do czasu na gruncie towarzyskim. Mężczyźni należeli do tego samego klubu golfowego, kobiety zaś udzielały się na różnych dobroczynnych imprezach parafialnych. Było więc rzeczą nieuchronną, że Bram i przyszła matka Jaya prędzej czy później się poznają, mimo że chodzili do różnych szkół, odpowiednio – męskiej i żeńskiej, i mimo że ona była od niego o trzy lata starsza.
Jay pamiętał matkę jako istotę piękną, ciepłą i czułą, lecz równocześnie zdominowaną przez swojego ojca. Owszem, potrafiła wymóc na nim pieniądze na nowe ciuszki czy kosztowne wakacje, lecz gdy chodziło o jej dziecko... Niestety, Jay był zaledwie tolerowany przez dziadka, chociaż nawet i o pełnej tolerancji nie mogło być mowy. Był bowiem hańbą tej rodziny, jej wstydem i bólem. Wobec obcych poświęcano mu wiele uwagi i mógł liczyć nawet na jakąś pieszczotę, natomiast w zaciszu domowego ogniska na powrót stawał się „bękartem, który ściągnął nieszczęście na ten dom”. Były to słowa dziadka, który zwykł je powtarzać przy każdej nadarzającej się okazji.
Niebawem też Jay uświadomił sobie, że brakuje mu czegoś, co posiadają inne dzieci. A raczej nie czegoś, lecz kogoś.
– Mój tatuś jest lekarzem – obwieścił mu raz jeden z jego rówieśników, z którym bawił się w piaskownicy. – A co robi twój tatuś?
Głęboko zakłopotany, Jay nic na to nie odpowiedział i rzucił do ataku swoje tanki i bataliony, jako że bawili się akurat w wojnę na pustyni. Lecz kiedy wrócił do domu, zapytał matki:
– Gdzie jest mój tatuś?
Wybuchnęła płaczem, tak głośnym i spazmatycznym, że aż usłyszała go babka, mimo że była daleko, bo aż w ogrodzie. Płacz matki i gniew babki nie były jedyną odpowiedzią na jego pytanie. Pełną odpowiedź dał mu dziadek, gdy wrócił wieczorem do domu.
– Interesuje cię, gdzie jest twój tatuś – powiedział swoim surowym głosem. – Otóż wiedz, że nie masz ojca. Inne dzieci mają ojców, lecz ty jesteś pod tym względem wyjątkiem. Twój ojciec wyparł się ciebie i zrujnował nam życie. Taka jest prawda.
Prawda była jednak inna. Jay poznał ją dużo, dużo później. Awanturował się właśnie z Heleną, gdy ta wykrzyknęła, nie bacząc na to, że jej słowa mogą go boleśnie zranić.
– Powinieneś dziękować Bogu, że masz takiego ojca jak Bram. Miał zaledwie piętnaście lat, gdy to się stało. Piętnaście lat! Twoja matka górowała nad nim wiekiem i dojrzałością, ale rzecz jasna Bram, jako dżentelmen do szpiku kości, całą winę wziął na siebie. Zresztą mogłoby cię w ogóle nie być na tym świecie, gdyż ojciec twojej matki nalegał na usunięcie ciąży. Zawiózł ją już nawet do szpitala – oznajmiła, a gdy zorientowała się, że powiedziała za wiele i że teraz, gdy Jay patrzy na nią zdumionym, nieruchomym wzrokiem, nie da się tak łatwo porzucić drażliwego tematu, mówiła dalej, spokojniejszym już głosem. – Na szczęście dla ciebie okazało się, że jest już za późno. Rodzice Brama dowiedzieli się o wszystkim i chcieli cię adoptować, lecz spotkali się z kategoryczną odmową. Ba, postawiono im warunki. Bram miał zniknąć z horyzontu i zaniechać prób kontaktowania się z tobą, zaś jego rodzice zobowiązani zostali do wpłacenia dziesięciu tysięcy funtów na koszty twojego wychowania, co zresztą chętnie uczynili. Jeżeli chcesz poznać moje zdanie to nie mogę wykluczyć, że Bram tak naprawdę nie jest twoim ojcem. Twoja matka miała romans z kim innym. Doszło do zerwania i wówczas zwróciła się do Brama po pociechę. Wtedy to właśnie miałeś' zostać poczęty. Przynajmniej taka była wersja twojej matki. Osobiście jednak uważam, że...
Jay dalej już nie chciał słuchać. Uciekł od Heleny, tak jak teraz uciekł od Nadii. Miał wówczas trzynaście lat. Dzisiaj był starszy o lat czternaście i wiedział, że ucieczką nikt jeszcze nie rozwiązał tego rodzaju problemów.
Helena okazała się jedyną osobą, która ośmieliła się podać w wątpliwość ojcostwo Brama, potwierdzone zresztą i potwierdzane wciąż od nowa daleko idącym fizycznym podobieństwem. Słowa Heleny mogły się więc tłumaczyć jedynie frustracją i urazą; nienawidziła go, gdyż w jej przeświadczeniu i odczuciu stawał pomiędzy nią a Bramem.
Prawdę mówiąc, była to tylko jego interpretacja. Usłyszawszy ją, Helena bez wątpienia by jej zaprzeczyła. Ale Jay wiedział, że już dawno w swoich uczuciach do Brama wyszła poza granice przyjaźni. A może nawet zawsze go kochała.
Raniła go Helena, raniła go Nadia. Cięgi od Heleny dostawał jako chłopak, cięgi od Nadii jako dorosły już mężczyzna. Zazwyczaj jednak dorośli mężczyźni mają grubszą skórę od chłopców. Dlaczego więc okazał się tak głupi i pozwolił Nadii, by tak boleśnie go dotknęła?
– Jesteś dla Nadii okrutnikiem bez serca – powiedział raz Bram, kiedy on, Jay, złożył mu w napadzie wisielczego humoru relację z ich ostatniej kłótni. – Czy nie widzisz, jak ona cię kocha?
Miłość... Czym to się w ogóle jadło? Co to był w ogóle za zwierz?
Odwrócił się od wystawy sklepu, przeciął chodnik i stanął na światłach, by przejść na drugą stronę ulicy. Teraz zależało mu na jak najszybszym powrocie do hotelu. Musiał zadzwonić do ojca.
ROZDZIAŁ PIĄTY
– Mam więc współpracować z Bramem Soamesem? A co z moją pracą tutaj? – zapytała Taylor sir Anthony'ego, który siedział po przeciwnej stronie biurka i zdawał się nie słyszeć brzmiącego w jej głosie zdenerwowania.
– Sama mi przecież powiedziałaś, że odkąd wprowadziliśmy ten nowy system komputerowy, miewasz mnóstwo wolnego czasu – przypomniał jej z ojcowskim uśmiechem na twarzy.
– Rzeczywiście, ale może wystarczyłaby jedna z moich zastępczyń...
Tak, ktokolwiek, kto bądź, byle tylko nie ja, pomyślała, walcząc z ogarniającą ją paniką. Kiedy szef poprosił ją do gabinetu na rozmowę, ani się domyśliła, jaką to przygotował jej niespodziankę. Cierpła z przerażenia na myśl, że przez ileś tam dni z rzędu będzie musiała spotykać się z człowiekiem, który ośmielił się grozić jej swoimi awansami. Poza tym bała się, żeby ktoś nie domyślił się jej strachu. W rezultacie bała się podwójnie.
– Wątpię. Żadna z nich nie posiada twojego doświadczenia. Wiem, że proszę cię o rzecz wyjątkową, która nie wchodzi w zakres twoich obowiązków, lecz moim zdaniem warto walczyć i zabiegać o Brama. Stoimy przed realną szansą uzyskania od niego komputerowego programu...
– Najpierw musi ten program opracować, co, zdaje się, nie będzie łatwe – wyraziła swoją wątpliwość.
– Jeżeli Bram zdecydował się poświęcać nam bezinteresownie swój czas, to już ta jedna rzecz daje gwarancje...
– Bezinteresownie? Ci biznesmeni nigdy nie robią niczego bez nadziei na zysk.
– Ale nie Bram – zapewnił ją sir Anthony.
– Dlaczego? Czym zasłużył sobie na swoją wyjątkową pozycję? – zapytała i natychmiast pożałowała tego pytania. Nie chciała wdawać się w dyskusję o człowieku, o którym miała już wyrobiony sąd, i to sąd negatywny.
– Chcesz wiedzieć? Proszę bardzo. Zacznijmy od Jaya. To jego syn – wyjaśnił, widząc w jej oczach dezorientację. – Bram wziął go pod swoje skrzydła, kiedy matka dziecka zginęła w wypadku samochodowym. Muszę dodać, że Bram był jeszcze wówczas studentem. Jego rodzice gotowi byli przygarnąć dziecko, ale on nie chciał o tym słyszeć. Twierdził, że to jego syn i że sam musi się nim opiekować. Wielu młodych mężczyzn zrzuciłoby w takiej sytuacji cały ciężar wychowania dziecka na dziadków! Jego profesorowie radzili mu zresztą, by skupił się wyłącznie na nauce. Wróżyli mu wspaniałą karierę uniwersytecką. On jednak postawił syna na pierwszym