Скачать книгу

trasę do swoich możliwości. Mongolskie siodła są ZAWSZE DREWNIANE, a młodociani przewodnicy nie znają taryfy ulgowej.

      Mongolię początków XX wieku barwnie i z dreszczykiem emocji opisuje Antoni Ferdynand Ossendowski w książce „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów”

      Sprzedażą biletów kolejowych na trasie Ułan Bator – Pekin rządzi… mafia. Jeżeli macie czas i cierpliwość – próbujcie w kasach dworca na własną rękę. Jeżeli zależy wam na konkretnym terminie – pozostaje kupno u agenta (UB Guesthouse załatwia również takowe bilety)

      Strzeżonego Pan Bóg strzeże. W Ułan Bator trzy razy uważniej pilnujcie wszystkich swoich bagaży i kosztowności.

Image694.JPG

      Panorama Ułan Bator zwieńczona propagandowym freskiem.

Image702.JPG

      Park Terelj.

Image711.JPG

      Pozujemy już po szczęśliwym zakończeniu jazdy konnej.

      Chiny – imperium w czerwonym kolorze

720.png

      Strażnik ze świątyni taoistycznej.

Pekin – Hutongi kontra Ptasie Gniazdo

      Stawiając w Pekinie pierwsze kroki cofnęliśmy się od razu o kilkaset lat. Zamieszkaliśmy bowiem w dzielnicy tak zwanych Hutongów, powstałych za panowania dynastii Ming w XIV-XV wieku, kiedy to całe miasto stanowiło plątaninę wąskich alejek i skomplikowanych obejść. Obecnie ostało się jedynie kilka przecznic położonych obok atrakcyjnego turystycznie parku Beihai. Zapewne, gdyby nie zagraniczni turyści i biznesmeni szukający „klimatycznych” miejsc na spędzenie wieczoru, Chińczycy zburzyliby i ten skrawek starego Pekinu.

      Samo miasto rozwija się dynamicznie, ale nie spektakularnie. Gdzie okiem sięgnąć sterczą wieżowce i apartamentowce, które kształtem jednak przypominają bardziej rozbudowane „szeregowce” z Polski lat 80–tych niż perełki architektury XXI wieku. Wizytówką Pekinu jest za to cała infrastruktura pozostała po Igrzyskach Olimpijskich w 2008 roku. Specjalna linia metra, dochodząca do miasteczka olimpijskiego, tchnie jeszcze świeżością tym bardziej, że nie jest obecnie wykorzystywana na masową skalę. Jednak to stadion „Ptasie Gniazdo” i wcześniej basen olimpijski a teraz aquapark „Wodny Sześcian” są obiektami, których zdjęcia obiegły swego czasu cały świat. Zwiedzałem je wspólnie z tatą Asi, który jako inżynier nie mógł wyjść z podziwu nad precyzją i skalą całego przedsięwzięcia. Mnie jednak bardziej interesowało, czy ludzie tłumnie kręcący się wokół stadionu rzeczywiście lubią w tym miejscu wypoczywać, czy przychodzą tu w czynie społecznym, aby osiągnięcia chińskiego budownictwa nie świeciły pustką.

Mao Zedong, Obama i Myszka Mickey

      Przeświadczenie, że Chiny są bastionem zatwardziałego komunizmu na pierwszy rzut oka nie przystaje do widzianej zza okna rzeczywistości. Państwo Środka próbuje obecnie nadążyć za nowoczesnością i kosztem tego przeżywa ideologiczną schizofrenię. Z jednej strony rząd wzywa do walki na froncie robotniczym, z drugiej strony dopuszcza obecność niezliczonych sieciowych sklepów, fastfoodów i wszelkich innych przejawów „zepsutego” kapitalizmu. Czerwone Książeczki Mao wystawione są w każdym sklepie z pamiątkami obok koszulek z wizerunkiem Baracka Obamy i figurką nakręcanej Myszki Mickey.

      Wydaje się, że ostatni przyczółek żywego komunizmu znajduje się w Mauzoleum Mao Zedonga na Placu Tiananmen. Podczas gdy w Moskwie do Mauzoleum Lenina można się było dostać bez problemu, tutaj musieliśmy pokonać kolejkę ciągnącą się wężykiem po całym placu, trzymaną w ryzach przez zastępy strażników z czerwonymi opaskami i szczekaczkami w ręku (trzeba przyznać, że gdyby nie strażnicy, Chińczycy nie znający pojęcia „kolejka” od razu zgnietliby się na śmierć). Strumień ludzi najpierw przeciskał się z trudem przez bramki nafaszerowane detektorami metalu (wychwytujące przeważnie zapalniczki), a następnie szturmował kioski sprzedające jedynie żółte chryzantemy. Można je było „nieobowiązkowo” nabyć za trzy juany i złożyć pod pomnikiem Mao w holu wejściowym (przypuszczalnie te same chryzantemy po pięciu minutach „warty” pod pomnikiem wracały na stoisko, by powtórzyć rundę pochwalną jeszcze kilka razy w ciągu dnia). Tłum przechodził w końcu przez niewielki pokój z przewodniczącym w szklanej trumnie, by po wyjściu przez tylne wrota rozejść się spokojnie po placu Tiananmen przed wieczornym powrotem do rodzinnej miejscowości w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.

Miłość i zdrada w Zakazanym Mieście

      Zakazane Miasto to olbrzymi areał świetnie zachowanych cesarskich wnętrz, które sprawiają wrażenie opuszczonych tylko na chwilę tuż przed nadejściem turystów. Tutaj objawiła nam się po raz pierwszy istota Chin – wszystko musi być ogromne i wyjątkowe, stworzone wysiłkiem ponad miarę ludzkich możliwości i bez względu na ludzkie cierpienie.

      Zwykły śmiertelnik nigdy nie miał prawa oglądać Zakazanego Miasta (stąd właśnie pochodzi jego nazwa), dlatego tym groźniejszy wydaje się widok placów, na których władcy otoczeni żołnierzami, słuchali raportów o stanie państwa od swoich ministrów. Wyobraźnia pracowała jeszcze mocniej, gdy dotarliśmy do prawdziwego Zakazanego Miasta, mieszczącego się w pomniejszych pałacykach za strefą oficjalną, zamkniętego nawet dla najwyższych rangą urzędników. Było to bowiem miejsce odpoczynku cesarzy, ich żon oficjalnych oraz konkubin.

      Walki władców o utrzymanie tronu, spiski cesarzowych obawiających się najpoważniejszych faworyt, aż wreszcie ciche romanse eunuchów i cesarskich konkubin stanowiły historię zaułków, placyków i sypialni Zakazanego Miasta. Zawiłością wątków prześcigają nawet brazylijskie seriale, okrutnymi detalami przypominają jednak bardziej mroczne tragedie Szekspira.

      Pikantne szczegóły z cesarskiego życia przyćmiewały wrażenie dostojności władców Chin i samego Zakazanego Miasta. Patetyczne nazwy pałacowych sal: „Sala Niebiańskiej Czystości” lub „Sala Najwyższej Harmonii” kolidują z sylwetkami cesarzy, którzy często nie zasługiwali na oddawaną im cześć. „Zazwyczaj pierwszy cesarz z dynastii gorliwie zajmował się sprawami państwa, potem było już coraz gorzej…” – przyznawał otwarcie chiński przewodnik.

Wielki Mur zrobi z ciebie mężczyznę

      Wielki Mur jest jedyną budowlą na Ziemi widzianą z Kosmosu, ciągnącą się przez ponad sześć tysięcy kilometrów – to dane powszechnie publikowane w Internecie. Z ziemskiej perspektywy wzrokiem można objąć jednak tylko niewielki ułamek tej niepowtarzalnej budowli. Dlatego też wspinając się mozolnie po zboczu w stronę muru, trudno wykrzesać w sobie entuzjazm należny jednemu z największych osiągnięć ludzkości. Dopiero gdy spogląda się na strome, postrzępione wierzchołki gór, na których stoją samotne wieże wartownicze, przychodzi refleksja jak niewyobrażalny musiał być wysiłek włożony w ich zbudowanie. Mówi się, że Wielki Mur został wzniesiony na fundamentach z ludzkich kości i ciał. I pomyśleć, że właściwie nigdy nie pełnił swych obronnych funkcji. Jak określił Czyngis Chan, Wielki Mur to jedno, ale jego obrońcy (często strachliwi lub skorumpowani) to już zupełnie coś innego.

      Nie wiedzieć czemu Mao Zedong swego czasu wypowiedział słynne na całe Chiny hasło: „Ten, kto nie wspiął się na Wielki Mur, nie jest prawdziwym mężczyzną.....”. Być może chciał w tym miejscu rozwinąć ruch turystyczny, ponieważ od momentu rzucenia powyższej odezwy, tłum Chińczyków wspina się codziennie (ci bardziej leniwi wjeżdżają kolejką) aby potem ze spokojem w sercu w sklepiku z pamiątkami kupić koszulkę z napisem „Wspiąłem się na Wielki Mur”.

      Przejęty słowami Mao mężczyzną stałem się w Mutianyu, sekcji muru mniej uczęszczanej przez turystów. Koszulkę – dowód oczywiście zakupiłem i trzymam przy sobie.

Łąka w centrum Pekinu

      Po czym rozpoznać, że Chiny są poza granicami znanego nam świata? – Po ulicy, która