Katarzyna Grabowska

Magia ukryta w kamieniu


Скачать книгу

nie mówiła. Jesteś zbyt zaskoczona i nie potrafisz tego ukryć.

      ‒ Ma pan rację.

      ‒ Może to i dobrze, że ci nie mówiła. – Podrapał się po głowie i z powrotem włożył na nią kapelusz. Szerokie rondo rzucało teraz cień, skutecznie zasłaniający jego oczy. Byłam jednak pewna, że nadal uważnie mi się przygląda.

      ‒ To może pan mi opowie? – Sama nie wiem, skąd miałam w sobie tyle śmiałości.

      ‒ Ja? A to niby z jakiej racji? – Coś nieprzyjemnego pojawiło się w jego głosie. – Co to ja dla panienki jaka rodzina? A może to panienka nie wie, z kim teraz rozmawia? Może i o Stróżu nic babcia panience nie wspomniała?

      Czy mogłam go okłamać i zaprzeczyć? Nie, nie mogłam.

      ‒ Wiem, kim pan jest. Babcia mówiła, że był pan dla niej kimś bardzo ważnym.

      ‒ Ważnym? Chyba nie aż tak bardzo. – Odwrócił się do mnie plecami i ruszył wolno w stronę chałupy.

      ‒ To nie opowie mi pan o tym kamieniu? – zawołałam za nim.

      ‒ Zapytaj Antoninę. – Nawet się nie obejrzał. Po chwili wszedł do domu i zatrzasnął za sobą drzwi.

      Postałam jeszcze chwilę, gapiąc się za nim, ale wreszcie wybudziłam się z zamyślenia. Spojrzałam na ciemną linię drzew, które zdawały się mnie przyzywać. Tajemniczy głaz nęcił niczym zakazany owoc, który im bardziej niedostępny, tym większą budzi pokusę. Miałam ogromną ochotę zagłębić się w las i odszukać ów niezwykły kamień, o którym krążyły legendy. Jakie? Gdybym tylko miała czas, na pewno od razu zajęłabym się rozwiązywaniem tej tajemnicy.

      Zerknęłam na zegarek. „No właśnie, czasu mi brak. Za dwadzieścia minut powinnam podać babci lekarstwo. To nic, wrócę do domu i podpytam ją o to, o czym opowiadał Mateusz, a do lasu wybiorę się jutro” – postanowiłam.

      Do kolacji nawet nie wspomniałam o spotkaniu ze Stróżem. Zostawiłam tę wiadomość na później, gdy, jak każdego wieczoru, usiądziemy razem na werandzie, aby napić się herbaty.

      Tym razem przysunęłam ławeczkę bliżej jej fotela. Spojrzałam tam, gdzie patrzyła staruszka. Las Stróża znowu spowity był czerwoną poświatą zachodzącego słońca.

      ‒ Babciu… – Wreszcie po dłuższej chwili milczenia i kontemplowania cudnego zjawiska, odważyłam się zabrać głos. – Mogłabyś mi opowiedzieć o kamieniu?

      ‒ O czym?

      ‒ O tym głazie, co znajduje się w lesie Stróża.

      ‒ A ty skąd o tym wiesz? – Do tej pory siedziała przygarbiona, ale teraz gwałtownie się wyprostowała i zwróciła w moją stronę. Na jej wychudzonej twarzy widoczne było napięcie. – Kto ci mówił o głazie? Ktoś ze wsi?

      ‒ Nie. Mateusz…

      ‒ Mateusz? – Głęboko zaczerpnęła powietrza. – Mateusz? Gdzie?

      ‒ Poszłam dziś w stronę lasu Stróża i spotkałam go przy obejściu.

      ‒ Nie schował się na twój widok? – Babcia złapała mnie za dłoń i mocno ścisnęła.

      ‒ Nie. Stał przy płocie i czekał, aż podejdę. Przywitał się ze mną.

      ‒ Niebywałe. – Pokręciła z niedowierzaniem głową. – Mateusz z tobą rozmawiał. Wiedział, kim jesteś?

      ‒ Powiedziałam mu.

      ‒ I co?

      Przestraszyłam się, że zanadto się denerwuje, więc szybko i nieskładnie zaczęłam opowiadać o niezwykłym spotkaniu.

      ‒ O Boże, Boże. I jak zareagował?

      ‒ No zapytał o twoje zdrowie, a potem czy opowiadałaś mi coś o tym kamieniu.

      ‒ Tyle lat… Boże, tyle lat… Unikał mnie, chował się, gdy przechodziłam w pobliżu, a do ciebie wyszedł. Pytał o mnie… Jak on wygląda? – Może udawała, że nie usłyszała wzmianki o kamieniu, co jeszcze bardziej mnie zaintrygowało.

      ‒ Normalnie. Wysoki jest, szczupły. Ma siwe włosy… Ale o co mu chodziło, jak mówił, abym zapytała ciebie o kamień?

      ‒ Kamień… – Puściła moją dłoń i wstała z fotela. – Wiesz co, Julciu, nie mam dziś ochoty siedzieć na werandzie. Chyba się wcześniej położę. Zmęczona jestem. Porozmawiamy jutro.

      Zostałam sama. Zrozumiałam, że najwyraźniej bała się opowiedzieć mi historię głazu. Tylko dlaczego? Jaką tajemnicę skrywał? Co było w nim takiego niezwykłego? Kamień jak kamień. O co w tym wszystkim chodzi?

***

      Następnego dnia przy śniadaniu babcia była milcząca i jakby nieobecna duchem. Rozlała herbatę i upuściła łyżeczkę. Obserwowałam ją przez cały czas, ale nie odezwałam się ani słowem. Dopiero gdy wstała od stołu, zatrzymałam ją.

      ‒ To o co chodzi z tym kamieniem?

      ‒ A, to. – Machnęła ręką, jakbym zapytała o coś naprawdę mało istotnego. Wiedziałam jednak, że to tylko pozory, próba uśpienia mojej czujności.

      ‒ Opowiesz mi?

      ‒ Ale nie ma o czym. Od tego kamienia wzięła się nazwa naszej miejscowości. Kiedyś chyba był tu dla ludzi ważny, szanowali go. Może jakiemu dawnemu bogowi był poświęcony… Ja tam nie wiem i jak było, już nikt nie dowiedzie. To bardzo odległe dzieje. Tu w okolicy diabelskim go zwą, bo opowieści krążyły, że ci, co go widzieli, zniknęli.

      ‒ Ty, babciu, go widziałaś, prawda?

      ‒ Mateusz ci powiedział? Tak, widziałam. Zabrał mnie do niego i pokazał. I jak możesz sama stwierdzić, nie zniknęłam. To wszystko bajdurzenie tylko. Zwykły kamień, nie ma o czym mówić.

      Te słowa jakoś mnie nie przekonały. Babcia za bardzo starała się wmówić mi, że kamień znajdujący się w lesie jest całkiem zwyczajny. Coś było z nim nie tak, a ja postanowiłam się tego dowiedzieć.

      ‒ Obiecaj mi, Julciu, że nie pójdziesz oglądać tego kamienia. Naprawdę nie ma na co patrzeć. To tylko zwykły kamień – powtórzyła z uporem, a ja nabrałam pewności, że wcale taki zwykły nie jest.

      ‒ Ale jeśli to tylko kamień, to przecież nic mi nie będzie, jak go zobaczę.

      ‒ Nie! – Uniosła głos, ale momentalnie uzmysłowiła sobie, że zachowuje się zbyt impulsywnie. – Ten las nie jest zbyt bezpieczny, dużo dzikiego zwierza tam chodzi. Dziki można spotkać, wilki. Lepiej nie chodź. Tyle jest innych miejsc, które możesz zobaczyć. A widziałaś już ruiny młyna wodnego? Mówię ci, piękne.

      To była ewidentna próba zmiany tematu. Kamień nęcił coraz bardziej, a im dłużej babcia starała się przekonać mnie, że nie mam po co chodzić do lasu, nabierałam pewności, że właśnie to muszę zrobić.

      Niestety, babcia, widocznie niezbyt mi ufając i obawiając się, że zmylę jej czujność, zaczęła wymyślać różne dodatkowe zajęcia, które dokładnie burzyły mój dotychczasowy, tak skrupulatnie ułożony harmonogram. Dodatkowo starała się nie spuszczać mnie z oka, towarzysząc mi przy wykonywaniu wszystkich prac domowych, i jedynymi momentami, kiedy zostawałam sama, były więc tylko noce oraz krótkie wyprawy po zakupy do wsi. Ale nawet wtedy czekała na mnie przy furtce, pilnując, abym przypadkiem nie skręciła na drogę wiodącą do lasu.

      IV. LAS STRÓŻA

      Minął kolejny tydzień. Siedem dni, podczas których ja kombinowałam, jak zmylić czujność