stosowne wykształcenie i wpojono jej właściwe maniery.
– Albo porozmawia pani ze mną teraz, panno Morton, albo może być pani pewna, że nie będzie następnego występu w tym klubie – oznajmił zdecydowanym tonem. Ogarniała go coraz większa złość. Sterczał w ciemnym korytarzu przed zamkniętymi drzwiami...
Usłyszał stłumiony okrzyk zdziwienia dochodzący z pokoju.
– Och... – To krótkie słowo zawierało jedną tylko treść, mianowicie zdziwienie. – Czy pan mi grozi, mister Vaughn? – Teraz pojawiła się jakby niepewność.
– Nie będę musiał pani grozić, panno Morton, jeśli dowiem się prawdy.
Caro była w rozterce. Przed dwoma tygodniami uciekła z domu, przekonana, że w wielkim Londynie łatwo znajdzie zatrudnienie jako dama do towarzystwa bądź guwernantka, niestety spotkała ją seria odmów ze strony szacownych gospodarzy, nie miała bowiem wymaganych referencji.
Boleśnie przekonała się przy tym, że w Londynie wszystko kosztuje o wiele więcej, niż założyła przed przyjazdem, więc skromna kwota, którą przez długie miesiące odkładała z kieszonkowego, topniała w zawrotnym tempie. Szybko dotarło więc do niej, że albo wróci tam, skąd uciekła, bo sytuacja stała się wprost nie do zniesienia, albo spróbuje szczęścia w teatrach. Swoje nadzieje opierała na tym, że od dziecka chwalono jej śpiew, widziała też entuzjastyczne reakcje gości, gdy podczas tych rzadkich okazji, kiedy ojciec zapraszał sąsiadów i przyjaciół na kolację, prezentowała swój wokalny kunszt. Wizyty w teatrach zakończyły się kilkoma ofertami pracy, ale wszystkie były bardzo podobne do siebie i po prostu szokujące! Przynajmniej za takie uznała je Caro, która wychowała się w poczuciu bezpieczeństwa w sielskich okolicach Hampshire.
Obecne zatrudnienie – i pieniądze, z których mogła opłacać skromne lokum – zawdzięczała wyłącznie uprzejmości Drew Butlera. W tej sytuacji nie była pewna, czy może odprawić Dominica Vaughna, skoro z jakichś powodów jej opiekun wyraził zgodę na tę wizytę. Uznała bowiem, że stojący za drzwiami dżentelmen nie skłamał w tej kwestii.
Palce trochę się jej trzęsły, gdy pomału przekręciła klucz w zamku, po czym cofnęła się błyskawicznie, jako że drzwi zostały pchnięte gwałtownie z drugiej strony.
Jak się spodziewała, to był srebrzystooki diabeł, którego widziała w głębi sali podczas występu. Teraz wyglądał nawet jeszcze bardziej diabolicznie, gdyż przyćmione światło świec padające z korytarza uwypukliło bliznę na policzku, przez co twarz wyglądała jak wyryta w kamieniu, a czarny żakiet i biała koszula podkreślały surowość i siłę emanujące z całej postaci.
Caro odstąpiła jeszcze o krok, po czym spytała:
– O czym życzy sobie pan ze mną porozmawiać?
Biegły w ukrywaniu emocji Dominic niczym nie zdradził, jak wielkie wrażenie wywarła na nim panna Morton, gdy ujrzał ją bez osłaniającej twarz maski i bez hebanowej peruki, pod którą chowała długie i cudownie złote loki. Teraz okalały migdałowe w kształcie oczy morskiego koloru osadzone w delikatnej twarzy w kształcie serca, tak niezwykłej piękności, że zaparło mu dech w piersiach.
Gdyby rzeczywiście była nieposłuszną córką albo, co gorsza, zbiegłą żoną, wcale by go to nie ucieszyło.
– Może mnie pani zaprosi do środka, panno Morton – oznajmił kategorycznym tonem.
W pierwszym odruchu zatrzepotała nerwowo długimi rzęsami, zaraz jednak się opanowała i dumnie uniosła brodę.
– Jak już przed chwilą wyjaśniłam, sir, odpoczywam przed następnym występem.
– Który, jak mnie poinformował Drew, odbędzie się dopiero za godzinę – skontrował surowym tonem.
Caro wzdrygnęła się na ten ton, natomiast Dominic bacznie jej się przyglądał. Twarz już zdążył ocenić, teraz zwrócił uwagę na szczupłą szyję i kremową skórę widoczną w głębokim wycięciu sukni. Przesunął spojrzenie niżej, gdzie jedwabny materiał otulał małe, ale jak ocenił Dominic, jędrne piersi. Talię miała tak szczupłą, że mógłby ją objąć dłońmi. Pod wpływem nagłego podniecenia pomyślał też, że chętnie nakryłby dłonią drobne piersi, a potem powędrował w dół aż po łagodnie zaokrąglone łono i uniósł pannę Morton, by mogła swobodnie długimi, smukłymi nogami otoczyć jego talię...
Caro próbowała zignorować sposób, w jaki Dominic Vaughn na nią patrzył. Zupełnie jakby nie widział sukni, tylko nagie ciało... No, nie całkiem jednak zignorowała, oblała się bowiem rumieńcem, szybkim gestem wyciągnęła przed siebie ręce i oznajmiła:
– Wolałabym, żeby został pan tam, gdzie stoi, sir.
– Milordzie – skorygował, przesuwając wzrok z powrotem na jej twarz.
– Milordzie? – Jej konsternacja była zrozumiała. Zwrotu „sir” używano wobec mężczyzn ze szlacheckich rodów nawet niemających tytułu, ale stosowany był również grzecznościowo wobec innych osób, którym z jakichś względów chciało się okazać szacunek, i tym też kierowała się Caro Morton. Natomiast zwrot „milord” przysługiwał tylko i wyłącznie przedstawicielom najwyższej arystokracji, czyli parom Anglii zasiadającym w Izbie Lordów, a także osobom piastującym najważniejsze stanowiska rządowe.
– Jestem lord Dominic Vaughn, hrabia Blackstone.
Poczuła ucisk w krtani. Miała więc do czynienia z parem Anglii i takim samym ociekającym pychą arogantem, jakim był przydzielony jej ostatnio opiekun.
– Jeśli pana słowa miały wywrzeć na mnie wrażenie, milordzie, to z przykrością wyznaję, że nie osiągnął pan zamierzonego celu – oświadczyła.
Dominic uniósł brwi, jednak była to jedyna reakcja na sarkastyczną uwagę panny Morton, powiedział natomiast:
– Dobry zwyczaj nakazuje, żeby przedstawiły się obie strony.
– Oczywiście, milordzie. – Znów się zaczerwieniła, bo reprymenda była słuszna, zaraz jednak dodała rezolutnie: – Skoro, jak pan twierdzi, rozmawiał pan z Drew Butlerem, to musi pan już wiedzieć, że nazywam się Caro Morton.
– Czyżby? – Dominic ironizował nie tylko tonem głosu, ale i spojrzeniem.
– Przecież powiedziałam, milordzie – odparła z godnością.
– Ach, gdybyż taki ład panował na tym świecie, że wystarczy coś powiedzieć, a już staje się prawdą – kpił w żywe oczy.
– Wątpi pan w moje słowa, milordzie? – spytała oburzona, choć ucisk w krtani jeszcze się wzmógł.- Droga Caro, z uwagi na mój wiek i nabyte doświadczenie po prostu muszę wątpić we wszystko, co mi się mówi, zanim nie przekonam się, że jest inaczej.
Niewątpliwie przez cynizm i podszyty zgryźliwością ironiczny stosunek do rzeczywistości, hrabia Blackstone sprawiał wrażenie kogoś bardzo już zmęczonego życiem, a blizna na lewym policzku nadawała mu groźny, wręcz złowieszczy wygląd, jednak Caro oceniała, że nie dobiegł jeszcze trzydziestki. Przy jej dwudziestu latach był więc od niej starszy zaledwie o osiem, góra dziewięć lat.
I z całą pewnością nie była jego „drogą”!
– W takim razie żal mi pana – stwierdziła.
Nie takiej odpowiedzi oczekiwał, wręcz się na nią obruszył. Bogaty i wolny jak ptak hrabia Blackstone nie życzył sobie ani nie potrzebował niczyjej litości, a już na pewno nie od kobiety, która ukrywała się za złotą maską i pod hebanową peruką.
Czyżby Butler nie mylił się w swej ocenie? Czy panna Morton rzeczywiście uciekła do Londynu, by ukryć się przed dominującym ojcem albo brutalnym mężem? Była tak szczuplutka