po głosach ze strony różnych osób, zagrożenie padnięcia ofiarą świetnie zorganizowanej grupki kieszonkowców było w Ułan Bator bardzo wysokie. Podobno Mongołowie w zręczności wyciągania portfeli dorównują chłopcom z brazylijskich favel, zdarzały się też przypadki pobicia turystów w zaciemnionych uliczkach.
Wieczorem spotkaliśmy się dzięki couchsurfingowi z Polakiem, który pracował w Ułan Bator jako nauczyciel angielskiego. W trakcie spotkania oznajmił nam, że kilka tygodni temu został pobity i okradziony przez „nieznanych sprawców”.
– Byłem w Kosowie tuż po zakończeniu wojny i nawet tam nie czułem się tak niebezpiecznie jak w Ułan Bator – dodał zupełnie już zbijając nas z tropu.
Mongolia tak jak Polska nie zawsze żyła zgodnie z sąsiadami. O ile u nas dawne zatargi powoli odchodzą w niepamięć, o tyle Mongołowie nadal szczerze nienawidzą Chińczyków za trzysta lat okupacji i nie znoszą Rosjan za włączenie ich do orbity republik radzieckich. Mongolia również miała swój krótki okres niepodległości pomiędzy dwoma wojnami światowymi. Po oswobodzeniu się od okupacji chińskiej krajem zaczął rządzić ósmy Bogd Khan – prezydent i wcielenie Buddy zarazem (pierwszy Bogd Khan wprowadził w Mongolii buddyzm i każdy kolejny znaczył tyle dla Mongołów, co Dalajlama dla Tybetańczyków). Mongolia stała się krajem sakralnym, a w samym Ułan Bator wyrosły okazałe świątynie i pałace. W 1920 roku stojąc przed kolejnym zagrożeniem ze strony Chińczyków, Bogd Khan wpuścił do kraju białego generała Von Stauffenberga, który wraz ze swoją „bandą” cofał się przed bolszewickimi oddziałami. Generał okazał się jednak kompletnym szaleńcem widzącym w sobie kolejne wcielenie Czyngis Chana. Po serii mordów dokonanych przez własną kompanię, von Stauffenberg wybrał się do Rosji z zamiarem poszerzenia imperium. Został jednak szybko pokonany, następnie pojmany i rozstrzelany przez bolszewików. (O losach tej fascynującej postaci można przeczytać w książce polskiego (!) pisarza Ferdynanda Ossendowskiego pod tytułem „Przez kraj Ludzi, Bogów i Zwierząt”). Nie mając innego wyjścia Bogd Khan zwrócił się do bolszewików, którzy zaoferowali „bezinteresowną, bratnią” pomoc. Finał jest dobrze znany nam wszystkim: Mongolia znalazła się na dziesiątki lat w strefie dominacji radzieckiego sąsiada, a wujaszek Stalin rozkazał wymordować tysiące buddyjskich mnichów.
Nic więc dziwnego, że Mongołowie rękami i nogami bronią się przed nauką języka rosyjskiego, a ci którzy powinni go znać, narzekali w naszej obecności na duże kłopoty z pamięcią.
Na obszarze całej Mongolii (półtora miliona kilometrów kwadratowych) mieszka mniej więcej tyle ludzi co w warszawskiej aglomeracji. Olbrzymie tereny wymusiły koczowniczy tryb życia i związały Mongoła na śmierć i życie z koniem. Prawie każdy mieszkaniec tego kraju zaczyna jeździć konno chyba już po wyjściu z kołyski, a w każdym razie w wieku lat dziesięciu opanowuje tą sztukę do perfekcji. Sam widziałem w mongolskiej telewizji zawody konne, na których małe szkraby pędziły na złamanie karku przez stepy na spienionych wierzchowcach.
W królestwie koni nie mogliśmy sobie oczywiście odmówić przyjemności obcowania z tymi pięknymi stworzeniami i wybraliśmy się na trzydniową wycieczkę do parku narodowego Terelj, gdzie głównym punktem programu była czterogodzinna konna wycieczka.
– Pamiętajcie, że koń to dobre zwierzę, ale jednak tylko zwierzę – tak żegnał nas organizator całej wyprawy z Ułan Bator. Kiedy dotarliśmy do naszego obozowiska w parku, zastaliśmy na miejscu grupę Belgów siedzących na ziemi.
– I jak wam się podobała konna wycieczka? – spytałem z głupia frant nie patrząc na ich nietęgie miny.
– Dla mnie się w ogóle nie zaczęła. Jak tylko wsiadłem na konia, ten pognał z powrotem do stajni.
– A wam się podobało? – zwróciłem się więc do dwóch Belgijek.
– Taak… do momentu jak koń nie zrzucił nas przy zejściu ze skarpy.
Naszą wycieczkę mieliśmy odbyć dopiero następnego dnia, ale mój umysł powoli ogarniała panika. Właściwie mając do czynienia z końmi jedynie na wakacyjnym zdjęciu w rodzinnym albumie byłem autentycznie przerażony. Asia robiła dobrą minę do złej gry, ale i ona niepewnie zerkała na pasące się nieopodal czworonogi.
Każdemu, kto tak jak my zechce się wybrać na konie do Mongolii, a tajniki jazdy poznał słabo albo wcale, chciałbym więc wyjaśnić, że Mongołom słowa: „Nigdy nie jeździłem konno” nie mieszczą się w głowie i oznaczają mniej więcej: „Potrafię kłusować i galopować, a jak będzie trzeba to nawet szybko”! To „drobne” nieporozumienie może być jednak opłakane w skutkach.
Nad ranem zaczęliśmy naszą eskapadę. Podszedłem do najmniejszego konia, z najbardziej sennymi oczami. Niestety przewodnik oznajmił, że dosiadanie tego konia przeze mnie to działanie niehumanitarne i muszę z racji wzrostu oczywiście wsiąść na największą kobyłę. Pogodzony z losem bujałem się więc smętnie na dwumetrowym wierzchowcu. Jednak po opanowaniu przyrządów kierujących: pociągnięcie za lewą uzdę – lewoskręt, za prawą – prawoskręt, słowo „cziu” – to coś w rodzaju naszego „wio” , zacząłem się czuć coraz pewniej w siodle. Przepiękne widoki i rozbudzona wyobraźnia sprawiły, że zobaczyłem wręcz siebie w roli Lucky Luke’a z mojej ulubionej kreskówki z dzieciństwa. Po pół godzinie znudzony powolnym krokiem spaceru próbowałem już na wszystkie sposoby zmusić swego konia do kłusu – z mizernym jednak skutkiem. Po dwóch godzinach karta się jednak odwróciła. Kolana zaczęły mnie niemiłosiernie boleć, tyłek obity został na wszystkie strony, a konie czując, że to już powrotna droga, ruszyły wreszcie „upragnionym” wcześniej kłusem. Latając jak kukiełka na siodle, zacząłem pociągać uzdę na wszystkie strony kręcąc koniem jak na karuzeli. Kiedy w końcu wyczerpani wróciliśmy do obozu i chcieliśmy się wymyć w kuble wody, gospodarz zaprotestował:
– Woda jest najpierw dla koni do picia, a później dla ludzi do mycia.
W pociągu z Ułan Bator do Pekinu spotkaliśmy przemiłą parę Mongołów: Gurbazaara i jego żonę Bibi. Nasi współtowarzysze podróży równie dobrze mogliby być obywatelami świata zachodniego wykazując otwartość, tolerancyjność i dobrą znajomość języka angielskiego. Większość Mongołów stanowi jednak ofiary kolektywizacji i sowietyzacji poprzedniego ustroju. Pierwszego dnia każdego miesiąca w całym kraju obowiązuje zakaz sprzedaży alkoholu, żeby mężczyźni donieśli do domu chociaż ułamek wypłaty. W Ułan Bator występują przerwy w dostawach elektryczności i wody, a część ludzi nadal mieszka w jurtach w centrum miasta (w Mongolii panuje prawo mówiące, że kto mieszka w jurcie, posiada automatycznie na własność ziemię, na której jest ona postawiona. Wystarczy więc opuścić swoje domostwo na tydzień lub dwa, aby stracić cały majątek).
Gurbazaar tymczasem pracował w amerykańskiej fundacji, próbującej nauczyć Mongołów uprawy roli. To syzyfowa praca ze względu na niepewne warunki atmosferyczne i absolutny brak znajomości rolnictwa wśród byłych nomadów. Gurbazaar wierzył więc bardziej w nieprzebrane bogactwa ukryte pod Mongolską ziemią: węgiel, miedź, złoto i inne. W pociągu opowiadał mi o tym wszystkim, coraz dalej wypuszczając wodze wyobraźni:
– Nadejdzie kiedyś taki dzień, że będziemy drugim Kuwejtem – zdradził mi w końcu w sekrecie.
Po chwili obaj wybuchnęliśmy śmiechem wyobrażając sobie wszystkich Mongołów obwieszonych złotymi łańcuchami, wyglądających zza przyciemnionych szyb luksusowych limuzyn.
W Ułan Bator polecamy hostel UB Guesthouse www.ubguest.com. Oprócz taniego i wygodnego noclegu możecie również znaleźć tam kompetentnego organizatora wypraw po Mongolii.
W Ułan Bator koniecznie spróbujcie wyśmienitego barbeque (znajdziecie wiele dobrych lokalnych knajpek, polecamy