się tego, że w każdej chwili wirujące chmury mogą spaść z nieba prosto na mnie. Byłam pewna, że tak się stanie. Czekałam na moment, gdy tornado uderzy i dokona większych zniszczeń, niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić.
Niż ktokolwiek byłby w stanie wytrzymać.
Niemal czułam wiatr i nadchodzące tragedie. Czułam się tak, jakbym uniosła się w powietrze, a potem spadła na ziemię.
Dla mnie tornado zawsze było siłą natury mogącą wywołać największe szkody.
Tak właśnie myślałam, dopóki nie spotkałam siły natury, przy której tornado przypominało bardziej poranny wietrzyk. Siła, która mnie podnosiła, sprawiała, że mogłam wzbić się coraz wyżej, wirować w powietrzu i opaść na ziemię, połamana, walcząca o życie.
Moje, a także jego.
Beara.
Zanim mój brat zmarł i moja matka oszalała, ojciec do wieczora zostawał w sadzie. Myślałam, że naprawia popsuty system nawadniający lub jakikolwiek inny niedziałający sprzęt.
Kiedyś mnie to zaciekawiło i wymknęłam się z domu, ale zamiast znaleźć ojca przy generatorze lub popsutych rurach, zastałam go klęczącego w błocie. Pełnia księżyca oświetlała twarz mężczyzny, dzięki czemu widziałam jego załzawione oczy. Patrzył na drzewa, jakby były czymś więcej niż tylko gałęziami ciężkimi od owoców.
Tak naprawdę nie zaskoczyło mnie to, że rozmawiał z drzewami.
On je błagał.
Błagał, by zbiory były udane. Żeby Sunnlandio Cooperation jakimś cudem zapłaciło nam więcej, żeby ceny paliwa spadły, pracownicy przestali domagać się wyższej wypłaty i żeby przewidywany mróz ominął naszą farmę.
A na końcu błagał, by moja matka znowu go pokochała.
W tym momencie pękło mi serce.
I wtedy zrozumiałam, że zapewnienia typu: „Wszystko będzie dobrze, kochanie”, które ojciec wygłaszał przy kolacji, były kłamstwem, tak jak przypuszczałam.
W te noce, gdy mój tata do późna siedział w sadzie, mama wyciągała mnie z łóżka i zabierała do swojego. Tuliłyśmy się i oglądałyśmy ckliwe komedie romantyczne.
Dzięki tym filmom, a nie oziębłemu związkowi moich rodziców, po raz pierwszy zobaczyłam, czym jest prawdziwa miłość. Bardzo się irytowałam, kiedy para napotykała przeszkodę i przez to nie mogła być razem. Potem czekałam na wielki romantyczny gest na końcu filmu – taki, który połączy bohaterów na zawsze.
Za każdym razem, gdy film się kończył i pojawiały się napisy, moja mama wzdychała i odgarniała mi włosy z czoła.
– Wiesz, że to nie jest prawdziwe, prawda? Filmy to tylko fikcja. Taka miłość nie istnieje.
Mówiła, że jest nierealistyczna.
Tylko że to było kolejne kłamstwo, chociaż ona jeszcze o tym nie wiedziała.
Bo taka miłość istnieje.
To, co czułam do Beara, gotowało się pod moją skórą, odkąd skończyłam dziesięć lat, a gdy w końcu znowu się spotkaliśmy, pomijając nieprzyjemne okoliczności, te uczucia eksplodowały i zmieniły się w coś potężniejszego, niż jakikolwiek ckliwy romans mógł przedstawić.
Istniała tylko jedna znacząca różnica.
Nasza historia nie miała szczęśliwego zakończenia.
Nie było żadnej pogoni na wierzchowcu czy wyznawania swoich uczuć przed tłumem wzruszonych ludzi.
Nie, nasza historia zakończyła się, bo Bear trafił do więzienia, gdy postanowił wziąć na siebie winę za morderstwo moich rodziców, za które odpowiedzialna była moja matka.
Kiedy prawniczka Beara, Bethany Fletcher, wyjaśniła, że Bear podpisał zeznanie, by uratować mnie przed zagrożeniem płynącym ze strony jego byłych braci, z którymi teraz on sam będzie się musiał zmierzyć w stanowym więzieniu, nie chciałam w to uwierzyć.
Skoczył w ogień zamiast mnie.
King zabierze cię do domu.
Zostań tam. Czekaj.
Zaufaj mi.
Kilka minut po aresztowaniu Beara Bethany podała mi liścik od niego, gdy wciąż wpatrywałam się w drogę, jakby miał się na niej pojawić w każdej chwili. Trzymałam kartkę w drżących dłoniach i obracałam ją w palcach, zastanawiając się, gdzie jest reszta.
– Nie rozumiem – powiedziałam do Bethany, płacząc.
– Rób to, co ci kazał – odparła. – Nie musisz rozumieć. Masz tylko słuchać.
– Dlaczego on to zrobił? – zapytałam.
Bethany uniosła jedną brew, jakbym już powinna była znać odpowiedź.
– Z tego samego powodu, dla którego wszyscy mężczyźni robią głupie rzeczy. Z miłości oczywiście.
– On nie będzie tam bezpieczny. Musimy go wyciągnąć!
– Thia – odezwała się Ray, stając obok mnie. – Nie rozumiesz? Oni chcieli cię aresztować. Bear przynajmniej się obroni, a ty nie byłabyś w stanie. On dorastał w klubie. Wie, jak sobie poradzić. Wie, co robić. Bethany ma rację. Mimo że to trudne, musisz mu zaufać, a w międzyczasie ona zrobi wszystko, by wrócił do domu. Wszyscy się o to postaramy.
King stanął obok Ray i położył rękę na jej ramieniu.
Pokręciłam głową.
– To powinnam być ja. On niczego nie zrobił, ale ja tak! – Odwróciłam się w stronę Bethany. – To ja postrzeliłam moją matkę. To ja ją zabiłam. To powinnam być ja! Proszę, nie możemy pozwolić, by on…
Bethany cmoknęła językiem i pokiwała palcem przecząco.
– Nie ma mowy, moja droga. Bear rozbił swój motocykl w sadzie. Poszedł do domu twoich rodziców, by skorzystać z telefonu, bo jego nie miał zasięgu. Kiedy zbliżył się, twoja matka stała na ganku, bełkocząc coś o zabiciu męża i wymachując pistoletem. Bear złapał za broń znajdującą się na ganku i zastrzelił ją w samoobronie, a potem uciekł.
– Ale to nie było tak – odparłam głosem pozbawionym emocji.
– Według jego zeznania tak właśnie się stało – odparł King. – Musisz mu zaufać.
Zaufać?
Zaufanie to zabawna rzecz. Szczególnie gdy moja cierpliwość i mój zdrowy rozsądek już osiągnęły swój limit, a mężczyznę, którego kocham, aresztowano za coś, co ja zrobiłam, i zostałam z pustym sercem i irytującym liścikiem, którego nadawca kazał mi powrócić do miejsca znienawidzonego przeze mnie najbardziej na świecie. Ufałam Bearowi i w głębi serca wiedziałam, że zrobił to, co było dla mnie najlepsze.
Ale miałam pewność, że on przez to zginie.
– Odpocznij trochę. Rano zawiozę cię do domu – powiedział King i to było na tyle.
Nawet nie próbowałam zasnąć, bo doskonale wiedziałam, że to niemożliwe, skoro wciąż wyczuwałam zapach Beara w pościeli. Zamiast tego siedziałam w małej łódce, w której Bear wyznał, co do mnie czuje, tylko że tym razem przywiązałam ją do pomostu, bo nie miałam siły walczyć z prądem.
Upiłam łyk z do połowy pustej butelki Jacka Daniel’sa, którą znalazłam w mieszkaniu, i popatrzyłam na zatokę. Bursztynowy trunek palił moje usta i przełyk, omijając świeżo złamane serce i wzniecając ogień