piętnasta. „Jak długo babcia może spać? Była bardzo zmęczona, ale jeśli obudzi się, zanim zdążę wrócić, będzie się denerwować. Lepiej jak się pospieszę” – stwierdziłam i bez dłuższego zastanawiania się weszłam w leśną gęstwinę.
Promienie słońca z trudem przeciskały się przez gęstą koronę drzew, zaczęłam więc odczuwać chłód. Moja krótka, powiewna sukienka, idealna na gorące popołudnie, raczej nie nadawała się na wycieczkę do lasu. Zaczęłam żałować, że nie założyłam dżinsów, tym bardziej że krzaki drapały mi nogi. Całe szczęście, że zamiast modnych japonek na stopach miałam lniane balerinki.
Dróżka wiodła w głąb lasu. Ciszę przerywały trele ptaków. Jednak im dalej się posuwałam, tym bardziej mrok gęstniał, drzewa były coraz wyższe, niższe krzaki rozkładały gałęzie, niemal zasłaniając dróżkę, a ptasie śpiewy cichły. Nagle szlak się skończył i wydostałam się na odsłoniętą polanę. Słoneczne światło oślepiło moje przywykłe już do ciemności oczy. Przymknęłam powieki. Chwilę trwało, zanim znowu mogłam normalnie patrzeć.
Dostrzegłam podłużny, wysmukły głaz, przywodzący na myśl obelisk z Place de la Concorde w Paryżu. Miał podobny kształt, tylko był dużo mniejszy. Mógł mieć około dwóch metrów wysokości, gdyż przewyższał mnie mniej więcej o głowę. Ku górze zwężał się, nabierając kształtu stożka. Jego wierzchołek zdawał się celować wprost w środek błękitnych przestworzy, widocznych nad polanką.
Stałam w pewnym oddaleniu od kamienia, gdyż dróżka kończyła się na linii drzew. Polankę porastały nad wyraz wybujałe paprocie. Widocznie od dawna nikt nie podchodził bezpośrednio do obelisku. Przez chwilę się wahałam, ale uznałam, że skoro zaszłam już tak daleko, to te kilka kroków więcej nie zrobi różnicy. Stąpając ostrożnie pomiędzy ogromnymi paprociami, przedarłam się w pobliże głazu. Teraz widziałam go lepiej. Tajemnicze napisy nie przypominały mi niczego, z czym do tej pory się spotkałam. Patrzyłam na rzędy starannie wyżłobionych znaków, zastanawiając się, co mogą oznaczać. Wśród plątaniny przeróżnych symboli dopatrzyłam się czegoś, co wyglądało jak słońce.
Z trudem torując sobie drogę pomiędzy paprociami, okrążyłam obelisk. Cztery boki, na rogach lekko zaokrąglone, w całości pokryte tymi dziwnymi wyżłobionymi znakami. Oczywiście musiały je wykonać ludzkie ręce… Nie wierzyłam w to, że zrobił je diabeł! Wyjęłam z plecaczka aparat telefoniczny, aby uwiecznić te niezwykłe hieroglify na zdjęciach. W tym momencie uzmysłowiłam sobie, że wokół panowała przytłaczająca cisza. Nie było już słychać świergotu ptaków, który towarzyszył mi przez całą drogę. Poczułam lęk.
Nagle ciszę przerwało chrapliwe krakanie kruka. Zabrzmiało jak alarm, echem roznoszący się po zamarłym lesie. Aparat wypadł mi z rąk i zginął w paprociach. Schyliłam się pospiesznie, aby go podnieść. Z konarów drzew zerwały się, przestraszone krzykiem kruka, ukryte tam ptaki i wzbiły się wysoko. Spotęgowany echem odgłos trzepotu ich skrzydeł brzmiał przeraźliwie, jakby zwiastował nadciągające nieszczęście.
Wymacałam dłonią aparat i podniósłszy go z ziemi, schowałam do plecaka, zamierzając jak najprędzej stąd odejść. To miejsce dziwnie na mnie działało. Miałam wrażenie, że jestem obserwowana, a ze wszystkich zaciemnionych miejsc wypełzają długie, ciemne języki dymu, wijąc się w moją stronę niczym stado węży. Niesamowita atmosfera, prawie jak z horroru, zaczęła udzielać mi się na dobre. Zrozumiałam, dlaczego babcia nie chciała, abym tu przychodziła. Jak mogłam być tak głupia i lekkomyślna? Poczułam, że zaczyna brakować mi tchu. Zachwiałam się i aby nie upaść, wyciągnęłam rękę, opierając ją o zimny głaz.
Nagle świat zawirował i zapadł się w czarną dziurę. Miałam wrażenie, że lecę gdzieś w dół, że jakiś nieznany wir wciąga mnie w głąb czegoś. Czego? Nie miałam pojęcia. Chyba straciłam przytomność.
V. PRZEBUDZENIE
Gdy się ocknęłam, nadal leżałam przy dziwnym obelisku, ale zamiast słonecznego nieba miałam nad sobą ciężkie burzowe chmury. Zasłabłam? Czyżbym była nieprzytomna aż tak długo? „Muszę szybko wracać do domu, bo babcia na pewno już się niepokoi. Która właściwie jest godzina?” – pomyślałam i spojrzałam na zegarek. Dwie po trzeciej? Niemożliwe! Przyjrzałam się dokładniej wskazówkom. No tak! Stały nieruchomo w jednym miejscu, nie mając zamiaru nawet drgnąć. Potrząsnęłam kilka razy ręką, na której miałam założony zegarek, ale nawet to nie obudziło czasomierza.
Z trudem odnalazłam dróżkę, która wydała mi się jeszcze bardziej zarośnięta i niedostępna niż wcześniej. Przedzierając się przez chaszcze i złorzecząc ile wlezie na ostre kolce jeżyn, starałam się wytłumaczyć sobie racjonalnie to, co się stało, jednak jakoś nic sensownego nie przychodziło mi do głowy.
Ufff… Wreszcie wydostałam się na drogę i… Kurczę, musiałam pójść w złą stronę! Gdzie kapliczka? Gdzie asfaltowa szosa? Przed sobą miałam piaszczysty, poorany bruzdami trakt. I co teraz? Zawracać i szukać właściwej ścieżki? Nie! Tylko nie to! Niebo było już zupełnie zasnute chmurami i dookoła panowały nieprzyjemne ciemności. Za nic w świecie nie wejdę kolejny raz do tego lasu.
Babcia… No tak, muszę ją zawiadomić, aby się nie martwiła. Wygrzebałam z plecaka telefon komórkowy i z nadzieją spojrzałam na wyświetlacz. Masz ci los! No tak, tego można było się spodziewać. Zawsze w filmach tak się dzieje. Gdy bohaterka znajduje się na jakimś pustkowiu, to na bank telefon nie będzie miał zasięgu. Mój właśnie nie miał.
Spróbowałam odnaleźć takie położenie, gdzie ewentualnie antenka mogłaby wyłapać bodaj najsłabszy sygnał, ale na nic się to zdało. Zanim wrzuciłam aparat z powrotem do plecaka, sprawdziłam jeszcze godzinę na wyświetlaczu. Dwie po piętnastej. O co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego wszystkie dostępne mi zegary zatrzymały się na tej godzinie?
Jak to dobrze, że wzięłam ze sobą latarkę! Z ulgą nacisnęłam przełącznik i oświetliłam ciemności snopem światła. Od razu poczułam się raźniej.
Chyba nigdy wcześniej tu nie byłam. Tak, na pewno nie szłam tędy. Piaszczysta droga wyglądała na bardzo zaniedbaną, a liczne koleiny świadczyły o tym, że nikt o nią nie dbał. Czarne balerinki szybko pokryły się kurzem, który dodatkowo osiadł i na moich odsłoniętych nogach. Pomyślałam, że babcia się załamie, kiedy zobaczy mnie w tym stanie. Podrapana, z krwawymi śladami na łydkach, zakurzona, z igliwiem we włosach. Jeszcze pomyśli, że ktoś mnie napadł.
Zaczęłam obmyślać jakąś sensowną historyjkę, którą mogłabym ją uraczyć, i tak mnie to pochłonęło, że prawie przeoczyłam mijane gospodarstwo. Na swoje usprawiedliwienie mogę dodać tylko, iż było ciemno, a w żadnym oknie domu nie paliło się światło, więc trudno było go dojrzeć, tym bardziej że nie znajdował się bezpośrednio przy samej drodze, tylko bardziej na uboczu, tak jak chałupa Stróża. Jednak to nie był dom Mateusza.
Pobiegłam na przełaj przez pole, marząc, aby gospodarze byli w domu i wyrazili chęć podwiezienia mnie do babci. Jednak im bardziej zbliżałam się do zabudowań, tym moja radość słabła. To musiała być jakaś rudera, dawno opuszczona przez ludzi. Krzywy płot, drewniane ściany, dach kryty słomą… Zwolniłam kroku i podeszłam do furtki. Chałupa Stróża wydała mi się przy tym budynku prawdziwą willą.
‒ Na świętości Burii! – Usłyszałam piskliwy kobiecy głos, a gdy skierowałam w jego stronę światło latarki, wrzask wzmógł się i jakaś postać okutana w dziwne długie szaty wbiegła do chaty.
‒ Czy może mi pani wskazać drogę do…? – zaczęłam, ale w tym momencie na progu pojawił się wysoki, postawny mężczyzna, ubrany w sięgającą do kolan koszulę i śmieszne workowate spodnie.
Osobnik