Joakim Zander

Szpieg z Bejrutu


Скачать книгу

funkcjonuje dokładnie tak, jak to opisywała Agneta. W końcu udaje mu się dodzwonić na numer, który francuski dyplomata zostawił na stoliku w salonie. Sąsiadka z góry ma na imię Alexa. Wyjaśnia mu, że o tej porze nikt już do niego nie przyjdzie, żeby naprawić generator. Będzie musiał poczekać do rana.

      – Zapraszam na dach – dodaje. – Mamy tu taras i wino.

      Oświetlenie na klatce schodowej też nie działa, więc Jacob musi iść po omacku. Przez otwarte lufciki wciska się na klatkę słaby blask ulicznych świateł.

      W Bejrucie ciemności zapadają szybciej niż w Sztokholmie. Jest dopiero szósta, a on nawet nie zauważył, że zaczęło się ściemniać.

      Nagle na schodach znowu robi się jasno. Pojedyncza żarówka brzęczy i roztacza wokół siebie ciepły, żółty blask. Jacob popycha drzwi prowadzące na wspólny dla wszystkich mieszkańców taras na dachu.

      – Chwała elektrowni! – słyszy dobiegający z ciemności znany mu z telefonu głos. – Światło znowu działa.

      Jacob robi ostrożnie kilka kroków. Przed nim rozciąga się dzielnica Mar Mikhael, która obejmuje też tereny portowe. Przytłumione światła w oknach, poniszczone fasady domów i dźwigi na tle czegoś ciemnego, co na pewno jest Morzem Śródziemnym.

      – To ty jesteś Jacob Seger? – pyta Alexa. – Witam w Bejrucie.

      Kobieta wychodzi z cienia i zanim Seger zdąży się zorientować, całuje go w oba policzki i podaje mu kieliszek czerwonego wina.

      – Jesteś po raz pierwszy w tym mieście?

      Jacob kiwa powoli głową i zerka na Alexę. Jest jakieś dziesięć lat starsza od niego i prawie dorównuje mu wzrostem. Nie jest gruba, tylko raczej otyła. Ma ciemne kręcone włosy przewiązane szeroką czerwoną przepaską. Ubrana jest w długą zieloną sukienkę i sandały.

      – Niech zgadnę – mówi Alexa. – Jesteś na Bliskim Wschodzie pierwszy raz, prawda? Trochę zszokowany i lekko zaniepokojony panującym tu chaosem?

      Alexa uśmiecha się i przekrzywia głowę. Jacob rumieni się lekko. Alexa traktuje go jak dziecko, naiwnego przybysza bez światowego obycia. Nie tak wyobrażał sobie swój pierwszy wieczór w tym mieście. Miał nadzieję, że zdarzy się coś ważnego. Tymczasem wysiadł prąd, a na dachu spotkał tę kobietę. Alexa wybucha śmiechem i obejmuje go ramieniem.

      – Napij się czegoś, habibi3. To przejdzie. Potem pomożesz mi przynieść jedzenie. Lepiej o niczym nie myśleć.

      Jacob wypija kieliszek wina, po nim drugi i następny. Potem pomaga przynieść Alexie jedzenie i sztućce z jej mieszkania. Wygląda to na jakąś pożegnalną ucztę. Okazuje się, że w następnym tygodniu Alexa ma rozpocząć pracę w Centrum Młodzieży w Szatili, palestyńskim obozie dla uchodźców w południowym Bejrucie. Ma się tam nawet przeprowadzić.

      Alexa nakrywa do stołu i wyjaśnia, że pochodzi z Francji i Maroka, a w Bejrucie mieszka od prawie pięciu lat.

      – Zaczynałam jako praktykantka w Międzynarodowym Czerwonym Krzyżu. Putain, co za kurwy. Strzeż się dyplomatów, baby.

      Nagle milknie i kładzie palec na ustach.

      – Przepraszam, nie to chciałam powiedzieć… Ty też jesteś praktykantem, prawda? Jeśli tak, to może warto się jeszcze zastanowić?

      Ale Jacob tylko się uśmiecha. Jej gadanina w ogóle go nie obchodzi. Zależy mu tylko na tym, żeby nadal rozmawiała z nim mieszanką angielskiego i arabskiego, językiem przypominającym dziki wodospad. Po każdym wypowiedzianym przez nią słowie zmniejsza się pustka, jaką do tej pory odczuwał. Z każdym kieliszkiem wina czuje się bardziej natchniony.

      Na tarasie pojawia się coraz więcej ludzi ubranych w dżinsy i sukienki, wokół niego rozbrzmiewają różne języki. Alexa zapala świece, ich płomienie kołyszą się w słabych podmuchach wiatru. Świece wstawione są w puste butelki po winie z doliny Bekaa. Ktoś uruchamia niewielki generator i rozwiesza na przymocowanym do ściany kablu zwykłe żarówki. Ktoś inny włącza zestaw stereo i z głośników biegną dźwięki arabskiego popu, The Weeknd i piosenki Rihanny. Jacob dolewa sobie wina i czuje, jak jego ciało robi się coraz lżejsze. Jest już trochę oszołomiony, a prowadzenie rozmowy po angielsku sprawia mu coraz więcej kłopotów.

      Dochodzi jednak do wniosku, że tym razem nie ma to żadnego znaczenia, że takie zachowanie mu przystoi, że może sobie odpuścić i pozwolić na coś, co jest trudne do określenia, bo dzięki temu jego umysł pracuje na zwolnionych obrotach, serce bije mu mocniej, a on szybciej reaguje.

      Właśnie dlatego porzucił dawne życie i wyjechał do Uppsali. To dlatego czytał zagraniczne gazety i studiował politologię. Z tych samych powodów musi jeszcze zdać ten pieprzony egzamin ze statystyki i nauczyć się arabskiego.

      Za tym wszystkim tęsknił i do tego dążył, choć sam o tym nie wiedział. Traktuje to jak przygodę. To się dzieje naprawdę. To tu stanie się kimś innym, ważniejszym.

      Po dłuższej chwili dochodzi jednak do wniosku, że takie myślenie jest śmieszne, że musi nalać sobie szklankę wody i wytrzeźwieć. To jego pierwszy wieczór, powinien trzymać fason. Nie dać się zwieść temu, co magiczne i kosmopolityczne, mieć przed oczami cel, skupić się na ambasadzie i robić dobre wrażenie. Przez chwilę czuje się w tym obcym dla siebie, anonimowym otoczeniu bardzo szczęśliwy, a w całej swej niepewności może nawet bezpieczny. Dlatego zamiast wody nalewa sobie zimnego piwa z obłożonej lodem baryłki. Jak na filmie. W końcu się decyduje. Fuck it. Dzisiaj będzie inaczej. To tylko jeden wieczór. Potem skupi się na tym, co ważne.

      Podchodzi na skraj tarasu i patrzy na miasto. Widzi ruiny, zniszczone domy pozbawione ścian, dziury po kulach, chaos i zamieszanie. Gdzieś dalej, w ciemnościach, jest Morze Śródziemne. Czuje, że tam jest, chociaż go nie widzi.

      Wydaje mu się, że mógłby odstawić szklankę z piwem, wspiąć się po betonowej poręczy, wziąć na cel jeden z dziesiątków dźwigów na ziemi, a potem rozłożyć ramiona jak skrzydła i pofrunąć.

      W tym samym momencie słyszy obok siebie czyjś głos. Wzdryga się ze zdziwienia, bo był tak zamyślony, że nie słyszał odgłosów imprezy ani dźwięków Redemption Song, którą ktoś śpiewa na tarasie przy akompaniamencie gitary. Prawie zapomniał, że impreza wciąż trwa i że są na niej jacyś ludzie.

      – Wyglądasz jak ktoś, kto się zastanawia, czy nie pofrunąć.

      Jacob odwraca się i od razu wie, jeszcze zanim ujrzy twarz należącą do głosu, że od tej pory wszystko się zmieni, że nie będzie odwrotu, że od tego momentu przeszłość przestanie istnieć, zostanie tylko przyszłość. I nic nie będzie już takie jak przedtem.

      Widzi roześmiane oczy, ale nie tylko to. Wydaje mu się, że kiedyś je już widział. Dlatego pyta:

      – Czy my się gdzieś nie spotkaliśmy?

      Jego angielski jest nierówny, słychać w nim szwedzkie naleciałości, chociaż stara się mówić z brytyjskim akcentem. Ale oczy tylko się do niego uśmiechają. Jacob wie, że nigdy wcześniej się nie spotkali, że tylko marzył o takim spotkaniu i snuł fantazje, jak to będzie, gdy zajrzy w takie oczy. Cofa się, ale robi to niezdarnie, jak kiepsko wyszkolony klown i prawie upada na plecy. Gdyby jego rozmówca nie chwycił go mocno za lewe ramię, pewnie przeleciałby przez skraj tarasu i spadł na ulicę.

      – Ostrożnie – słyszy. – Nie zniknij. Przecież jeszcze się nie poznaliśmy.

      21 listopada – Sankt Anna

      Klara płacze tak, jakby nigdy nie zamierzała przestać. Siedzi w kościelnej ławie, łka jak dziecko,