niż się spodziewaliśmy. Przywiązanie dzieciaków także przerosło nasze oczekiwania. Tuliły się z płaczem, co i u dorosłych wywoływało łzy wzruszenia.
I znowu upalny Taszkient. Pomimo, że to miasto od gór dzieli dystans zaledwie sześćdziesięciu kilometrów, pogoda zmienia się nie do poznania. Za pozostałe pieniądze przeznaczone na uzbecki odcinek podróży postanowiliśmy wreszcie porządnie się umyć, wyprać, i wyspać przed dwudniową trasą w pociągu. Znaleźliśmy więc pokój w hotelu na miarę naszych oczekiwań. Na pierwszy rzut oka wydał się nowoczesny, zadbany, słowem – wypełniał sentencję prezydenta Karimova wypisaną w powitalnej książce: „Kierunek – sukces, rezultat – zwycięstwo!” Po dobie spędzonej w hotelu okazało się jednak, że lampki w hotelu są, ale się nie zapalają, wi-fi jest, ale chwilowo nie ma zasięgu, basen – owszem, napełniony wodą, ale filtry są zepsute, kserokopiarka w recepcji działa, ale (sic!) zabrakło papieru. Dopiero przy śniadaniu, tuż przed wymeldowaniem z hotelu, kelner uspokoił nas: „Jogurty? A tak, jogurtów już zabrakło. Ale będą jutro…”
Bankomaty w Uzbekistanie nie istnieją – musimy mieć gotówkę. Dolary wymienia się na czarnym rynku, ale lepiej przed podróżą dokładnie wybadajcie temat.
Ambasada Polski w Uzbekistanie: Tashkent, 100084, 66, Firdavsiy Street (Yunusabadskiy Rayon) Jej pracownicy znają „problemy” turystów w Uzbekistanie i mogą służyć pomocą.
Cennik noclegów wszędzie podawany jest w dolarach. W oficjalnych, państwowych hotelach płacimy jednak w sumach. Hotelarze muszą używać oficjalnego przelicznika, więc możemy zyskać do 30% na cenie.
Nazwy ulic w Taszkiencie zmieniają się jak w kalejdoskopie. Kierowcy podajemy więc punkty orientacyjne: stację metra, targ, supermarket itp.
Dworzec kolejowy w Bucharze znajduje się ok. 10 km. od starego miasta. Marszrutki do Lyabi Khauz odjeżdżają co kilkanaście minut tylko z pełnym załadunkiem!
Przejazd Buchara – Khiva to 500 km. dziurawej drogi przez pustynię taksówką bez klimatyzacji. Kierowcy zawsze szukają czterech osób, chyba że zapłacicie za cały kurs (ok. 100 tys. sum). Możecie czekać godzinami na współpasażerów, dopóki nie zagrozicie rezygnacją z jazdy.
Odrobinę luksusu i ochłody możemy sobie sprawić korzystając z basenów w droższych hotelach. Stawka dla osób spoza gości hotelowych to kilka dolarów na dzień.
W Khivie kupuje się jeden bilet (ok. 12 tys. sum) ważny w większości muzeów przez kilka kolejnych dni.
W Samarkandzie smakoszom uzbeckiej kuchni polecamy restaurację „Registan” ul. Registanskaja 5.
W góry Chimgan można dostać się marszrutką z Taszkientu. Przystanek znajduje się przy stacji metra Buyuk Ipak Yo’li (uwaga – kierowca może policzyć dodatkową opłatę za plecak). Oficjalne noclegi dla turystów są bardzo drogie (50USD/osobę i więcej) radzimy więc poszukać mniej legalnych alternatyw.
Sprawdzone hostele: Samarkanda – B&B Bahodir k/Registanu; Taszkient – Grand Radus-Jss naprzeciwko ambasady rosyjskiej lub Hotel Sambuh ul.Ivlieva naprzeciwko centrum OKEAN; Khiva – hotel Islambek; Buchara – Hostel Sarrafon http://www.sarrafon-travel.uz.
Wzgórze Afrosiab w Samarkandzie.
Tak się w Uzbekistanie odświeża powietrze.
Zdobywamy górę „Mały Chimgan”.
Letni obóz języka angielskiego.
Kazachstan – człowiek na torach
Kazachski step z okien pociągu.
Czasem w świecie przyjaznych sobie ludzi wystarczy kilka mundurów i parę rozkazów, żeby zamiast naturalnych odruchów serdeczności zapanował między ludźmi chłód, wrogość, złośliwość. Przejazd pociągiem z Taszkientu do Ałmat był dla nas tego dostatecznym dowodem. Po trzydziestu minutach jazdy pociąg zatrzymał się na granicy na cztery godziny po to, żeby pogranicznicy mogli w spokoju, bez pośpiechu powbijać pieczątki, przetrzepać bagaże i sprawdzić nasze uzbeckie rejestracje (okazały się niezbędne do wyjazdu z kraju). W środku temperatura wynosiła czterdzieści kilka stopni, pot dosłownie spływał z nas strumieniami, a arcyważny urzędas z kapeluszem szerokim jak naleśnik przeglądając rzeczy osobiste pasażerów żartował, że sauna w Uzbekistanie jest za darmo. Mając nadzieję na powrót do cywilizacji w momencie opuszczenia Uzbekistanu, wstrzymaliśmy oddech kiedy do przedziału weszli służbiści kazachscy. Mieli jeszcze większe naleśniki na głowach i niestety zachowywali się jeszcze surowiej niż Uzbecy. Ponieważ jednak ani oni, ani ich wytresowane owczarki nie wykryły u nas żadnej heroiny przemycanej z Afganistanu, w końcu ruszyła maszyna po szynach ospale i wjechaliśmy w kazachski step.
Podróż osłodził nam piękny polski akcent, który miał miejsce o czwartej nad ranem na malutkiej stacji o nazwie Dżambul. Otóż nasza znajoma z Polski, z pochodzenia wnuczka polskich zesłańców w Kazachstanie, akurat w tym samym czasie przebywała na wakacjach w swojej rodzinnej miejscowości, położonej na trasie naszego przejazdu. Ania przyszła nas odwiedzić ze swoją mamą i przez dwadzieścia minut urywanymi zdaniami próbowaliśmy opowiedzieć część naszych przygód i trochę złagodzić tęsknotę za krajem. Porozmawiać z rodaczką w kazachskim stepie jest pięknie, ale jeść potem ciepłe polskie pierogi przygotowane przez jej mamę – niewypowiedzianie cudownie. Jeszcze raz dzięki, Aniu!
Ałmaty to miasto bardzo młode, powstałe pod koniec XIX wieku jako forteca obronna przeciwko kazachskim nomadom. Dla wygody i szybkości komunikacji rozplanowanie przypomina szachownicę, jaką można również spotkać w amerykańskich miastach. Jedyną niedogodnością Ałmat jest położenie na wzgórzu będącym przedłużeniem wysokich gór ałtajskich. Wskutek tego całe miasto „opada” o jakieś trzysta metrów w kierunku z południa na północ. Przechadzając się po ulicach stawialiśmy sobie zatem istotne pytanie – czy lepiej mieszkać na górze a pracować na dole, czy też na odwrót? Drugim, dającym wyraźnie o sobie znać, skutkiem położenia miasta blisko wysokich gór była niestabilna pogoda. Podczas naszego pobytu przechodziliśmy w ciągu dnia od słonecznego upału rankiem, poprzez gwałtowną ulewę do chłodnego popołudnia, i w końcu znowu upalnego wieczoru. Niemniej jednak momenty chłodu przyjmowaliśmy z ulgą nie mogąc uwierzyć, że o godzinie pierwszej w południe spacer po mieście nie jest już męką w palącym słońcu, lecz relaksem.
Nienasyceni skąpą ilością zabytków w Ałmatach, trzeciego dnia opuściliśmy miasto i wybraliśmy się na jednodniową wycieczkę w góry. W planach mieliśmy sportowy kompleks Medeu i ewentualnie narciarski resort Chimbulak, położony na wysokości 2200m n.p.m. Okazało się jednak, że tego dnia los chciał nam zgotować więcej niespodzianek i pod przystanek autobusowy podesłał zabłoconego jeepa z panoramą ośnieżonych szczytów naklejoną na masce. Z jeepa wystawała brodata, uśmiechnięta twarz.
– Autobus nie pojedzie, podwieźć was do góry? – zaczął rosły mężczyzna wyuczonym pewnie przez wiele lat zwrotem. Staliśmy jednak nieprzejednanie na przystanku – w końcu obiecaliśmy sobie nie nabierać się na tanie zagrywki.
– Zawiozę was do Medeu za pięć dolarów – kręcił jednak dalej dziurę w brzuchu.
Chcieliśmy go spławić, z drugiej strony upragniony autobus rzeczywiście opóźniał się. Po krótkim wahaniu poddaliśmy się w końcu