I tak silnie promieniująca niezwykłym erotycznym magnetyzmem, dodał w myślach Bram.
Bo Plum emanowała wręcz erotyzmem, a taka dziewczyna już z definicji nie może zachowywać się jak mniszka.
Właściwie Bram w głębi duszy współczuł jej, i to pomimo faktu, że...
Dźwięk telefonu w sekretariacie obok przerwał tok jego myśli. Spojrzał na zegarek. Jeżeli chciał zdążyć na spotkanie z Anthonym, musiał czym prędzej opuścić biuro.
Znał Anthony'ego, który obecnie nosił przed imieniem i nazwiskiem godne szacunku „sir”, jeszcze z czasów studenckich. Podtrzymywali dawną przyjaźń, pomimo że ich drogi po skończeniu studiów rozeszły się w różne strony. Bram obrał karierę biznesmena, Anthony zaś poświęcił się działalności charytatywnej. Szefował obecnie jednej z największych instytucji dobroczynnych.
– Mam dla ciebie pewną propozycję, którą możesz potraktować również jako wyzwanie – powiedział Anthony podczas ich spotkania przed kilku miesiącami, a kiedy przedstawił, o co chodzi, Bram roześmiał się i wyraził zgodę.
– Masz rację, to jest wyzwanie.
Teraz Bram śpieszył korytarzem, odpowiadając na powitania pracowników. Nagle o czymś sobie przypomniał. Wrócił się kilka metrów i otworzył drzwi po prawej.
– Jay? – rzekł, wchodząc do środka.
– Tak.
Udał, że nie dosłyszał wrogości w głosie syna.
– Chyba nie zapomniałeś o osiemnastych urodzinach Plum? Musisz pomyśleć o prezencie dla niej.
Mina Jaya starczała za całą odpowiedź. Czego jak czego, ale cieplejszych uczuć do Plum nie można było się w nim doszukać.
– A niby to o jakim prezencie?! – wybuchnął. – W grę mógłby wchodzić jedynie pas cnoty albo egzemplarz „Kamasutry”. Co do tego jednak szacownego dzieła, to, sądząc z plotek, Plum zna wszystkie opisane w nim pozycje i jeszcze kilka innych, które sama wymyśliła. Pas cnoty natomiast kojarzyłby się z zamykaniem drzwi do stajni po tym, jak koń dawno już poniósł. A swoją drogą, dobrze jest wiedzieć, że nawet tej niezawodnej Helenie nie udało się jako matce ustrzec zasadniczych błędów.
Bram przez chwilę patrzył w milczeniu na syna. Jay nie cierpiał zarówno Plum, jak i Heleny. Pozostawała tylko kwestia, której bardziej.
– Plum jest jeszcze dzieckiem, Jay – powiedział, starając się wynaleźć coś na obronę swojej chrześniaczki. – Ona...
– Ona jest kurewką, która niebawem uzyska pełnoletność – dokończył brutalnie Jay.
Pięć minut później Bram opuszczał budynek firmy. Na pytanie recepcjonistki, czy ma wezwać szofera, odparł przeczącym ruchem głowy. Było dość ciepłe słoneczne popołudnie, a on bynajmniej nie czuł się zgrzybiałym starcem. Półgodzinny spacer ulicami miasta dobrze mu zrobi.
Przemierzając skwer, kilka razy głęboko odetchnął. Wyczuł zapach spalin. Zatęsknił za polami i podmokłymi łąkami Cambridge.
Decyzja o przeniesieniu firmy do Londynu podjęta została pod naciskiem wielu okoliczności. Przede wszystkim centralna lokalizacja ułatwiała kontakty z klientami na całym świecie. Nie mniej istotny był wymóg zapewnienia Jayowi bardziej inspirującego środowiska, jak również porządnej szkoły. Lecz mimo wszystkich zalet wielkiej metropolii Bram w głębi duszy przechowywał tęsknotę za tamtym wiejskim krajobrazem, cichym, bardzo swojskim i melancholijnym.
Chcąc nie chcąc, musiał jednak wrócić do teraźniejszości, czyli do sprawy Anthony'ego. Wciąż nie był do końca pewien, czy uda mu się spełnić jego oczekiwania. A przecież chciał tego, naprawdę bardzo chciał. Pamiętał ten film zrobiony na taśmie wideo, który wyświetlił mu Anthony. Historia młodego mężczyzny, niemowy, który dzięki specjalnie skonstruowanemu komputerowi uzyskał zdolność dźwiękowego porozumiewania się z otoczeniem. Czy kosztowna produkcja takich komputerów przyniesie firmie godny uwagi zysk? Bardzo wątpliwe. Nie ulegało natomiast wątpliwości, że inicjatywa tego typu dostarczy jemu, Bramowi, ogromnej satysfakcji. Ofiarować niemym zdolność mówienia – był to dar graniczący z cudem.
Wrócił myślami do jednego ze zdarzeń, które zachowało się w jego pamięci, i które przywoływał teraz, ilekroć zdarzało mu się rozważać pomysł Anthony'ego. Pewnego razu, mieszkając jeszcze w Cambridge, zaszedł do kościoła. Akurat odbywała się próba parafialnego chóru. Modlitewna antyfona ulatywała na skrzydłach organowej muzyki ku gotyckiemu sklepieniu. Bram wzruszył się do łez. Nie umiał śpiewać, nie znał słów, lecz całą duszą łączył się ze śpiewającymi w ich radosnym hymnie. Gdyby wówczas zdobył się na śpiew, byłby jak ten niemy, który nagle odzyskał zdolność mówienia i słowami wyraża swą radość.
Uśmiechnął się kącikami warg. Gdyby Jay znał jego myśli, uśmierciłby go chyba swoją zimną ironią.
Wszedł przez artystycznie zdobione drzwi do ogromnej secesyjnej kamienicy. Tu właśnie mieścił się sztab Anthony'ego i tutaj zawiesiła na nim wzrok młoda recepcjonistka.
Spodobał się jej. Oceniła jego męską urodę bardzo wysoko. Miała zaufanie do mężczyzn około czterdziestki. Przynajmniej wiedzą, jak się zachować w łóżku, pomyślała. Mają doświadczenie, a równocześnie potrafią być czuli i delikatni. Ten był mocno zbudowany, lecz ogólnie sprawiał wrażenie szczupłego i zwinnego. Nie tak jak jej chłopak, który uprawiał kulturystykę i nadmuchał sobie mięśnie sztuczną siłą.
– Nazywam się Brampton Soames – przedstawił się dziewczynie.
Masz ci los! A więc ów seksowny facet był na dokładkę Bramptonem Soamesem, owym sławnym multimilionerem, o którym rozpisywały się gazety. Zarumieniła się po czubki włosów.
– Sir Anthony musiał wyjść w pewnej bardzo ważnej sprawie – powiedziała z trochę niepewnym uśmiechem.
– Dziękuję, Jane. Ja zajmę się panem Soamesem... – usłyszała za plecami kobiecy głos.
Zawiedziona, Jane patrzyła z żalem, jak sekretarka sir Anthony'ego zabiera sprzed jej biurka mężczyznę, z którym rozmowa, gdyby w ogóle miał ochotę na rozmowę, mogłaby być czymś ciekawym i ekscytującym, i to w każdym sensie.
Tymczasem Bram i sekretarka wsiedli do windy.
– Dowiedziałem się właśnie, że sir Anthony'ego nie ma w biurze – powiedział Bram.
– Tak. Wynikła konieczność niespodziewanego spotkania z naszym sponsorem. Sir Anthony gorąco pana przeprasza.
– Prosiłem przez telefon o pewne materiały...
– Wiem o tym. Sir Anthony skontaktował się już w tej sprawie z kierowniczką naszego archiwum. Jest to osoba o niemal dwudziestoletnim stażu pracy, najbardziej kompetentna, żeby udzielić panu wszystkich niezbędnych informacji. Więc jeśli dysponuje pan czasem...
– Tak, z przyjemnością z nią porozmawiam.
– W takim razie zaprowadzę pana do niej. Nazywa się Taylor Fielding.
– Taylor... Czyżby Amerykanka?
– Nie sądzę. W każdym razie jej akcent tego nie zdradza. Może ma jakieś rodzinne powiązania ze Stanami. Przyznam, że mało o niej wiem, mimo że pracuję tu już od ośmiu lat.
Bram zrezygnował z dalszych pytań. Z natury ciekaw był innych ludzi, fascynowali go, lecz zawsze zatrzymywał się przed zamkniętymi drzwiami i nie próbował ich wyważać. Brzydził się nachalnością i cenił sobie takt. Poza tym wyczuł pewną powściągliwość w głosie sekretarki i to go zastanowiło. Zazwyczaj kobiety, które pracują razem,