Alicja Makowska

Aremil Iluzjonistów: Uwikłani


Скачать книгу

Ale jeszcze nie teraz. Musimy być cierpliwi. Atermia cię potrzebuje. Mnie potrzebuje Natamiru. Nasi uczniowie walczą teraz o życie. Również nas potrzebują.

      – Ja zaś potrzebuję ciebie – odpowiedział. – Potrzebuję twojego śmiechu, twojego oddechu… bicia twojego serca…

      Schylił się i ucałował odsłonięty fragment jej szyi. W odpowiedzi Ajda pogłaskała go po policzku. Minaro odchylił się i zetknęli ze sobą czoła.

      – Weź go ze sobą. – Podał jej pierścionek. – Jako znak zgody.

      – Jeśli ktoś go zauważy…

      Jego palce powędrowały do paska przy jej sukni. Wsunął pierścionek za zakładkę. Nie poddam się tak łatwo, Ajdo – pomyślał. Nie mogę z ciebie zrezygnować. Jesteś dla mnie całym światem.

      – Schowaj głęboko. Wiem, że kiedyś nadejdzie ten czas. Że dasz mi swoje słowo. Będę czekał z niecierpliwością, umierając każdego dnia.

      Chciała mu coś odpowiedzieć, ale schylił się i pocałował ją delikatnie.

      – Muszę iść, zanim ktoś się zorientuje…

      Ponownie odezwała się tkwiąca głęboko w niej mała dziewczynka. Krzyczała przeraźliwie, gdy Minaro odwrócił się, by odejść. Próbowała ją zagłuszyć, ale tym razem to było silniejsze od niej. Minaro zdążył zrobić zaledwie dwa kroki, gdy go zatrzymała.

      – Wiem, że to samolubne myślenie, ale jako lider możesz robić co chcesz. Zostań tu ze mną. Boję się, że jeśli odejdziesz… – zawiesiła głos – stanie się coś złego.

      – Ajdo…

      Oboje popatrzyli po sobie z przerażeniem, kiedy powietrze nagle, bez żadnej zapowiedzi, przeszył głośny świst, który wysoko w górze zamienił się w huk. Minaro poczuł, że serce podchodzi mu do gardła. Zacisnął palce na dłoni Ajdy i oboje wybiegli na zewnątrz, zupełnie nie przejmując się, że ktoś może ich zauważyć.

      Wysoko na niebie rozlała się zielona łuna. Stopniowo bladła, aż w końcu rozmyła się w chłodnym powietrzu.

      Ajda tak mocno ściskała jego rękę, że aż zdrętwiały mu palce.

      Pierwsza osoba odpadła.

*

      Yaxiel patrzył na gasnącą łunę bez mrugnięcia okiem. Na usta cisnęło mu się oczywiste pytanie: „kto?”, ale nie było sensu go zadawać. Zamiast tego powiedział głośno:

      – Zostało dziewięciu uczestników.

      Ellen dotąd bawiąca się sprzączką swojego plecaka, teraz zostawiła ją w spokoju i wpatrywała się w dogorywające światło z niepokojem wymalowanym na twarzy. Ktoś odpadł w połowie egzaminu – pomyślała.

      – To blisko nas – powiedziała, przypominając sobie ostrzeżenie i radę mistrza. Najprostszym sposobem wyeliminowania kogoś z gry było wystrzelenie nad nim zielonej flary. Jeśli chcieli przeżyć, musieli brać każdą opcję pod uwagę. – Musimy pamiętać, o czym mówił mistrz. To mogła być sprawka innego zawodnika. Lepiej się zwińmy. Ktokolwiek to zrobił, może iść w tym kierunku.

      Luv dogasiła ognisko obcasem, po czym niewinnym błyśnięciem rozwiała popiół na cztery strony świata. Chwyciła plecak z ziemi i stanęła gotowa do drogi.

      – Ktokolwiek to zrobił, nie wie o naszej obecności – poprawiła kuzynkę. – Ale my wiemy o nim. To daje nam przewagę zaskoczenia.

      Yaxielowi spodobał się ten tok myślenia.

      – Luv ma rację. Powinniśmy skorzystać z tej szansy.

      – Myślałam, że umawialiśmy się, że oszczędzamy siły i opóźniamy walkę tak długo, jak to możliwe – przypomniała towarzyszom.

      – Ellen, nie zapominaj, że nie możemy unikać walki w nieskończoność – odparł Yaxiel. – Moim zdaniem plan Luv jest lepszy. Obserwatorzy siedzą nam na ogonie. Musimy pochwalić się naszymi zdolnościami.

      Nie w tym tkwił problem. Ellen nie martwiła się walką. Byli dobrze zgranym zespołem. Mieli przewagę liczebną. Wierzyła, że sobie poradzą, ponieważ zaskoczenie przemawiało na ich korzyść. Jednak iluzjonistka wybiegała myślami wprzód. Walka nadwątli ich siły, a przed nimi jeszcze dwa dni egzaminu.

      – Hej. – Niespodziewanie na jej ramieniu znalazła się pełna otuchy dłoń Yaxiela. – Nie martw się. Też wolałbym przełożyć to na czwarty dzień, ale taka okazja może się nie powtórzyć.

      – Przegłosowaliście mnie – poddała się. Jednak jej palce zacisnęły się na rękojeści schowanego miecza. – Chodźmy zobaczyć, kto tak walecznie sobie poczyna.

*

      Noc z trzeciego na czwarty dzień egzaminu

      Opuścili obozowisko, idąc gęsiego. Gęste zarośla i ciemność nocy spowalniały wędrówkę. Jednak drzewa i wysokie chaszcze wcale Luv nie przeszkadzały. Dzięki nim mogli pozwolić sobie na ciepłe posiłki, bo rozłożyste korony strzelistych drzew skutecznie maskowały dym ogniska, utrudniając tym samym dotarcie potencjalnym wrogom do ich obozu. Poza tym zbliżał się świt.

      Szli powoli. Musieli zatoczyć niemały łuk, by podejść przeciwnika. Luv, która zamykała pochód, co jakiś czas oglądała się za siebie. Gdy użyła błyśnięcia, wyczuła cztery świadomości. Nie mogły należeć do wrogów, bo były to te same postacie, które obserwowały ich prawie od początku egzaminu.

      Obserwatorzy. Ich liczba ulegała zmianie, ale w najbliższym otoczeniu zawsze można było wyczuć co najmniej dwóch. Błyśnięcie, jakim najczęściej się posługiwali, miało krótki zasięg i pozwalało podejrzeć tylko teren wokół nich. Lecz kiedy Luv odwoływała się do normalnej iluzji wyczuwała resztę obserwatorów. Trzymali się z daleka. Normalnie nie można było ich zauważyć. Luv zastanawiała się czasem, jakich sztuczek używają, by pozostać niewidzialnymi. Nocą, gdy schodziła z warty, by na chwilę się zdrzemnąć, zawsze o nich myślała. Czy byli odporni na miraż lasu? Czy projekcje atakowały ich tak, jak zwykłych zawodników?

      Raz przyśniło jej się, że sama jest obserwatorką. Goniła parę uczestników, gdy zaatakowała ją projekcja i straciła ich z oczu. Tylko tyle pamiętała, dalej sen zamienił się w niezrozumiały kalejdoskop obrazów i myśli.

      Wiedziała, że mistrz jako lider miał patent na obserwatora. Wiedziała też, że nigdy jej niczego nie zdradzi, bo wszystko, co wiązało się z tym iluzjonerskim przywilejem, otoczone było klauzulą tajemnicy.

      Maszerowali już dłuższą chwilę, kiedy Luv uchwyciła spojrzeniem znak Yaxiela. Pokazywał dłonią skręt w prawo, podczas gdy sam zbaczał lekko w lewo. Jasny przekaz. Rozdzielali się.

      Luv ruszyła za skręcającą Ellen. Starała się nie tracić z oczu Yaxiela, lecz gęste listowie utrudniało jej to zadanie. Kawałek dalej ich przyjaciel zniknął zupełnie, bo krzaki stały się zbyt wysokie, by maszerować wyprostowanym. Luv schyliła się za przykładem idącej przed nią kuzynki i szła dalej na czworakach.

      Ellen zatrzymała się i położyła dłoń na plecach, układając palce na wzór tnących nożyc.

      Byli już blisko.

      Luv przeczołgała się do przodu i zrównała z Ellen. Przez listowie kilkanaście kroków dalej prześwitywało obozowisko wroga. Luv skrzywiła się, kiedy Ellen potwierdziła jej przypuszczenia, pokazując trzy palce. Trzech. Ekipa ze Wschodu. Szykowały się kłopoty. Luv za przykładem kuzynki ściągnęła plecak.

      Odszukała wzrokiem Yaxiela. Chłopak wspiął się na olbrzymi głaz i przykucnął, jakby szykował się do skoku. Jeśli chcieli ich zaskoczyć, musieli się zgrać. Luv wypatrywała znaku od Yaxiela i zastanawiała się, na co on czeka.

      – Nie możemy tu dłużej