Grzegorz Zaleski

W cztery strony świata


Скачать книгу

08470fb3184d6da610d6ed33edec40.jpg"/>

      © Copyright by Grzegorz Zaleski & e-bookowo

      Fotografie: Joanna i Grzegorz Zalescy

      Projekt okładki: Aleksandra Twardokęs

      ISBN 978-83-7859-082-8

      Wydawca:

      Wydawnictwo internetowe e-bookowo www.e-bookowo.pl

      Kontakt:

      [email protected]

      Patronat medialny:

      Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione.

      Wstęp

      Próbuję sobie wyobrazić pierwszego w historii ludzkości podróżnika. Znużony nieustannym siedzeniem na drzewie, spogląda na ziemię i rozmyśla, jak wygląda świat z innej strony. Nie bez trudności schodzi z legowiska, urządza sobie przechadzkę, po czym wraca do swoich zarośniętych towarzyszy i zaczyna za pomocą dziwnych min i gestów opowiadać im swoje przygody.

      Po co w ogóle zszedłeś z drzewa? – nie mogą nadziwić się koledzy z jednej gałęzi.

      Ot tak, z ciekawości – odpowiada nasz bohater.

      Od tego czasu dokonało się wiele epokowych wypraw, z których powstało mnóstwo fantastycznych książek. Motywy działania pozostały jednak te same : zobaczyć co czai się za rogiem, a później wrócić i o tym opowiedzieć.

      Nie należymy do grona wielkich odkrywców, naukowców – pasjonatów, ani wiecznych wagabundów. Po prostu pewnego dnia postanowiliśmy przemierzyć sobie świat dookoła. Mimo to czujemy się wyjątkowo spośród osób, które wciąż boją się zrobić pierwszy krok w stronę nieznanej przygody.

      Dla nich właśnie powstała ta książka. Starałem się jak najbarwniej i jak najciekawiej opisać to, co stanęło przed naszymi oczyma podczas wspaniałej dziesięciomiesięcznej podróży. Mam nadzieję, że dzięki temu udało mi się w erze wirtualnej rzeczywistości pokazać realny świat jako wciąż fascynujące i zdumiewające zjawisko. Być może dzięki temu po przeczytaniu tej książki podejmiecie również ową jedną szaloną decyzję, która odmieniła całe nasze dotychczasowe życie.

      Wszystkie relacje były już wcześniej publikowane na bieżąco w serwisach www.gazeta.pl, oraz www.naszemiasto.pl. Stare pisarskie porzekadło brzmi jednak, że pisze się raz, aby później już tylko przepisywać. Wszystkich tych, którzy mieli więc wcześniej styczność z naszymi tekstami chcemy zapewnić, że teraz po prostu są jeszcze lepsze…

      Całkowicie świeże są natomiast porady praktyczne zawarte pod każdym podrozdziałem, jak i w osobnym rozdziale na końcu książki. Pod każdym podrozdziałem zamieściliśmy adresy agencji turystycznych, sprawdzone hostele, i inne przydatne informacje dotyczące wyżej opisanego kraju. Część z nich być może w tej chwili traci na aktualności, będziemy jednak szczęśliwi gdy choć jedna przyda się komuś w podróży. W rozdziale „PORADY PRAKTYCZNE” na końcu książki zawarliśmy natomiast ogólne wskazówki ważne podczas całej naszej podróży. Nie chcemy bynajmniej zamieniać się tutaj w wujków i ciocie „Dobra Rada”, jednak sami z uwagą słuchaliśmy przed wyjazdem innych podróżników, nie mając bynajmniej ochoty wyważać wcześniej otwartych drzwi. Grzechem byłoby więc teraz nie podzielić się bogatym doświadczeniem, które zebraliśmy podczas trwania całej naszej wyprawy.

      Do zobaczenia w drodze.

      Asia i Grzegorz Zalescy

      Uzbekistan – kierunek sukces, rezultat zwycięstwo

      Stare miasto w Khivie.

Gościnny Uzbek i śpiąca kasjerka

      Po dokładnej kontroli na lotnisku (łącznie ze zmianą obuwia na szpitalne, foliowe kapcie) wsiedliśmy do samolotu linii Air Uzbekistan, lecącego z Moskwy do Taszkientu. Tak, nam też nazwa linii lotniczej od początku wydawała się egzotyczna i lekko napawała strachem. Tymczasem – nic z tych rzeczy. Na miejscu okazało się, że samolot jest produkcji amerykańskiej, załoga doświadczona, a posiłek serwowany na pokładzie zdeklasował inne linie lotnicze – w tym znanych, zachodnich potentatów z branży. Wszystko byłoby więc pięknie, gdyby nie nasz sąsiad, kompletnie pijany Uzbek, który w karykaturalny sposób przejawiał narodową gościnność. Uzbek chciał mnie poczęstować wszystkim, co miał, czyli dokładnie starą gumą do żucia wyjętą z wymiętej kieszeni, natomiast w rewanżu domagał się skosztowania mojego obiadu z winem w pierwszej kolejności. Szczęśliwie lot trwał tylko cztery godziny i obyło się bez poważniejszych starć.

      Po wylądowaniu nie mieliśmy czasu na kulturową aklimatyzację, ponieważ zaraz po przekroczeniu bramek kontroli paszportowej wyszliśmy prosto na ulicę w objęcia taksówkarzy gotowych przewieźć nas gdziekolwiek, byle za dolary. Wokół żadnych kantorów, jedyny znajdował się w hali odpraw, do której można się było dostać tylko… z biletem wylotu z Uzbekistanu. Trzeba było więc włączyć tryb kombinowania, pogadać z ochroniarzami, dostać się do kantoru, obudzić śpiącą w nim kasjerkę i wymienić sto dolarów na zawrotną sumę stu sześćdziesięciu tysięcy sum, potwierdzonych zawodowym certyfikatem. Niedługo potem miałem się dowiedzieć powodu niezmąconego snu panienki w kantorze. Otóż na każdej legalnej wymianie traciliśmy około trzydziestu procent w porównaniu z czarnym rynkiem. Wymiana czarnorynkowa jest podobno nielegalna i podobno można za nią trafić do więzienia, dlatego warto znaleźć kogoś zaufanego do tej operacji. Dzięki odrobinie szczęścia także i my dokonaliśmy udanej transakcji – ale gdzie i z kim, tego już nie mogę napisać.

Pan X nas ratuje

      Pierwszy dzień zaczął się pod szczęśliwą gwiazdą. W toalecie lotniskowej spotkaliśmy Pana X, który przyjechał pożegnać rodzinę przed jej odlotem. X (anonim stosujemy, żeby oddać atmosferę podejrzliwości i nie mieszać naszego gospodarza w momentami krytyczną dla władz relację) tak się zdziwił, że w ogóle udało nam się dostać do Uzbekistanu, że potraktował nas jak przybyszów z kosmosu, których trzeba nauczyć oddychania tlenem. W zasadzie nie do końca rozumieliśmy jego zdziwienie, ponieważ uzyskanie wizy do tego kraju było dość łatwe i nic nie stanęło nam na przeszkodzie, żeby się tutaj znaleźć. Niemniej jednak zatroskany Pan X zabrał nas do swojej willi – pałacu, poczęstował kawą i kilkoma słowami wprowadził w sytuację. Po pierwsze potrzebowaliśmy rejestracji, której Uzbecy wymagają na każdą spędzoną w kraju noc. Podobno za brak rejestracji mogli nas wsadzić do więzienia i podobno nikt nas już z niego nie mógłby wyciągnąć bez płacenia haraczu idącego w tysiące dolarów – bo milicja to tutaj świętość, w dodatku żyjąca głównie z łapówek. Po takim naświetleniu sprawy przez Pana X od razu udaliśmy się do sprawdzonego hotelu po uzyskanie Bardzo Ważnego Świstka Papieru. Prawda jest taka, że milicji w Taszkiencie jest rzeczywiście mnóstwo. To prawdziwa rzesza śmiertelnie znudzonych ludzi, pilnujących prawie każdego krzaka. Oczywiście wzbudzaliśmy ich zaciekawienie, ale żaden nie zapytał o rejestrację i oprócz nieswojego uczucia nic przykrego nas nie spotkało.

      Uzbekistan to prywatne państwo, oświadczył następnie X. Obecny prezydent dzierży władzę nieustannie od czasów uzyskania niepodległości, hojnie opłacając tajne służby i wojsko. Pieniądze z wszystkich interesów w kraju idą do prywatnej kabzy kilku rodzin, a kto się nie podporządkuje – może pakować manatki (Uzbekistan to chyba jedyne państwo, w którym nie ma koncernu Coca-Coli. Napój coca-cola jest, ale produkowany przez Uzbeków, którzy koncern wyrzucili i przejęli linię produkcyjną. Tak przynajmniej twierdził X, a jak jest naprawdę nie wiemy. Faktycznie coca-cola to jedyny zagraniczny napój dostępny na uzbecką kieszeń, wszystkie pozostałe pochodzą z przemytu i nawet dla nas wydawały się drogie).

Amir Timur bohaterem narodowym

      Sam Taszkient oprócz ciekawego metra, którym prawie nikt nie jeździ, nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Jedynym miejscem mogącym zaciekawić jest pomnik Timura oraz znajdujące się obok muzeum poświęcone jego osobie. Amir Timur (w tutejszym języku Generał Żelazo) był wodzem, który wychodząc z Samarkandy na przełomie XIV i XV wieku podbił ogromne