B.V. Larson

Rebel Fleet Tom 1 Rebelia


Скачать книгу

nie dostrzegałem. Został pół kilometra w tyle.

      A potem odwróciłem głowę i zobaczyłem komandora porucznika Jonesa.

      Znów trzymał w dłoni pistolet. Dziwiło mnie, że wciąż żył. Może tylko udawał zabitego, a może niespodziewanie wróciły mu siły. Trudno stwierdzić, ale w każdym razie to on zastrzelił Daltona.

      W oddali rozległ się jęk syren. Okrążyłem auto i podszedłem do Jonesa. Przykucnąłem. Oddech miał świszczący z powodu podziurawionych kulami płuc.

      – Czemu zastrzeliłeś swojego partnera? – zapytałem.

      – Odpadłem z konkursu – wyrzęził – ale chciałem, żeby zwyciężył ktoś z marynarki, taki jak ja. Nie bądź chujem, Blake.

      – Odbiło wam wszystkim – stwierdziłem, kręcąc głową. – Nie mam pojęcia, co tu się dzieje, ale i tak dzięki za uratowanie mi tyłka.

      Pokręcił głową.

      – Przed niczym cię nie uratowałem. Raczej cię przekląłem. Pamiętaj: nie ufaj nikomu. Gdy po ciebie przyjdą, odkryjesz, że nie tak łatwo ich zabić. Trzeba wyciąć serce, odrąbać głowę albo może ich spalić, tak na wszelki wypadek. Cholera, możesz nawet nakarmić nimi świnie, żeby zmienili się w łajno.

      Spod zmrużonych powiek zajrzałem w oczy człowiekowi, który – teraz nie miałem już żadnych wątp­liwości – był obłąkany.

      – Musisz uciekać – dodał Jones. – Wyrzuć komórkę. Weź samochód i uciekaj. Nie oglądaj się. Próbuj ignorować swojego syma, dopóki nie będzie ci potrzebny, żeby przetrwać. One… czasem nas okłamują.

      – Gadasz bez sensu – powiedziałem – ale muszę cię zabrać do szpitala.

      Wziąłem go pod pachy i ze stęknięciem spróbowałem położyć na tylnym siedzeniu.

      Przystawił mi lufę do twarzy. Zaskoczył mnie.

      – Nie, Blake. Zostaw mnie, bo cię zastrzelę, przysięgam. Spieprzaj stąd.

      Uniosłem ręce i potrząsnąłem głową. Niektórym nie sposób dogodzić. Wyjąłem Daltonowi kluczyki z kieszeni i wsiadłem do forda. Odpaliłem silnik i szybko odjechałem.

      Gdybym mógł cofnąć czas, pewnie zawróciłbym i przejechał ich obu kilka razy.

      Tak na wszelki wypadek.

      5

      Nie mogłem zatrzymać samochodu. Komórki też nie. Ale postanowiłem, że zanim się ich pozbędę, wykorzystam je jak najlepiej.

      – Proszę z admirałem Shawem – powiedziałem operatorowi w centrali telefonicznej biura Wywiadu Marynarki Wojennej.

      – Nie mam nikogo takiego na liście.

      – Mówi komandor porucznik Jones, łączę się z niezabezpieczonej linii. To sytuacja kryzysowa.

      – Proszę zaczekać.

      Czekałem. Wiedziałem, że mnie namierzają, ale co z tego? Skręcałem w przypadkowe boczne dróżki, przemierzając wyspę.

      Wreszcie znów usłyszałem głos w słuchawce.

      – Jaki jest pański kryptonim? – zapytał inny głos.

      – Nie mam kryptonimu. Chcę rozmawiać z Shawem.

      – Nie mamy nikogo o takim nazwisku.

      – Jeśli Shaw chce wiedzieć, co się stało z jego oddziałem, powinien natychmiast ze mną pomówić. To jego ostatnia szansa. Za pięć minut rzucam wszystko w cholerę.

      – Chwileczkę.

      Jęknąłem, ale posłusznie czekałem. Kiedy już miałem dość, znów ktoś się odezwał.

      – Tu Shaw. Kto mówi?

      – Porucznik Leo Blake.

      – Blake? – zapytał ze zdziwieniem. – Gdzie pan jest?

      – W aucie, które pożyczyły mi pańskie zbiry.

      – Pożyczyły? Mam rozumieć, że ukradł pan włas­ność rządu? Blake, to jest…

      – Darujmy sobie te brednie… sir. Pańscy ludzie oszaleli i próbowali mnie zabić. A przynajmniej chyba taki mieli plan.

      – Proszę posłuchać uważnie – powiedział Shaw. – Istnieje ryzyko, że jest pan nosicielem choroby, która wpływa na umysł. Musi pan wrócić do szpitala. Nie zdążyliśmy przeprowadzić badań. Na miejscu wszystko panu wyjaśnią.

      Roześmiałem się.

      – Jasne. Tak samo jak doktorowi Changowi? Czemu go zabiliście? Co on takiego złego zrobił?

      Próbowałem go sprowokować, żeby coś mi wyjawił. Zamilkł na chwilę, a potem, jak pierwszy lepszy frajer, połknął przynętę.

      – Chang też się nią zaraził. Jest bardzo niebezpieczna. Proszę natychmiast zgłosić się do szpitala.

      – Czuję się świetnie. Jak się nazywa ta choroba? Jakie są objawy?

      – Jeszcze nie ma oficjalnej nazwy. Polega na zarażeniu symbiotycznym organizmem. Pasożytem, który wpływa na umysł. Ofiary doświadczają paranoi i mają zwiększoną skłonność do przemocy. W późniejszych stadiach pojawiają się urojenia oraz wywołany adrenaliną wzrost siły fizycznej.

      To brzmiało prawdopodobnie. Jones wspominał o jakimś „symie”, który rzekomo doprowadzał ludzi do obłędu. Przeszły mnie ciarki na myśl o pasożycie w moim ciele. Nie dałem jednak tego po sobie poznać.

      – Teraz sobie przypominam – powiedziałem – że Dalton faktycznie toczył pianę z gęby. Jones musiał go uśpić jak psa.

      Admirał Shaw nagle się rozzłościł.

      – Gdzie są moi agenci, Blake? Zdaj mi pełny raport, to rozkaz.

      – Nawet nie wiem, czy jesteś prawdziwym admirałem – odpowiedziałem. – W centrali mówili, że w budynku nie ma nikogo pod takim nazwiskiem. Chyba pójdę do mediów z tą całą historią.

      Shaw zarechotał wrednie. Nie takiej reakcji się spodziewałem.

      – Myślisz, że dasz im wszystkim radę, chłopcze? Spróbuj szczęścia. Pomaluj sobie tyłek na czerwono i wypnij się na byka. Do jutra będziesz martwy. Przyjdą po ciebie jeden po drugim.

      Przypomniała mi się żądza krwi Daltona. Ciekawe, czy Shaw miał rację. W każdym razie nie brzmiało to zachęcająco. Postanowiłem zmienić taktykę.

      – Porozmawiam z tobą niezależnie od tego, kim jesteś, Shaw. Z czystej dobroci serca. Trzech facetów, których na mnie nasłałeś, nie żyje. No, może z wyjątkiem marine. Wypadł z auta przy ponad setce, więc może jeszcze dycha.

      – Nie wierzę… Załatwiłeś wszystkich? Niesamowite. Przekształciłeś się w jakiś sposób? Może zainfekowali cię wcześniej, niż mówiłeś?

      „Przekształciłeś się?”

      – Yy… nie – powiedziałem.

      – To wszystko jakaś sztuczka, mam rację? – kontynuował Shaw, podnosząc głos. – Grasz dla kogoś innego, jesteś jego finalistą. Żerujesz na innych, udając słabego.

      – Do cholery, jeszcze więcej wariackiej gadki. Tak jakby w tym zabijaniu chodziło o jakiś konkurs. Ja nawet nie znam zasad. Po prostu przejąłem inicjatywę i miałem szczęście. Zresztą Jones zlitował się nade mną, zanim umarł. I tyle.

      – Nie – powiedział Shaw. – To nieprawda. Skoro tak długo przeżyłeś, musisz być dobry, nawet jeśli nie