PENNY JORDAN

Trudna miłość


Скачать книгу

w dzielnicy burdeli i lokalików striptizowych nie zajmie mu dużo czasu. Za kilkanaście minut miał zadzwonić do pewnego mieszkania, strychu przerobionego na komfortowy lokal, gdzie swego czasu zbierali się nowojorscy artyści. Właścicielka lokalu też była artystką, choć dość szczególnego rodzaju. Jay natrafił na nią przez przyjaciółkę przyjaciółki, która akurat dobrze zorientowana była w charakterze jej usług.

      Kazał zatrzymać się taksówkarzowi u wylotu uliczki i kilkadziesiąt dzielących go od budynku metrów przebył piechotą. Przystanął przed drzwiami, na których wisiała tabliczka informująca, że wewnątrz mieści się studio filmowe „Afrodyta”. Tabliczka była dyskretna i nie rzucała się w oczy.

      Co to było za studio i kim była jego właścicielka? Przede wszystkim była klasą sama dla siebie. Zaspokajała popyt, który sama stworzyła. Nie miała nic wspólnego z produkcją filmową typu hollywoodzkiego, ale też odżegnywała się od zwykłej pornografii. Przynajmniej od takiego zapewnienia Bonnie Howlett rozpoczynała rozmowę z każdą ze swoich licznych, coraz liczniejszych klientek.

      Klientki jej pewne były przynajmniej dwóch rzeczy. Po pierwsze wiedziały, że dostaną dokładnie to, po co zwróciły się do Bonnie, po drugie zaś mogły polegać na jej absolutnej dyskrecji. Inkasując od nich pieniądze, Bonnie za każdym razem podkreślała, że ewentualny jednorazowy szantaż przyniósłby jej dużo mniejsze dochody od stałego prowadzenia interesu wedle uczciwych i czytelnych zasad.

      I Bonnie cieszyła się pełnym zaufaniem u licznej klienteli. Zasługiwała na nie, gdyż mimo że prowadziła swój interes od lat, ani razu nie zdarzyło się jej złamać słowa. Nikt też prócz niej i zainteresowanej osoby nie widział finalnego produktu, który zresztą nie posiadał kopii. Co z taśmą następnie robiła klientka, za to już Bonnie nie mogła brać odpowiedzialności.

      Wśród kobiet, które nawiązywały z nią kontakt, zdarzały się takie, które wolałyby raczej śmierć niż pokazanie taśmy komuś drugiemu, jak też i takie, które otwarcie przyznawały, że planują niespodziankę dla chłopca, męża lub kochanka.

      Bonnie już dawno przestała się dziwić różnorodności ludzkich pomysłów i potrzeb. Czasem czuła smutek lub litość, ale zawsze skrywała je pod maską pogodnej życzliwości. Prowadziła interes i jej zadaniem było wywiązywanie się z zamówień. Na uczucia, nastroje czy wątpliwości nie było tu miejsca.

      Bonnie przyjęła Jaya w pokoju przypominającym bardziej salon niż gabinet. Kiedy usiadł, obrzuciła go badawczym spojrzeniem. Rzadko w tym miejscu spotykała się z mężczyznami i gdyby nie to, iż zapewnił ją, że chodzi tylko o drobną poprawkę pewnego nagrania, kazałaby mu szukać szczęścia gdzie indziej. Jej praca polegała na dostarczaniu kobietom urealnionych obrazów tego, co widziały one dotąd jedynie w erotycznych fantazjach. Mężczyznami się nie zajmowała.

      Owszem, pojawiali się mężczyźni, tyle że w całkiem innej roli. Byli to z reguły chwilowo bezrobotni młodzi aktorzy, którzy godzili się na taką pracę w zamian za gwarancję zachowania wszystkiego w głębokiej tajemnicy. Kontakty z pornografią, o ile rzecz przedostałaby się do wiadomości publicznej, przekreśliłyby zaraz na początku dalszą karierę aktorską tych młodych ludzi. Bonnie jednak właśnie potrafiła dochować sekretu, poza tym dobrze płaciła. Lub raczej dobrze płaciły jej klientki. Któraś z nich życzyła sobie dwóch partnerów. Nie ma sprawy, Bonnie równie dobrze mogła dostarczyć dziesięciu.

      Zdarzały się i bardziej wyrafinowane żądania. Na przykład zgwałcenie w powozie przez rozbójnika, przy czym gwałcona i gwałciciel musieli być ubrani w osiemnastowieczne stroje, konie zaś musiały ponosić. Takim kaprysom Bonnie również mogła sprostać.

      A teraz siedziała naprzeciwko Jaya i próbowała wyrobić sobie zdanie o tym szczególnym kliencie. Wiedziała już, że taśma, którą jej wręczył, nie zawiera ani kawałka jego ciała. Wyglądał na zbyt ostrożnego i zbyt podejrzliwego, by bezpośrednio angażować się w coś, co mogłoby być użyte przeciwko jego osobie.

      – I co mam zrobić z tą taśmą? – zapytała.

      – Podrasować ją – padła nieprecyzyjna, choć zrozumiała odpowiedź w najczystszej angielszczyźnie.

      – Podrasować – powtórzyła, jakby usiłowała sobie przypomnieć wszystkie znaczenia tego słowa. – Najpierw będę musiała ją obejrzeć.

      – Jak długo to potrwa? – Spojrzał na zegarek.

      Pomyślała, że jest bardzo arogancki i bardzo pewny siebie, może nawet za bardzo.

      – Dwa do trzech tygodni. Raczej trzy niż dwa, gdyż mam ostatnio dużo pracy.

      Obrzucił ją przenikliwym spojrzeniem.

      – Wykluczone. Za dwa tygodnie wyjeżdżam z Nowego Jorku. To prezent urodzinowy. Bliska przyjaciółka mojego ojca... Więc kiedy sprecyzuje pani termin?

      – Zobaczę, co da się zrobić. Proszę zadzwonić do mnie za trzy dni, wtedy otrzyma pan wiążącą odpowiedź.

      Nie był zachwycony. Ale też nie miał możliwości wyboru. Musiał zaakceptować jej warunki.

      Jay umówił się z Nadią na obiad jeszcze przed odlotem z Londynu i teraz żałował tej pochopnej decyzji. Poznali się na uniwersytecie, a stali się kochankami w rezultacie jego długich i żmudnych zabiegów, gdyż Nadia zaliczała się do najbardziej obleganych dziewczyn w campusie. Ich romans skończył się z chwilą, gdy Nadia mu oświadczyła, że w łóżku, owszem, jest bardzo dobry, ale poza tym kiepski z niego kochanek.

      Odrzucony, Jay nie wpadł bynajmniej w rozpacz czy przygnębienie. Przenikliwa inteligencja Nadii oraz jej zdrowa kobieca intuicja tworzyły mieszankę, która zaczynała go już męczyć i irytować. Nadia zadawała zbyt wiele pytań i wyciągała zbyt wiele wniosków. Zajmowała teraz kluczowe stanowisko w jednej z potężniejszych nowojorskich firm doradczych i Jay jeszcze przed ostatnią rozmową z ojcem pomyślał sobie, że może mu się przydać w negocjacjach z Japończykami. Teraz jednak sprawa ta znajdowała się w martwym punkcie, a wizyta u Bonnie Howlett też nie poprawiła mu humoru.

      Ta Howlett kpiła sobie z niego w żywe oczy, mówiąc mu o tych dwóch czy trzech tygodniach. Poza tym nie był jeszcze do końca pewien, czy wręczy Plum ten „prezent” publicznie, czy też na osobności. Ten drugi wariant wydawał się rozsądniejszy, choć publiczna emisja sprawiłaby mu dużo więcej satysfakcji. Plum zasługiwała na dotkliwą karę, skoro była tak głupia, żeby, po pierwsze, robić te rzeczy, a nadto zostawiać dowód koronny ich praktykowania w miejscu, gdzie był w zasięgu ręki dosłownie każdego.

      Jay niezmiennie wpadał w szewską pasję, gdy ojciec próbował bronić i tłumaczyć Plum. Łatwo było odgadnąć, skąd wzięły się u ojca te zapędy adwokackie. Oto pozwolił bowiem tej panieneczce zakochać się w nim, a nadto uważać go za najseksowniejszego faceta pod słońcem.

      – Pięknie, że tak o mnie myślisz, maleńka, lecz jestem dla ciebie stanowczo za stary – odparł Bram na jej kochliwe pomruki.

      Jay znał tę odpowiedź, gdyż Plum, chlipiąc i krzycząc, że Bram złamał jej serce (jakby ona w ogóle miała serce!) wszystko mu powtórzyła.

      Jednak owo krwawiące i złamane serce nie przeszkadzało Plum oddawać się rozmaitym uciechom na skalę godną adeptki markiza de Sade'a. Lecz co drażniło Jaya najbardziej, to jej wygląd – wygląd niewinnego dziewczątka, wiosennego kwiatuszka, którego nie zapyliła jeszcze żadna pszczółka.

      Ale teraz Plum była daleko, a Nadia stosunkowo blisko. Musiał wreszcie podjąć decyzję, czy idzie na to spotkanie z nią, czy też przekłada obiad na kiedy indziej. Znajdował się w kiepskim nastroju, a Nadia była dobrym psychologiem. Pewnie z miejsca zarzuci go tymi swoimi pytankami. Rozejrzał się, a zobaczywszy budkę telefoniczną, ku niej skierował kroki.

      ROZDZIAŁ