B.V. Larson

Rebel Fleet Tom 1 Rebelia


Скачать книгу

to nie było złe życie. A teraz wracały wspomnienia z dawnej egzystencji.

      Czekałem na linii dziewięć minut. Taki już jest problem z komórkami – one dokładnie powiedzą człowiekowi, ile czasu zmarnował.

      Wreszcie coś znowu zatrzeszczało na linii. Rozleg­ły się jakieś piśnięcia i już myślałem, że mnie rozłączyli, gdy nagle usłyszałem nowy głos.

      – Mówi wiceadmirał Shaw – powiedział.

      Natychmiast się ocknąłem. W całej US Navy było tylko dwustu szesnastu różnego rodzaju admirałów, czyli maksymalna liczba dopuszczona przez prawo. Nie można więc powiedzieć, że są często spotykani. Fakt, że rozmawiałem z jednym z nich, zakrawał na cud.

      – Hm, przepraszam, że zawracam głowę, admirale Shaw – powiedziałem. – Chciałem tylko donieść o nietypowym spotkaniu, które mogłoby…

      – Zadam panu kilka pytań, Blake – przerwał mi Shaw. – Dotknął pan znalezionego obiektu?

      – Nie, sir, nie bezpośrednio. Zanurkowałem, żeby ratować kolegę, który to zrobił. Ręka przymarzła mu do obiektu, z którego unosiły się pęcherzyki powietrza.

      – Więc to ktoś inny wszedł w kontakt z obiektem? – zapytał ostro Shaw.

      – Tak jest. Ale nie przeżył. Zmarł przed paroma godzinami.

      – Rozumiem.

      Nastąpiła przerwa, podczas której dotarło do mnie, że admirała wcale nie zdziwiło to, co mówiłem. Nie dopytywał o pęcherzyki powietrza ani o światło, ani o zimno. Nawet nie zaskoczył go fakt, że Jason zmarł po dotknięciu obiektu.

      Odniosłem wrażenie, że mężczyzna konsultuje się z kimś jeszcze, a może robił notatki, więc czekałem. Z natury jestem niecierpliwy, ale potrafię siedzieć grzecznie i cicho podczas rozmowy z admirałem.

      – Blake, czemu wystąpił pan z marynarki? – zapytał mnie nagle Shaw.

      – Yy… z przyczyn osobistych, sir.

      – Ach tak, pańska żona. Daty się pokrywają. Przykro mi słyszeć, że pańskie życie osobiste wywróciło się do góry nogami, ale zobowiązania wobec sił zbrojnych są ważniejsze. Jest pan wyszkolonym lotnikiem, a my tego rodzaju inwestycji nie lubimy marnować.

      Zmarszczyłem brwi. Nie wiedziałem, jak zareagować. Facet brzmiał jak rekruter.

      – Odsłużyłem swoje i wypełniłem warunki kontraktu, sir. I nadal jestem na liście rezerwistów.

      – Zgadza się. A ja, z tytułu stanu wyjątkowego, niniejszym przywracam pana do czynnej służby. Ze skutkiem natychmiastowym. Proszę nikomu o tym nie wspominać, zrozumiano?

      – O Jezu! – wykrzyknąłem, nie mogąc się opanować. – To znaczy… Przepraszam, sir, jestem w szoku. Hm… A odpowiadając na pytanie: tak, zrozumiałem.

      Shaw zaśmiał się pod nosem.

      – Witamy z powrotem w marynarce wojennej, Blake. Proszę pozostać w promieniu piętnastu kilometrów od swojej obecnej pozycji. Tak, namierzyliśmy pański telefon. Wyślę tam kogoś z Pearl[2], żeby pana odebrał.

      Mój umysł wirował jak spuszczony w toalecie owad. Wszystko działo się za szybko. Co miałem robić? Co powiedzieć? Nie mogłem się z nim przecież kłócić o kwestie prawne. Wiedziałem, że jeśli zechce, zdoła pociągnąć za odpowiednie sznurki. I wtedy przyszło mi do głowy jedno pytanie.

      – Sir, więc co to było, tam na dnie? Pan na pewno wie.

      Odpowiedź nie nadeszła. Telefon zamilkł. Admirał musiał się w którymś momencie rozłączyć. Drań nawet nie raczył powiedzieć „do usłyszenia”.

      – Cholera – syknąłem, odsuwając komórkę od ucha.

      Popatrzyłem na panoramę miasta, ale mój wzrok zbłądził na rozciągający się dalej ocean. Był czarny jak atrament, rozświetlany tu i ówdzie jasnymi punkcikami przepływających łodzi. Dalej od brzegu przesuwały się większe statki, a na niebie migały samoloty. Wkrótce miało świtać, a niebo na wschodzie już rozjaśniała różowa łuna przedświtu.

      Świat żył po staremu, we własnym tempie, ale moje życie obrało nowy, niespodziewany kierunek.

      Raz po raz powtarzałem sobie pytanie: „Leo, co cię podkusiło, żeby wykonać ten cholerny telefon?”.

      3

      Kazali mi się nie ruszać, więc uznałem, że równie dobrze mogę zaczekać u Kim. Na pewno lepiej tu niż w przydrożnej budzie, którą wynajmowałem.

      Wślizgnąłem się do łóżka, Kim już nie spała.

      – Z kim rozmawiałeś? – zapytała.

      – Z nikim – skłamałem, bo taki otrzymałem rozkaz.

      Kopnęła mnie w bok, a ja stęknąłem z niezadowolenia.

      – Nie daruję ci tego – powiedziała. – Wynoś się.

      Spojrzałem na nią zmęczonymi oczami. Naprawdę potrzebowałem się przespać.

      – Co? Czemu?

      – Nie będę spać z kimś, kto wydzwania do innych kobiet z mojego własnego pokoju.

      – To nie…

      Znów mnie kopnęła.

      – Wynocha – burknęła.

      – Niech to cholera – jęknąłem i wstałem.

      Zdarzało się już, że wykopano mnie z łóżka, dosłownie i w przenośni. Mogłem się sprzeczać, ale wiedziałem, że nic nie zdziałam. Nawet jeśli pozwoli mi wrócić, nie zaznam odpoczynku.

      – Zadzwoń, jeśli zmienisz zdanie – rzuciłem i wyszedłem.

      Dowlokłem się chwiejnym krokiem do plaży. Była bliżej niż przytułek, w którym dzieliłem z Jasonem wynajęty pokój. Była też czystsza. Przed jednym z przylegających do plaży hoteli stał szezlong. Wiedziałem, że przy odrobinie szczęścia prześpię na nim kilka godzin, zanim mnie przepędzą.

      Ukradłem ręcznik, owinąłem sobie twarz i położyłem się. Z drzemką na plaży wiązały się pewne zagrożenia, ale byłem zdesperowany. Po pierwsze, ktoś mógł mnie okraść. Poza tym więcej niż raz budziłem się z potwornym poparzeniem słonecznym po zbyt wielu godzinach bez kremu z filtrem.

      Postanowiłem zaryzykować. Zapadłem w głęboki, choć pełen niepokojących majaków sen, z którego wyrwał mnie facet z surową miną i krótkofalówką w ręku.

      – Mogę zobaczyć pańską kartę-klucz? – zapytał.

      Rozejrzałem się. Była na oko dziesiąta rano.

      – Chyba została w pokoju – skłamałem. – Skoczę po nią. Żona mnie wpuści.

      Odprowadził mnie podejrzliwym wzrokiem do wejścia. Musiałem się spieszyć, żeby nie zdążył zapytać o nazwisko. W razie czego podałbym jakieś zmyślone, ale wolałem nie wikłać się w kłamstwa.

      Zauważyłem, że mi się przygląda, rozmawiając przez krótkofalówkę. Gdybym wyglądał na bezdomnego, pewnie zadzwoniłby po policję. Na szczęście los obdarzył mnie wyglądem człowieka, który raczej ma pracę i odnosi sukcesy. Ten fakt wielokrotnie wybawił mnie z kłopotów w trakcie życia plażowego włóczęgi.

      Gdy dotarłem do drzwi, dopisało mi szczęście. Jeden z gości akurat wychodził, więc wślizgnąłem się do środka. Minąłem lobby i skręciłem prosto do łazienki, gdzie umyłem się najlepiej jak mogłem. Niesamowite, ile można zdziałać samym