się i ubiera jak staroświecka panna z przedwojennego filmu. To wręcz nie wypada, by do tego stopnia obnosić się ze swoim dziewictwem. Zresztą, ma jeszcze czas. Gdyby choć trochę zadbała o wygląd, inaczej czesała się i ubierała, wciąż miałaby szansę znaleźć jakiegoś faceta.
„Znaleźć jakiegoś faceta”.
Gdy usłyszała to zdanie, musiała aż zagryźć wargi, żeby nie wykrzyknąć, że mężczyzna, jakikolwiek mężczyzna, był ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła.
– Widocznie – powiedziała druga z koleżanek – nie odczuwa normalnych kobiecych potrzeb.
Teraz Taylor roześmiała się w duchu na wspomnienie tych słów. Spojrzała na zegarek. Ale nie po to, żeby sprawdzić godzinę, tylko żeby pójść śladem jednego z wątków pamięci.
Dostała ten zegarek od rodziców w nagrodę za postępy w nauce w klasie maturalnej. Pamiętała, że przez cały poprzedni rok żyła w ustawicznym strachu. Bała się, że może zawieść oczekiwania ojca i matki. Jej starsza siostra Caroline ukończyła Bristol University z oceną najwyższą z możliwych i z miejsca zapisała się na podyplomowe studia, by pogłębić i poszerzyć swą wiedzę.
Caroline chciała zostać chirurgiem, ale ojciec odradzał jej wybór tego zawodu.
– Gdyby była chłopakiem, to co innego – mówił. – Lecz jako przyszła żona i matka nie może za bardzo poświęcać się pracy zawodowej. Chirurgia to ustawiczna praktyka. Tutaj nie można wyjść z wprawy. Niestety, to nie jest zajęcie dla kobiet.
Ojciec zaliczał się do wąskiej czołówki angielskich biologów. Jego rozległa wiedza i błyskotliwa inteligencja budziły powszechny podziw i szacunek. Pragnął, by jego córki dorównały mu pod względem intelektualnym. Ale był równocześnie człowiekiem mocno trzymającym się ziemi. W swoich ocenach i sądach zachowywał rozwagę i zmysł praktyczności. Dlatego ona, Taylor, nigdy nie ośmielała się lekceważyć sobie jego krytyki bądź aprobaty. Jego nieznaczne zmarszczenie brwi podczas śniadania, gdy, powiedzmy, pojawiła się przy stole w jakiejś zbyt krzykliwej bluzce, lub, odwrotnie, dwa lub trzy ciepłe słowa na temat jej nowej fryzury – wszystko to kładło się cieniem lub słonecznym promieniem na całym dniu, który dopiero co miał się zacząć.
Matka miała równie wysokie wymagania. Była patologiem, ale z racji prowadzenia domu i wychowywania dzieci pracowała tylko na pół etatu. W ogóle w rodzinie Taylor zawód lekarza miał już tradycję kilku stuleci. Zaliczali się do górnej warstwy klasy średniej. Taylor i Caroline ukończyły prywatne szkoły, w których w równym stopniu kładziono nacisk na zdobywanie wiedzy, jak na kształcenie osobistej kultury.
Nigdy nie padło żadne słowo w tej kwestii, ale Taylor wiedziała, że rodzice snują w związku z nią wielkie nadzieje. Caroline posłuchała rad ojca i wróciwszy do kraju po rocznym pobycie u dalszych krewnych w Australii, postanowiła studiować prawo. To znaczy decyzję podjął ojciec, a ona tylko ją zaakceptowała.
I wówczas to Taylor po raz ostatni widziała swoją siostrę. Stało się bowiem tak, że Caroline niedługo później raz jeszcze wyjechała do Australii, gdzie wyszła za mężczyznę, którego poznała podczas pierwszego tam pobytu, a którego ojciec i matka nie chcieli i nie mogli zaakceptować. Rodzice, rzecz jasna, wyrzekli się jej, gdyż złamała obowiązujące w rodzinie niepisane reguły gry. Czuli się znieważeni decyzją starszej córki. Wyrzucili ją ze swojego życia, Taylor zaś dowiedziała się, że jeśli nie chce zbudować pomiędzy sobą a nimi równie wysokiego muru, musi respektować ich żądania. Przyjęła postawione warunki. Postąpiła zgodnie z własnym sumieniem. Przyrzekła im, że nigdy ich nie zawiedzie.
Powiodła nie do końca przytomnym wzrokiem po swoim gabinecie. Zamierzała dziś skończyć pracę wcześniej niż zazwyczaj. Czekały ją zakupy, miała też odebrać zamówioną książkę z biblioteki. Nie lubiła włóczyć się po mieście nocną porą. Oczywiście, jesienią i zimą, kiedy zmierzch zapadał bardzo wcześnie, nie miała żadnej możliwości wyboru. Przynajmniej więc, jeżeli nie było to absolutnie konieczne, unikała korzystania z publicznych środków transportu i przemieszczała się taksówkami. Był to dość kosztowny kaprys, ale wolała oszczędzić na ubraniach czy jedzeniu.
Zawsze światło dnia witała z radością i niezmiennie wieczorny mrok napełniał ją lękiem. Przyzwyczaiła się zasypiać przy zapalonej nocnej lampce. Spała płytkim snem. Budziła się przy najlżejszym szmerze. Zdarzały się noce, kiedy nie mogła doliczyć się tych przebudzeń.
Była pewna, że noce Bramptona Soamesa nie mogły przypominać jej nocy. Nie wątpiła, że Soames zapada w sen niczym kamień w wodę, budzi się zaś świeży i wypoczęty. Niewiele o nim wiedziała. Właściwie tylko to, że zgodził się opracować i wdrożyć do produkcji specjalistyczne programy komputerowe przeznaczone dla osób dotkniętych kalectwem. Ambitne i chwalebne zamierzenie, ale czy dojdzie do skutku? Cóż, jeśli nawet nie, to i tak firma Bramptona skorzysta na rozgłosie, jakim będzie się cieszyło samo to eksperymentalne przedsięwzięcie.
Rzecz dziwna, ale niemal milczące spotkanie z tym człowiekiem całkowicie wyprowadziło ją z równowagi. Przyczyna jej fatalnego samopoczucia tkwiła nie tyle w tym, co reprezentował sobą Soames, ile w niczym niestonowanej jego reakcji na jej osobę. Tak jakby ujrzawszy ją, utracił kontrolę nad sobą, akceptując w pełni ów stan odurzenia i oszołomienia, w jakim się znalazł.
I kto go tak oszołomił? Ona? To, oczywiście, wydawało się mało prawdopodobne. Musiała już na samym początku popełnić błąd w interpretacji. Mężczyzna w jego wieku i z jego doświadczeniem...
.Jeszcze nie tracę nadziei”, tak powiedział.
Trudno, i tak nie miał najmniejszych szans. Będzie więc musiał stracić tę nadzieję, pomyślała, po czym zaczęła szykować się do wyjścia.
Kiedy tylko Jay znalazł się w apartamencie na dwunastym piętrze nowojorskiego hotelu, natychmiast zadzwonił do swojej sekretarki w Londynie z zapytaniem, czy nie ma dla niego jakichś pilnych i ważnych wiadomości. Nie miała. Poprosił więc, żeby połączyła go z ojcem i po chwili otrzymał odpowiedź, że pana Soamesa nie ma ani w biurze, ani w domu. Odłożył z trzaskiem słuchawkę.
Podszedł do okna i przez chwilę patrzył na jedyną w swoim rodzaju panoramę Manhattanu. Przyleciał do Nowego Jorku concordem, przeznaczając czas podróży na ostateczny przegląd strategii, jaką zastosuje w negocjacjach z Japończykami. Przede wszystkim będzie musiał grać na zwłokę. Bez zgody ojca nie mógł przecież podpisać żadnej umowy. Nie mógł nawet złożyć podpisu pod zwykłą deklaracją intencji. Łudził się więc, że może tym razem przekona ojca w rozmowie telefonicznej, ale Bram okazał się nieuchwytny.
Przeklął pod nosem i nerwowo wystukał palcami kilka taktów na szybie. Istnieje jeszcze możliwość okłamania Japończyków, czyli poinformowania ich o zgodzie właściciela w sytuacji, gdy tę zgodę trzeba będzie dopiero na nim wymusić. Ale nie. Łączyło się to ze stanowczo zbyt dużym ryzykiem.
Nie uprzedził ojca, że zamierza spędzić w Ameryce pełne dwa tygodnie. Miał tu przyjaciół z Harvardu, z którymi chciał się spotkać. Wielu z nich zajmowało obecnie wysokie i wpływowe stanowiska. Warto było zabiegać o ich wsparcie, gdyż mogłoby to dać mu możliwość przeciwstawienia się ojcu, który torpedował wszystkie jego co śmielsze pomysły.
Ani myślał bowiem rezygnować z projektu przejścia na masową i standardową produkcję. Prędzej czy później zmusi wreszcie ojca do ustępstw, choćby nawet miał w tym celu odwołać się do intryg i manipulacji. Ten pobyt w Nowym Jorku mógł się okazać pod tym względem bardzo owocny.
Podszedł do łóżka i wyjął z leżącego na nim neseseru kasetę z taśmą wideo. Uśmiechnął się zjadliwie. Była to całkiem wyjątkowa taśma. Oczywiście nie z uwagi na swoją jakość, tylko treść nagrania.
Kiedy