Joakim Zander

Szpieg z Bejrutu


Скачать книгу

czuje, jak coś w nim pęka, jakby bezszelestnie ustąpiła jakaś bariera. Ma wrażenie, że uwalnia się z niego ogień, a on sam unosi się razem z nietoperzem. Z góry obserwuje, jak siedzi na ławce, widzi swoje chude ciało w wyprasowanej jasnoniebieskiej koszuli typu button-down, wąskich chinosach i brązowych półbutach. Ze szczeliny między nogawką a butem wystają mu zawstydzająco jaskrawe skarpetki. Z góry wygląda młodo, a zarazem sztywno, naiwnie, jakby był pod kontrolą. Dlaczego nigdy wcześniej nie był w takim ogrodzie? Dlaczego nie prowadził chaotycznego, ryzykownego życia? Dlaczego krew nie krążyła mu szybciej w żyłach?

      Teraz wie dlaczego. Życie w chaosie i ryzyku to przywilej, za który trzeba płacić. A tam, skąd pochodzi, nie ma na to środków. Ale to, co się dzisiaj dzieje, nie jest żadnym wyborem. Nie tego szukał. To się po prostu dzieje, a on się temu nie opiera.

      – Kim jesteś, Jacobie? – pyta łagodnym głosem Yassim. Mówi po angielsku z amerykańskim akcentem. – Kim jest ktoś, kto sprawia, że magnolie kwitną w sierpniu? Powiedz.

      Brzmi to bardzo pochlebnie, jak słaba imitacja dialogów z filmów kategorii B. Jacob wie, że taki tekst powinien wywołać salwę śmiechu, ale się przed tym powstrzymuje. Tej nocy magnolia kwitnie w sierpniu i każde zdanie pozbawione jest historii. Otwiera usta i znowu je zamyka. Yassim patrzy na niego spokojnym wzrokiem. Widać, że nie jest rozgorączkowany albo niecierpliwy.

      – Albo wiesz co? Nie mów. Sam zgadnę.

      Jacob czuje, jak spada ze szczytu drzewa i wraca do swojej zwykłej, cielesnej powłoki. Przez te kilka minut nabrał odwagi. Gotów jest przebyć całą drogę, bez względu na to, dokąd go zaprowadzi.

      – Zgoda – odpowiada i uśmiecha się uwodzicielsko. – Opowiedz mi, kim jestem.

      Jacob przysuwa się do swojego nowego przyjaciela. Siedzą tak blisko siebie, że dotykają się ramionami. Jacob pochyla się w jego stronę i przybliża głowę do jego głowy. Są już tak blisko, że dotykają się nosami. Jeśli mają się pocałować, powinni to zrobić teraz. Jacob czuje, że jest już bardzo podniecony. Czy powinien pokazać jeszcze wyraźniej, co się z nim dzieje? Przecież i tak posunął się znacznie dalej niż z kimkolwiek innym. Pocałuje Yassima, a on pocałuje jego. Potem Yassim będzie go pieścił, wsunie mu dłoń pod koszulę i rozepnie mu spodnie, a gdy położy go na ławce głową do przodu, nie będzie mu się opierał. Zgodzi się na wszystko. Tak, właśnie na to sobie dzisiaj pozwoli.

      Ale Yassim tylko na niego patrzy. Jego oczy są rozbawione i aroganckie, a zarazem ciepłe. Nie chce go pocałować, nie kładzie mu ręki na karku ani na piersi. Przeciwnie – odsuwa się od niego z uśmiechem.

      – Jesteś skandynawskim dyplomatą – stwierdza.

      Jacob pęka z dumy. Być może Yassim go nie pocałuje, ale widzi w nim kogoś, kim on, Jacob, chce się stać. To coś w rodzaju potwierdzenia.

      – Jesteś tu całkiem nowy – kontynuuje Yassim. – To twoja pierwsza praca na dyplomatycznej placówce za granicą i dlatego czujesz się jeszcze trochę zagubiony. Jesteś przyzwyczajony do sprawowania kontroli. W szkole byłeś zdolnym uczniem, miałeś same dobre oceny. Na pewno mówisz perfekcyjnie po arabsku, i to bez żadnego akcentu.

      Yassim uśmiecha się coraz szerzej, coraz bardziej się nakręca.

      – Grasz w squasha i w tenisa, lubisz niemieckie białe wina, a gdy wlejesz w siebie kilka kieliszków, odpuszczasz sobie tę ugrzecznioną fasadę i tańczysz na stole przy rytmach ABBY.

      Jacob oblewa się rumieńcem. Nie wie tylko, czy z dumy – bo Yassim widzi go takim, jakim chciałby być – czy raczej z obawy, że Yassim z niego drwi, bo widzi w nim zwykły stereotyp.

      – Jak oceniasz moją opinię o tobie? – pyta Yassim. – Widzę, że się zaczerwieniłeś, więc chyba się nie mylę?

      – Mów dalej – szepcze Jacob. – Chcę cię słuchać.

      Yassim kiwa głową i przysuwa swoją twarz bliżej jego twarzy. Jacob chciałby zamknąć oczy, otworzyć usta i przyciągnąć go do siebie, ale wie, że nie na tym polega jego rola. Wyraźnie czuje, że to Yassim tu decyduje, więc zostawia to tak, jak jest, postanawia trwać w tym przekonaniu.

      – Wywodzisz się z porządnej rodziny – kontynuuje szeptem Yassim, jakby opowiadał bajkę. Rzeczywiście, po części to prawda. – Eleganckie mieszkanie w Sztokholmie? Ojciec jest politykiem, a może nawet ambasadorem? Wiesz, jak posługiwać się sztućcami, przynajmniej podczas obiadów w ambasadzie. Twoja matka ma pieniądze, może nawet posiadłość na wsi. Nosisz dobre nazwisko, może nawet dwuczłonowe?

      Jacob przestaje się rumienić, oblewa go fala zachwytu. To działa! Po raz pierwszy tak naprawdę testuje siebie samego i okazuje się, że to rzeczywiście działa. Wszystko, co tak misternie konstruował i planował, czego uczył się w młodości, działa. Wszystko, czego się nauczył, żeby umieć udawać, w najdrobniejszym szczególe, żeby udało mu się wykonać skok w nowe, lepsze życie.

      Z drugiej strony wszystko to wydaje mu się nieważne. Czuje, że to nie ma żadnego znaczenia. Odnosi wrażenie, że postawił nie na to co trzeba, jakby dokonał błędnej kalkulacji. Wciąż ma przed oczami zdjęcie młodej prawniczki z „Dagens Nyheter”, widzi jej zdecydowane spojrzenie i przekonanie o własnej racji. Krew w nim płonie, ogarnia go coraz większy chaos i ryzyko. Spędził dopiero jeden dzień w Bejrucie i jedną noc w tym ogrodzie, a cała przeszłość przestała mieć znaczenie. Po raz pierwszy w życiu chce opowiedzieć, kim naprawdę jest. Otwiera usta.

      Zanim jednak zdąży cokolwiek powiedzieć, Yassim zbliża swoją twarz do jego twarzy. Są już tak blisko siebie, że dotykają się nosami. Jacob z trudem się powstrzymuje, żeby nie wybuchnąć nerwowym śmiechem, ale zanim zdąży to zrobić, Yassim dotyka wargami jego ust. Jacob od razu zapomina o wszystkim, co Yassim mu powiedział, zapomina o ogrodzie i o swojej historii – zarówno tej prawdziwej, jak i wymyślonej.

      W tym momencie tylko to jest ważne, tylko to się liczy.

      Dopiero gdy Yassim się od niego odsuwa, Jacob otwiera oczy. Zaczyna się przejaśniać, z ciemności wyłaniają się zarysy tego, co ich otacza. Zaraz minie noc i zacznie się świt, który wkroczy do ogrodu nad nieskoszoną trawą, zapląta się w koronach zdziczałych drzew i zacznie się wspinać po fasadach zapuszczonego różowego pałacu. Jacob drży, próbuje się uśmiechnąć, podczas gdy Yassim wsunął mu dłoń pod rozpiętą koszulę i głaska go po piersi.

      – Zmarzłeś – mówi. Cofa dłonie i zapina koszulę Jacoba na guziki. – Nie chcę, żebyś się przeziębił.

      Jacob pochyla się w jego stronę, kładzie ramię Yassima na swoich barkach i opiera czule głowę o jego szyję, tuż pod brodą. Całuje go delikatnie w skórę, chwyta ją zębami i ssie.

      – No to mnie rozgrzej – szepcze.

      Przesuwa dłonią po twardym brzuchu Yassima, przenosi ją na jego biodro i wsuwa w krocze. Yassim szybko oddycha, Jacob przyciąga go do siebie. Yassim broni się przed jego ręką, próbuje ją od siebie odsunąć i kilka razy mu się to udaje, ale pożądanie jest tak silne, a działanie hormonów tak przemożne, że nie może się oprzeć. W końcu chwyta Jacoba za dłoń i pociera nią swoje ciało.

      – Nie opieraj się – szepcze Jacob. – Chcę cię poczuć.

      Czuje, że nagle przepełnia go uczucie szczęścia. Udało mu się doprowadzić Yassima aż do takiego stanu, chociaż ten się bronił, nie chciał wyjść poza sferę pieszczot i pocałunków. Świadomość tego, że Yassim nie może mu się oprzeć, wprost go oszołamia, więc jęczy głośno do jego ucha. Ma nadzieję, że Yassim wreszcie się podda, ale to tylko złudzenie, bo Yassim jakby się nagle