcając, aby ruszyły w stronę tańczących.

      Agnieszka ledwo zmusiła sztywne nogi do wykonania kroku. Wiedziała, że muszą stąd wyjść, i to jak najszybciej. Nie miała jednak pojęcia, jak to zrobić. Perspektywa poznania Madejskiej osobiście była kusząca, ale czerwone światełko w głowie Agnieszki błyskało na alarm. Ci ludzie zażywali kokainę! Zamorduje Ankę, gdy tylko opuszczą to miejsce. Poza tym coraz bardziej wątpiła, by ten cały Maks naprawdę znał Madejską. Nie było szans, żeby taka kobieta jak ona brylowała w szemranym towarzystwie… Agnieszka miała wrażenie, że wszyscy się na nie gapią. Czuła się jak okaz w zoo. Jakiś obleśny i podchmielony facet puścił