zapadliska, ocienione przez skaliste występy kości policzkowych; kiedy wreszcie jedwabista gładkość cery zaczyna ujawniać pęknięcia i rysy niczym gliniasta ziemia podczas suszy.
Pod tym względem w dużo lepszej sytuacji znajdowały się pulchne kobiety, które nie musiały zastanawiać się, czy nosić w ustach przemyślne kuleczki do wypełniania zapadniętych policzków. Wprawdzie ona, Nadia, też jeszcze nie musiała myśleć na serio o tych kulkach, ale już z pewnych oznak, które ona jedynie dostrzegała, mogła przewidzieć nieuchronne zmiany, które miały nastąpić w ciągu najbliższych pięciu, może dziesięciu lat. Na razie jednak udawało się jej konserwować swoją urodę. Ciągle jej skóra w dotknięciu miała gładkość kuli bilardowej, a dyskretnie opalone ciało wabiło świeżością brzoskwini.
Miała na sobie prostą, lecz elegancką sukienkę z czarnej wełenki, która, doskonale dopasowana, uwydatniała giętkość jej talii, smukłość bioder i delikatną wypukłość piersi. Dla bystrego obserwatora, a Jay niewątpliwie posiadał tę cechę, były one wciąż jeszcze dostatecznie jędrne, by nie zachodziła potrzeba krępowania ich gorsetem stanika.
To wszystko mogło gwałtownie się zmienić, jeśli wyjdzie za Alarica. Znała go i wiedziała, że będzie próbował zaprząc ją do kieratu macierzyństwa.
Poza tym, oczywiście, byłby pod każdym względem wspaniałym mężem. Stała przed wielką szansą i nie mogła już dłużej zwlekać z decyzją.
Zmarszczka na jej czole pogłębiła się. Jay pojawił się w Nowym Jorku bodaj w najmniej odpowiedniej chwili. Słusznie zwykło się mówić, że kobieta nigdy nie zapomina pierwszego kochanka. I jakkolwiek Jay nie był tym pierwszym w sensie dosłownym, to przecież jego pierwszego pokochała.
Nie widzieli się sześć lat. Sześć lat to szmat czasu. Kogo zobaczy Jay, gdy dziś wieczorem skieruje na nią spojrzenie? Czy aby na pewno kobietę godną pożądania? Czy może tylko podniszczonego przez czas sobowtóra dawnej kochanki? Życie na Wall Street, gdzie pracowała i gdzie odnosiła niezwykłe sukcesy, było dostatecznie twarde nawet dla mężczyzny; a co dopiero, gdy było się kobietą...
Spojrzała na zegarek. Dochodziło wpół do ósmej. Trzeba było się zbierać. Sięgnęła po torebkę.
Zobaczyła Jaya, zanim on ją zobaczył. Stał w wejściu do głównej sali i błądził wzrokiem po stolikach. Przyćmione światło nie ułatwiało obserwacji, a przecież zdołała zauważyć, iż ściągnął na siebie spojrzenia wszystkich obecnych w lokalu kobiet.
I nic dziwnego. Sama bowiem znalazła się pod wrażeniem przemiany, jaka dokonała się w nim przez te lata. Z przystojnego chłopaka stał się rasowym mężczyzną. Świetność jego w pełni już dojrzałej męskiej urody nie miała sobie równych. Okrzepł, spoważniał, budził fascynację i respekt. Samym swoim widokiem intrygował i podniecał, co bodaj nawet się stało, jeżeli twarze kobiet siedzących przy stolikach i lustrujących Jaya spod opuszczonych rzęs wyrażały prawdę.
Nareszcie dostrzegł ją i podszedł. Uniosła głowę. Ogarnął ją z bliska spojrzeniem chłodnych zielonych oczu.
– Nadia...
Zabroniła sobie wszelkich wzruszeń, jakichkolwiek banalnych westchnień. Chciała być tą, która kontroluje sytuację.
– Napijesz się? – zapytała, kiedy usiadł. – Słyszałam, że twoje sprawy z Japończykami nie układają się najlepiej.
Nie udało mu się ukryć zdumienia. Wzruszył ramionami, po czym uśmiechnął się lekko.
– Sądziłem, że raczej wiodło mi się dotąd całkiem nieźle, ale widzę, że oceniasz rzeczy inaczej.
– Nie byłeś w stanie dać im żadnych konkretnych obietnic.
– Bo i wcale nie leżało to w moich zamiarach. Ich oferta jest jedną z wielu, które obecnie rozważamy.
– My? – podchwyciła. – Ach, oczywiście, twój ojciec. To on rezerwuje dla siebie ostatnie słowo w każdej sprawie, czy tak?
Poruszył się na krześle, lecz zamiast udzielić odpowiedzi na jej pytanie, powiedział:
– Nadio, zechciej łaskawie powiedzieć mi, dlaczego nalegałaś na to spotkanie. Chyba nie po to, żeby rozmawiać ze mną o interesach?
A więc udało się jej zdenerwować go. Ciekawe, jak by zareagował, gdyby zdradziła mu, że jego partnerzy w negocjacjach są jej klientami. W związku z tym po raz pierwszy w życiu złamała jedną z podstawowych zawodowych zasad. Zataiła przed Japończykami istotną informację, że obojętnie, co powie im Jay, i tak ostateczną decyzję może podjąć tylko jego ojciec. Pozostawało, rzecz jasna, pytanie, dlaczego tak postąpiła.
– Oczywiście, że nie – odparła z uśmiechem. – Jesteśmy starymi przyjaciółmi. Minęło trochę czasu od naszego ostatniego spotkania.
– Starymi przyjaciółmi? – zapytał z mieszaniną ironii i powątpiewania. – Ty i ja nigdy nie byliśmy przyjaciółmi. Kochankami, owszem, ale nie przyjaciółmi. Pewnie zamierzasz wyjść za mąż?
Jeśli liczył na to, że zaskoczy ją tym pytaniem, to czekało go rozczarowanie.
– Całkiem możliwe – odparła, odruchowo spoglądając na kelnera, który przyniósł im drinki.
– No to jesteś w romantycznym nastroju.
– Małżeństwo nie ma nic wspólnego z romantyzmem. Prawdę tę odkryli jeszcze sami romantyczni poeci. Romantyzm bowiem jest...
– Dla kochanków? – wyręczył ją.
Bawił się z Nadią, kąsał ją swoją ironią, a wszystko po to, by osłabić napięcie, w jakim żył od kilku dni.
– Romantyzm jest złudzeniem, piękną iluzją, oto co chciałam powiedzieć. Oferuje nam słodycze, od których w końcu dostajemy mdłości.
– A zatem twoje małżeństwo ma być pozbawione romantyzmu. Czy również miłości?
Wstąpił tym pytaniem na bardzo niebezpieczny grunt i wiedział o tym.
– Nie, miłość będzie w nim obecna – odparła, pomijając jednak milczeniem dość istotny fakt, że będzie to miłość jednostronna, to znaczy miłość Alarica do niej. – A jak zdrówko twojego szanownego papy? – zapytała, dysząc żądzą odwetu.
– Dziękuję, trzyma się wyśmienicie. Posłuchaj mnie, Nadio...
– Wciąż w stanie wolnym? Cóż za marnotrawstwo! Wiesz, Jay, szkoda, że poznaliśmy się, gdy byłam taka młoda. Gdyby stało się to dzisiaj, a ty przedstawiłbyś mi swojego ojca, podejrzewam, że to jego bym wybrała.
Miała dwadzieścia jeden lat, gdy poznała Jaya. Był jej rówieśnikiem, ją zaś zmęczyli starsi kochankowie. Widziała Bramptona Soamesa dwa razy, kiedy odwiedził syna w studenckim campusie, lecz Jay ani myślał przedstawić ją ojcu.
Różnie tłumaczyła sobie tę jego niechęć. Jednak dopiero w tej chwili uświadomiła sobie, że Jay mógł po prostu bać się, iż odnajdzie w ojcu potencjalnego rywala. Soames mógł w równym stopniu zainteresować ją swoją osobą, co okazać jej szczególne względy, zaś Jay chciał mieć ojca tylko dla siebie. Widział w nim bowiem osobę do swej wyłącznej dyspozycji.
– Coś mi szepcze do ucha, że wciąż jeszcze nie wyrosłeś z kompleksu swojego papy – mruknęła, robiąc słodką minkę. – Ale to przecież mężczyzna w każdym calu. Nie zamkniesz go w zakonie i nie zakażesz mu kontaktu z kobietami. Współczuję mu. Na pewno nie jest rzeczą łatwą mieć takiego syna jak ty – zachłannego, zazdrosnego, opętanego obsesją...
Miał w tej chwili lekko pobladłą twarz, lecz nie widziała w jego oczach ani złości, ani też wzburzenia.