PENNY JORDAN

Trudna miłość


Скачать книгу

Nonsens – zaoponowała Taylor, a na jej policzkach pojawiły się delikatne rumieńce. – Przecież tamta kobieta czy dziewczyna nie przywiązała go do łóżka i nie zmusiła, żeby ją zapłodnił.

      Sir Anthony zrobił zaskoczoną minę. Ale zaskoczona poczuła się również sama Taylor. Zazwyczaj unikała rozmów, które dotykały spraw intymnych, ale postawa szefa i jego argumenty wydały się jej tak irytujące, że nie potrafiła stonować swojej reakcji.

      – Bram miał niecałe piętnaście lat, kiedy tamto się stało. Zresztą bardzo nie lubi o tym rozmawiać.

      – A jednak uczynił wszystko, by nikt nie miał najmniejszych wątpliwości, że to nie on ponosi tu winę.

      Wiedziała, że przesadza w swoim ataku na Soamesa, lecz niejako działo się to poza jej wolą.

      – To nie Bram poinformował nas o tym, tylko jego ojciec. Był rozgoryczony i do żywego dotknięty sposobem, w jaki rodzice dziewczyny potraktowali jego syna. Martwił się o przyszłość Brama, która stanęła pod znakiem zapytania. Bram zawsze stawiał potrzeby innych ludzi przed własnymi.

      Taylor wiedziała już, że marnuje czas i energię, wykręcając się od podjęcia współpracy z mężczyzną, którego dominacji tak bardzo się obawiała. Fatum pojawiło się w osobie sir Anthony'ego i nieubłaganie pchało ją na ścieżkę, którą ona, Taylor, zawsze starała się ominąć.

      – Widzę – rzekł sir Anthony, uważnie lustrując jej twarz – że nie udało mi się zarazić cię entuzjazmem do tej współpracy.

      – Chyba raczej nie – przyznała.

      Nie widziała najmniejszego sensu w tłumaczeniu szefowi, że to nie Bram Soames budził jej strach, tylko mężczyzna w nim i mężczyźni w ogóle. Podobnie zresztą było z samym sir Anthonym, kiedy zaczęła tu pracować. Musiały minąć aż dwa lata, zanim w kontaktach z nim poczuła się swobodna i naturalna. To znaczy – zanim przekonała się, że uprzejmy i ciepły, choć może również lekko protekcjonalny stosunek szefa do kobiet jest naturalnym wyrazem jego osobowości, nie zaś zwodniczą maską, pod którą skrywa zaborcze i niecne zamiary.

      – Spróbuj jednak trochę zmienić perspektywę i spojrzeć na tę sprawę z innej strony. Propozycja, którą ci złożyłem, to w moim przekonaniu wyróżnienie i swego rodzaju awans, nie zaś kara za niepopełnione grzechy. Wiem, jak lubisz swoją pracę, Taylor. Ale za dużo drzemie w tobie zdolności, zbyt bogatą wewnętrznie jesteś osobą, byś miała do końca życia przebywać wyłącznie w zamkniętej przestrzeni swojego ukochanego archiwum. Pora teraz na bardziej aktywne role. Jesteś piekielnie inteligentną osóbką; prezentujesz się, że już nie można lepiej; posiadasz rzadką zdolność przeprowadzania do końca swoich zamierzeń – wszystko to wręcz predestynuje cię, byś reprezentowała naszą organizację wobec szerokiej publiczności.

      Zamarło jej serce. Najwidoczniej chciano, by oszalała ze strachu. Działanie publiczne, na oczach wszystkich, kontakty z ludźmi, udzielanie wywiadów środkom masowego przekazu – cała ta sfera aktywności wydawała się jej obca i groźna. W porównaniu z nią współpraca z Soamesem, której uprzednio tak się obawiała, była tylko fraszką-igraszką, drobną dolegliwością, ćmieniem zęba. Ostatecznie jeden człowiek to nie to samo, co krytycznie nastawiona „szeroka publiczność”.

      – Dzięki za pochwały, ale nie widzę siebie w roli rzecznika prasowego.

      – W każdym razie nikt lepiej od ciebie nie zna naszych potrzeb – powiedział sir Anthony. – Ten projekt, o którym przez cały czas mówimy, jest zbyt doniosłym przedsięwzięciem, by nie podporządkować mu osobistych uprzedzeń. Rozumiem, że ty i Bram możecie różnić się charakterami, jak również poglądami na wiele spraw, ale...

      – Ale dla tej szczytnej idei powinnam się poświęcić, czy tak? – spytała, wykrzywiając wargi w cierpkim uśmiechu.

      – Nie to chciałem powiedzieć. Po prostu uważam, że trochę fałszywie oceniasz Brama. On naprawdę da się lubić. Jest miły, uprzedzająco grzeczny i pełen najlepszych intencji. Większość kobiet... – przerwał, rozumiejąc, że wkracza na grząski teren.

      – Pozwól, że sama dokończę. Większość kobiet powitałaby z radością szansę nawiązania bliskich kontaktów z mężczyzną przystojnym, bogatym i do wzięcia Czy to chciałeś powiedzieć?

      W tym katalogu przymiotów nie umieściła jednej cechy, i to bodaj najistotniejszej. Wszystkie te bowiem walory i zalety, którymi mógł wykazać się Bram, współtworzyły jego potęgę. Kto jest potężny, jest też świadomy własnej potęgi. Kto posiada siłę, lubi jej nadużywać. A zatem jej współobcowanie z Bramem będzie z pewnością równoznaczne z przeciwstawianiem się jego potędze. Nie była to perspektywa, która mogłaby dodać jej skrzydeł.

      – Ufam, że mam twoją zgodę, Taylor – usłyszała głos sir Anthony'ego. – Powiem Bramowi, żeby skontaktował się z tobą. Wiem, że dasz z siebie wszystko, by doprowadzić rzecz do pomyślnego końca.

      Wstał i ona również się podniosła. Odprowadził ją do samych drzwi i na pożegnanie lekko uścisnął jej ramię, jakby pragnąc dodać otuchy.

      Znalazłszy się w bezpiecznej przystani swojego gabinetu, Taylor zaczęła powoli odzyskiwać duchową równowagę. W końcu też powróciła jej zdolność chłodnej oceny faktów. Wiedziała już, jaki zasadniczy błąd popełniła w rozmowie z Anthonym. Powinna była bardziej zdecydowanie przeciwstawić się jego propozycji, a jeśli zaszłaby taka konieczność, posunąć się nawet do złożenia wymówienia.

      Czy jednak faktycznie zdecydowałaby się na tak desperacki krok? Nie była osobą niezależną pod względem finansowym, a szansa znalezienia równie dobrze płatnej posady praktycznie równała się zeru. Poza tym lubiła swoją pracę. To już zresztą nie była praca, tylko jak gdyby rezerwat, azyl, w którym czuła się bezpieczna i chroniona przed niespodziankami i zawirowaniami życia. I miałaby, znajdując się w tak komfortowej sytuacji, zaczynać wszystko od nowa? Puszczać się na niebezpieczne wody poszukiwań? Narażać się na złośliwy przypadek? Zaufać ślepemu trafowi?

      Przeklęty milioner! Że też musiał pojawić się i stanąć na jej drodze. A miała wszystko tak uporządkowane i dopięte na ostatni guzik. Swym pojawieniem się wprowadził chaos w jej życie. I co miało się narodzić z tego chaosu? Ot, jeszcze jeden komputerowy program. Tyle że, cholera, nie taki sobie zwykły komputerowy program, tylko prawdziwe cudo, które miało zmienić życie wielu ludziom, ludziom upośledzonym i nieszczęśliwym.

      Ukryła twarz w dłoniach. Czuła, że oto znalazła się właśnie w przełomowym momencie życia. Miała porzucić swoją cichą, przytulną norkę, której półmrok tak lubiła, i wyjść na światło dzienne.

      Wzdrygnęła się, gdy zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę. Nie zdziwiła się wcale, usłyszawszy głos Brama Soamesa.

      – Dzień dobry, Taylor – powitał ją z bezpośredniością, której właśnie najbardziej się obawiała. – Mam nadzieję, że nie odbierzesz tego telefonu jako próby ponaglania i wywierania na ciebie nacisku. Anthony przyrzekł mi, że porozmawia z tobą o ewentualnej naszej współpracy, i byłem ciekaw, czy...

      – Dopiero co wróciłam od niego – poinformowała go rzeczowym tonem.

      Zapadła cisza, jak gdyby Bram gotował się do decydującego skoku.

      – W takim razie zanim chwycimy byka za rogi, dobrze byłoby spotkać się i wstępnie przedyskutować pewne sprawy. Co powiesz na jutrzejsze popołudnie?

      Przewróciła kartkę kalendarza. Strona z jutrzejszą datą okazała się dziewiczo biała.

      – Przykro mi, w godzinach popołudniowych jestem zajęta.

      Wstrzymała oddech.