Katarzyna Grabowska

Magia ukryta w kamieniu


Скачать книгу

zamieszkała. A poza tym w mieście jest lepsza opieka medyczna – dodałam, jakby to był najważniejszy argument.

      ‒ Mnie tam już tylko piasek pomoże. On wszystko z człowieka wyciągnie. W nim wszyscy równi. A do miasta nie pójdę. Starych drzew się nie przesadza. Tu ziemia moja, tu moi przodkowie spoczywają. Jakbym mogła to zostawić? Jakbym mogła stąd odejść? Jak odejdę, to tylko tam. – Kościstym palcem wskazała niebo.

      Zrobiło się mi smutno. Jak można aż tak przywiązać się do jednego miejsca? Zrozumiałam jednak, że chwilowo nic nie zdziałam. Postanowiłam powoli, drobnymi kroczkami, przekonywać babcię do zmiany zdania. Na razie umilkłam, dając tym samym znak, że nie kwestionuję jej argumentów.

      Posiedziałyśmy jeszcze chwilę na werandzie, patrząc na szumiące za płotem brzozy i na Burkasa ganiającego po obejściu. Pies, widząc, że nie mam żadnych złych zamiarów wobec jego pani, zaakceptował moją obecność i nawet łaskawie pozwolił pogłaskać się po łbie.

      ‒ Tylko Burkas mi został. On jeden… – Mówiła dziwnie cicho, jej głos przepełniał smutek. – Prawda to, że ino pies jest prawdziwym przyjacielem, co go ni starość, ni bieda nie zraża.

      Babcia we wszystkim miała rację, a mnie było coraz bardziej głupio. Solennie obiecałam sobie w duchu, że zaopiekuję się nią najlepiej, jak będę potrafiła. Czasu nie cofnę, nie wymarzę minionych lat, ale przecież jeszcze mogę naprawić wszystko, co lekkomyślnie zaniedbałam.

***

      Szybko rozeznałam się w rozkładzie dnia babci i lekarstwach, jakie musiała zażywać o określonej porze. Sporządziłam grafik (ach, te przyzwyczajenia) i po kolacji przedstawiłam jej plan naszych najbliższych dni. Na siebie wzięłam wszystkie prace, babci zostawiając obowiązkowy odpoczynek.

      ‒ Tak po próżnicy mam siedzieć? – zdziwiła się, gdy odczytałam przygotowaną listę.

      ‒ O zdrowie masz dbać – wyjaśniłam pospiesznie.

      ‒ Ale żeby spać po obiedzie? Co to ja, osesek jestem? Ino brakuje, żebyś mi mleka nagotowała.

      ‒ A nagotuję. – Uśmiechnęłam się. – Musisz dużo odpoczywać, a ja dzięki temu nauczę się, jak dom prowadzić.

      ‒ No tak, tak – przyznała. – Ja niewiele młodsza od ciebie byłam, gdy za mąż wyszłam i na ojcowiźnie żeśmy się pobudowali z Heńkiem. Oj, o moim Heniu to wszyscy gadali, że złoty człowiek. Taki robotny, a kulturalny przy tym. Nie jak inne chłopy, co ino wódkę piją. On dużo czytał, gazetę prenumerował, do gminy jeździł, bo tam klub był. Sam książki mi podsuwał, abym też świat poznała. Często rozprawiał o różnych mądrych rzeczach i pytał, co ja o tym myślę. Traktował mnie jak równą sobie i tak mnie tym zapałem do nauki natchnął, że zapragnęłam zapisać się na kurs dokształcający dla dorosłych, który w gminie organizowali. Jednak los chciał inaczej… W ciążę zaszłam i musiałam z planów zrezygnować. Za dużo na głowie bym miała. Dom, gospodarstwo, dziecko. Ale przecież i bez papierka można żyć. Książek tyle dookoła. Wystarczy mądrość z nich wyczytać. Henio wiedział, co warte uwagi, i zawsze mi wskazał. Wspierał mnie i starał się, abym uwierzyła we własne możliwości. Dobry był. Bardzo dobry. I o wszystkim myślał. Jak Martusia się urodziła, to ino spojrzał i powiada: „Tosiuniu, mówię ci, z niej wielcy ludzie będą. Do szkół ją poślemy, niech ma lepszą przyszłość niż na roli”.

      Z zainteresowaniem wysłuchałam opowieści o dziadku Heniu i z radością zauważyłam, że te wspominki wpłynęły na babcię bardzo pozytywnie. Pod wpływem emocji na jej twarzy pojawił się lekki rumieniec, nadając cerze zdrowszy wygląd. Nawet sine worki pod oczami wydawały się mniej widoczne.

      Od tego dnia faktycznie przejęłam na siebie wszystkie obowiązki związane z prowadzeniem domu. Babcia, posłuszna zaleceniom lekarskim, moim namowom i chyba po części także bardziej osłabiona chorobą, niż się chciała do tego przyznać, wyjątkowo łatwo dała się przekonać, że sama doskonale sobie ze wszystkim poradzę. Grzecznie usunęła się z kuchni, dając mi całkowitą swobodę działania. Wreszcie mogłam pokazać, na co mnie stać. Zamiast leżeć na plaży Costa Brava, stałam przy piecu, gotowałam zupę na obiad, obierałam ziemniaki, tłukłam mięso na kotlety. Po prostu cud.

      II. OPOWIEŚĆ BABCI TOSI

      Kilka dni u babci Tosi minęło szybko. Mówiąc szczerze, nawet nie zorientowałam się kiedy. Jadąc tam, bałam się nudy, tymczasem okazało się, że na brak zajęć nie mogę narzekać. Liczne obowiązki domowe pochłaniały mnie prawie całkowicie, sprawiając, że ledwo znajdowałam trochę czasu dla siebie. Nie miałam jednak powodów do narzekań. Babcia okazała się niezwykle miłą towarzyszką. Chociaż sama nie mogła brać udziału w pracach domowych, lubiła przesiadywać ze mną w kuchni i snuć historie ze swojego życia. Wspaniale opisywała przeszłość, a przy tym znała tyle różnych przyśpiewek ludowych i legend, że wprost zatracałam się w jej opowieściach. W wyobraźni przenosiłam się do tych odległych czasów i opisywanych przez nią miejsc.

      Hiszpania straciła na swej atrakcyjności, a ja żałowałam, że tak późno doceniłam to, co miałam przecież na wyciągniecie ręki. Te wszystkie wakacje spędzone gdzieś w luksusowych hotelach wydawały się teraz czymś mało ważnym, wręcz zupełnie niepotrzebnym. Gdy ja podróżowałam po świecie, babcia była tu cały czas. Samotna, opuszczona przez najbliższych… Jak mogłam być tak głupia? Jak mogłam nie dostrzec tego, co najistotniejsze?

      Szczególnie polubiłam wieczory, gdy po pracowitym dniu mogłam wreszcie odpocząć. Wychodziłyśmy wtedy razem na werandę, gdzie czekała na nas drewniana ławeczka, wiklinowy fotel i niewielki koślawy stoliczek. Babcia siadała w fotelu, ja otulałam ją kocem, aby nie zmarzła, a pod plecy podkładałam jej ulubioną poduszkę. Przynosiłam z kuchni dzbanek z herbatą, dwa porcelanowe kubeczki i talerzyk z kruchymi ciasteczkami. Zajmowałam miejsce na ławeczce i popijając słodką herbatę, wsłuchiwałam się w babcine opowieści. Siedziałyśmy zwykle do późna, aż zaczynało się robić chłodniej. To był nasz czas, którego nie oddałabym za żadne skarby świata.

      Tego środowego wieczoru było tak samo. Nasz rytuał został rozpoczęty. Burkas jak zwykle podbiegł do nas i położył swój wielki łeb na kolanach babci, dając tym samym znak, że czeka na należną mu porcję pieszczot. Stara dłoń gładziła ciemny pysk psa, wolno przesuwając się po długich kudłach. Podwinęłam nogi pod siebie i czekałam na moment, kiedy babcia zacznie snuć kolejną opowieść.

      ‒ Ta ziemia jest piękna. – Wpatrywała się przed siebie, hen na widoczny w oddali las.

      Wprawdzie zbliżała się dziewiętnasta, ale latem o tej porze jest przecież jeszcze zupełnie widno.

      ‒ Ziemia jak ziemia – odezwałam się niepewnie, wykorzystując chwilę ciszy. – Chyba każdy uważa, że miejsce, w którym się urodził, jest piękne.

      ‒ Ale to miejsce jest wyjątkowe. – W jej głosie usłyszałam wyrzut. – To nie jest zwykła ziemia… – Umilkła ponownie.

      ‒ Dlaczego wyjątkowe? – Jej upór mnie zaintrygował. – Mama też tu się urodziła, a jednak wyjechała do Łodzi. A teraz podróżuje po całym świecie i…

      ‒ Martusia zawsze o tym marzyła. Ona tu nie pasowała. Była taka jak ojciec. Kamienisko nigdy nie stanowiło dla niej centrum wszechświata.

      ‒ Bo tu praktycznie nie ma nic ciekawego. – Musiałam to powiedzieć. – Żadnych zabytków, żadnych miejsc rozrywki. Do miasta daleko…

      ‒ Właśnie! A przecież czasem to, co istotne, nie musi być widoczne. Jeśli patrzy się duszą, to się widzi. Wy, młodzi, tylko do miasta byście uciekali, ojcowiznę