lub kaleki iluzjonista nie przedstawiał dla armii żadnej wartości. Mógł jedynie zająć się jakimiś nieistotnymi pracami w Kolegium lub w koszarach. W dodatku najlepiej takimi, by nie był przy tym widoczny dla innych.
Namier westchnęła cicho, przyglądając się synowi. Prawdopodobnie za kilka lat i jego będzie musiała posłać na egzamin klasy pierwszej. Zadrżała na samą myśli. Zawsze chciała, by jej dzieci miały łatwiejsze życie niż ona. Nie zniosłaby świadomości, że któreś z nich w wyniku trwałego uszkodzenia ciała nie mogłoby służyć w armii.
Pragnęła, by mieli łatwiejsze życie także w klanie. Wychowała obydwoje zgodnie z wartościami wyniesionymi z rodzinnego domu. Nie była Incerno od urodzenia, więc trochę się bała, jak klan będzie traktował jej dzieci. Jednak ich sytuacja przedstawiała się znacznie lepiej niż w przypadku, gdy to ona wstępowała w jego szeregi. Nestor wybrał ją na małżonkę bez specjalnej aprobaty rodziców. Zbuntował się przeciwko ich decyzji i wprowadził ją do rodziny. Od samego początku Namier musiała więc mierzyć się z nieprzychylnością powinowatych. Sytuacja odmieniła się, gdy lepiej ją poznali. Pokazała się od strony szanowanych wartości i umiejętności, które nabyła. Niezwykle przydatny okazał się jej fach. Leczenie urazów i chorób zapewniło jej zaufanie całej rodziny. Zaś potem, gdy urodziła Luv, czuła się już niemal rdzennym członkiem familii.
Nigdy nie przypuszczała, że będzie jej dane wychować dwójkę iluzjonistów. Starała się najlepiej, jak umiała. Być może trochę inaczej podchodziła do Dena, ponieważ był jej drugim dzieckiem. Jednak oboje, Den i Luv, zostali wychowani w tym samym duchu.
Teraz mogła obserwować owoce swojej pracy.
Otrząsnęła się z rozmyślań i rozpoznała dziewczynę, z którą Den wywijał po parkiecie. Była to młodsza siostra przystępującego do egzaminu Datreya. Zatem jego rodzina musiała gdzieś tutaj być. Rozejrzała się, ale w tłumie trudno było ich dostrzec. Prawdopodobnie odpoczywali w pobliżu swego namiotu, myślami będąc przy Datreyu i pozwalając młodym na branie udziału w zabawach. Młodsi uczestnicy festiwalu potrafili odsunąć niepokoje i spędzać dnie na proponowanych przez organizatorów rozrywkach. Miały one za zadanie umilić czas oczekującym na wyniki, ale także być społecznym wyrazem integracji i szacunku dla kasty iluzjonistów.
Poczuła, jak Nestor pochodzi do niej od tyłu. Przysiadł obok z kubkiem zaparzonej herbaty i chwycił ją za dłoń drugą ręką. Namier posłała mu krótki uśmiech i oparła się o jego ramię. Nestor doskonale rozumiał, dlaczego żona nie jest w stanie się bawić. Odczuwał to samo. Rozumieli się bez słów.
Grajkowie zakończyli rytmiczną piosenkę. Zgromadzeni na parkiecie zaczęli klaskać w podzięce, chociaż nie mogło to równać się z aplauzem, który nastąpił, gdy do tańczących dołączyła para liderów. Minaro i Ajda stanęli na środku parkietu. Nakarde świadom otaczających go spojrzeń, skłonił się i ucałował dłoń partnerki. Ludzie rozstąpili się, robiąc im miejsce. Namier dostrzegła, jak Den rozmawia szeptem z koleżanką, zapewne komentował to wystąpienie anegdotycznym żartem.
Powietrze przeszył czysty śmiech Ajdy Turman. Bardowie porozumieli się między sobą przy wtórze pojedynczych dźwięków i rozległa się nieco wolniejsza nuta. Wśród tłumów przeszedł jednoznaczny pomruk porozumienia, po czym ludzie zaczęli wiwatować na cześć liderów.
Minaro uniósł brwi, ale Ajda szybko sprowadziła jego zdziwione spojrzenie na siebie. Wsunęła się pod jego wyciągniętą rękę. Zaczęli się obracać w takt muzyki. Minaro przestał zwracać uwagę na otoczenie. Nie widział tłumu gapiów, tylko uroczą twarz Ajdy. Nie rozmawiali. Dali się ponieść muzyce, uczuciu, chwili. Gdy utwór dobiegł końca, Minaro podziękował partnerce, całując ją w dłoń.
– Widzimy się później? – szepnął.
Ajda uśmiechnęła się figlarnie.
– Przyjdź do mojego namiotu wieczorem. Wyprawię gdzieś Tanisę.
– Pani? Potrzebujesz czegoś? – spytała Tanisa, zaglądając przez kotarę, która rozdzielała namiot na dwie części. Tymczasowa kwatera, którą liderka Natamiru dzieliła ze swoją strażniczką, była na tyle przestronna, że swobodnie można było się po niej przemieszczać w wyprostowanej pozycji. Grube, płócienne tkaniny skutecznie zatrzymywały ciepło w środku. Ajda Turman odpoczywała na posłanym sienniku w pozycji półleżącej.
– Nie – odpowiedziała machinalnie.
– Nie kładziesz się?
Ajda podniosła na strażniczkę spojrzenie znad świeczki, którą właśnie zapaliła. Łącznie z nią, blisko łóżka paliły się już trzy.
– Właściwie to zrobiło się tu trochę zimno – odpowiedziała na jej wcześniejsze pytanie. – Napiłabym się trochę tego rozgrzewającego naparu, który serwowali do kolacji. – Uśmiechnęła się czarująco. – Jeśli to nie kłopot.
– Skądże. – Tanisa już zrobiła krok w tył, jednak zawahała się. – Dlaczego nie mogę pozbyć się wrażenia, że coś chodzi ci po głowie?
Ajda przygryzła wargę i zrobiła minę, jakby została przyłapana na gorącym uczynku.
– Masz mnie. Minaro zjawi się lada moment.
Tanisa wywróciła oczami.
– Przejdę się po obozie.
– Dziękuję.
– Tylko nie zatrzymuj go zbyt długo – przestrzegła ją. – Bo ktoś z wartowników może nabrać podejrzeń.
Ajda odczekała stosowną chwilę, po czym zgasiła dwie świeczki i uniosła świeżo zapaloną. Zakryła jej płomyk, trzy razy chowając go w dłoniach. Z zewnątrz wyglądało to na trzy krótkie błyśnięcia.
Podkuliła pod siebie nogi. Ekscytacja przed jego przyjściem przyprawiała ją o ból brzucha. Serce w oczekiwaniu zaczęło szybciej bić. Czuła, że nie będzie to przyjacielska pogawędka, tylko coś więcej.
I nie mogła się doczekać.
Najpierw zobaczyła jego skradający się cień na płachcie namiotu, potem usłyszała odgłos kroków i dźwięk przypominający ciche stuknięcie szkła. W końcu szmer rozchylanej płachty namiotu.
Przyszedł i poczuła, że może oddychać. Serce zwolniło bieg, by przestawić się na inny tryb. Taki, którym odliczało czas między jednym pocałunkiem a drugim. Umysł zaczął napędzać wyobraźnię, głodną wrażeń i czułości. W półmroku dostrzegła jego czarujący uśmiech, przeznaczony tylko dla niej. Rozwichrzone włosy i szarmancki gest, z jakim zaprezentował antałek wina z dwiema pękatymi czarkami, dodawały mu animuszu.
– Przyniosłem ci coś na ukojenie nerwów – szepnął, a jego głos miękko rozszedł się w powietrzu, przyprawiając Ajdę o gęsią skórkę.
– Samego siebie? – zgadła.
Przykucnął i postawił trunek koło świeczki. Na wewnętrznej stronie płachty ich cienie drgały lekko w rytm falującego w butelce napoju.
– Jeśli tyle ci wystarczy.
Ajda przekręciła się na sienniku tak, by znaleźć się naprzeciw niego. Mogła prosić o tak wiele? Był przy niej, ciągle oddychał. Nie stracił tego młodzieńczego zapału pomimo wielu misji, trudnych decyzji, które musiał podejmować jako naczelnik wojska. Nabrał rozwagi i rozsądku. Z tych cech jego lud mógł być dumny, ale dla Ajdy liczyło się tylko to, że wcale się nie zmienił. Że dalej był tym postrzelonym chłopcem, który kiedyś wyznał jej miłość.
Wyciągnęła rękę i ujęła jego dłoń.
– Powiedziałeś mi niedawno, że jestem dla ciebie lekarstwem na twoje złości. Ty dla mnie jesteś ukojeniem. Gdy jesteś obok, czuję, że nic złego nie