B.V. Larson

Rebel Fleet Tom 1 Rebelia


Скачать книгу

Światełka nie przestawały migać. Rozglądałem się po powierzchni w poszukiwaniu eksplozji, ale niczego takiego nie dostrzegłem. Co oni wyprawiali, do cholery?

      Po jakiejś minucie – w trakcie której dyszałem ciężko i wpatrywałem się w statek wzrokiem nieruchomym jak u posągu – kosmici ruszyli dalej. Obiekt sunął złowróżbnie w kierunku Lahainy.

      Odwróciłem się z powrotem w stronę oceanu i zacząłem brodzić ku głębszej wodzie. Dosyć się napatrzyłem. Nie chciałem mieć z tym statkiem do czynienia. Jeśli ludzie ginęli za moimi plecami, w swoich domach, hotelach i autach, wiedziałem, że im nie pomogę.

      Gdy woda sięgała mi już do piersi, zanurkowałem. Fale były silne, a prąd przydenny szarpał moim ciałem, ale miałem to gdzieś. Jeśli przyjdzie mi dziś w nocy utonąć… cóż, może taka śmierć będzie najlepsza.

      Wypłynąłem na głęboką wodę, pozwalając porwać się prądowi. Próbowałem omijać koralowce, ale i tak poharatały mnie boleśnie w paru miejscach. Rano będzie bolało – o ile doczekam rana.

      Po kilku minutach uświadomiłem sobie dwie rzeczy.

      Po pierwsze, dotarł do mnie prosty fakt, że nadal płynę pod wodą, wstrzymuję oddech i nie tracę przytomności. Byłem doświadczonym pływakiem i miałem dobrą formę, ale nigdy wcześniej nie wytrzymałem tak długo bez powietrza.

      Po drugie, z góry spływała na mnie zielonobiała poświata. Była jaskrawa i załamywała się na ruchliwej powierzchni oceanu. Światło wyglądało znajomo – tym bardziej, gdy przesączało się przez wodę morską. To była taka sama łuna, jaką widziałem w noc śmierci Jasona.

      Spojrzałem w górę, nie wynurzając się. Coś zobaczyłem. To musiał być statek obcych. Czemu mnie śledził? Nie wiedziałem i wolałem nie wnikać.

      Moje płuca zaczynały domagać się powietrza. Musiałem podjąć decyzję: albo wypłynąć na powierzchnię i przekonać się, czego chcieli ode mnie najeźdźcy, albo być upartym i utonąć. Spora część mnie opowiadała się za utonięciem. Tak byłoby łatwiej – ale nie potrafiłem się na to zdobyć. Odbiłem się od piaszczystego dna i ruszyłem w stronę powierzchni. Wynurzyłem się szybko. Nabrałem tchu i potrząsnąłem głową, spod zmrużonych powiek spoglądając na płaskie podbrzusze statku.

      Światła zgasły. Przez chwilę nic się nie działo.

      – No i? – zawołałem, przekrzykując szum fal. – Miejmy to za sobą!

      Przez kolejnych kilka długich sekund statek i morze były spokojne. Odgłos fal brzmiał dziwnie. Odbijał się od spodu jednostki, przez co brzmiał jak wewnątrz groty.

      Poirytowany i zaniepokojony zacząłem płynąć w stronę brzegu.

      Zanim dotarłem do plaży, zobaczyłem inne świat­ło. Było błękitnawe i pulsowało, a przy każdym rozbłysku nabierało intensywności.

      Stwierdziłem, że to koniec. Chcieli mnie usmażyć jakimś laserem. Wszystko wydało mi się dziwnie rozczarowujące.

      Wreszcie wiązka światła rozbłysła oślepiająco. Nagle dotarło do mnie, że to te same niby błyskawice, które widziałem nad rezerwatem.

      Teraz nie dostrzegałem już nic oprócz światła i morza. Oślepiło mnie. Zacząłem płynąć w stronę plaży, a przynajmniej taką miałem nadzieję. Przez sekundę czułem pod stopą dotyk piasku.

      A potem plaża, morze, szum wiatru, a nawet wiszący groźnie statek… wszystko zniknęło.

      8

      Gdy znów odzyskałem przytomność, leżałem na nierównej podłodze. Rozejrzałem się zapuchniętymi oczami. Spróbowałem wstać, ale nie mogłem.

      Podłoga i ściany w pomieszczeniu przypominały plastry miodu. Były jak nieskończona siatka sześciokątów, każdy wypukły, o dwu-, trzycentymetrowej średnicy. Trudno powiedzieć, z jakiego materiału je wykonano, ale nie wyglądał na metal.

      I wtedy mój wzrok zogniskował się na czyimś palcu. Do palca przyczepiona była osoba, kobieta. Stała nade mną, drapiąc ściany paznokciem.

      Zobaczyłem jej twarz, ale rozpoznałem dopiero po dłuższej chwili. Gwen, blondynka, którą poznaliśmy na plaży, przy barze U TJ’a. Nie widziałem jej, odkąd wybiegła ze szpitala po śmierci Jasona.

      Nie zwracała na mnie uwagi, tylko chodziła swobodnie po pomieszczeniu, stukając palcem w ściany. Po kilku minutach uklękła przy mnie i zajrzała mi w oczy.

      – Obudziłeś się?

      Wybełkotałem coś. Zamiast odpowiedzieć, uderzyła mnie. Mocno. Mocniej niż jakakolwiek inna dziewczyna w całym moim życiu. Nawet starsza siostra nie umiałaby mi tak przywalić, gdy miałem pięć lat, a ona trzynaście.

      Oszołomiony, poczułem następny cios, a potem jeszcze jeden. Biła mnie metodycznie i z całej siły. Po czwartym albo piątym razie straciłem przytomność.

      Jakiś czas później znów się ocknąłem. Nie umiałem stwierdzić, jak długo leżałem, ale podejrzewałem, że niedługo.

      Tym razem byłem rozsądniejszy, a do tego wkurzony. Czekałem, rozglądając się spod uchylonych powiek. Gwen znowu skubała ściany, a jej paznokcie pokrywały się białym pyłem.

      Po jakiejś minucie przykucnęła obok mnie. Omal się nie skrzywiłem, ale zdołałem zapanować nad twarzą.

      Z nieznanych mi przyczyn oboje nosiliśmy niebieskie, cienkie jak papier tuniki i nic więcej. Bez butów, bez bielizny, bez niczego. Wydało mi się to dziwaczne i intrygujące, ale moją uwagę pochłaniało udawanie nieprzytomnego.

      Zauważyłem, że Gwen trzyma coś w ręce, i zrozumiałem, czemu jej ciosy tak bardzo bolały. Troszkę mi ulżyło, że nie biła mnie gołymi pięściami. Miała w dłoni metalową rurkę, którą kurczowo ściskała.

      – Już nie śpisz, Leo? – zapytała cicho.

      Udawałem dalej, ale nie było łatwo. Część mnie chciała się bronić. Chciałem ją zmusić do odpowiedzi na pytanie, co, do ciężkiej cholery, wyprawia.

      Po kilku sekundach wstała i znów podeszła do ściany. Moja dłoń wystrzeliła natychmiast, chwyciła ją za kostkę i sprowadziła do parteru.

      Padła z piskiem. Zerwałem się na nogi. Przez chwilę się siłowaliśmy, a ja próbowałem wyrwać jej z ręki metalową rurkę. Musnęła mnie nią, a wtedy przekonałem się, że cholerstwo potrafi boleśnie razić prądem. Rozległo się bzyczenie, poczułem na skórze mrowienie, a lewa ręka zwiotczała mi na sekundę.

      Ale walka i tak była nierówna. Nie pozwoliłem jej wstać i po chwili wreszcie wyrwałem jej z dłoni rurkę.

      Odczołgała się na pośladkach, dysząc ciężko i mrugając ze strachu. Oparła się o ścianę, skulona. Ewidentnie spodziewała się, że ją pobiję.

      Pokręciłem głową.

      – Co z tobą, Gwen? Raz jesteś słodka, a zaraz potem próbujesz mi skopać tyłek.

      – Robię to dla punktów – wyjaśniła tonem, jakim rozmawia się z idiotą.

      – Punktów?

      – Nie przyznają ich wiele za bicie raz po raz jednego celu, ale to zawsze coś. Więc jak, ogłuszysz mnie czy nie?

      W tym momencie przemknęło mi przez głowę wspomnienie. Wcześniejsze przebudzenie. Leżałem wtedy na podłodze i byłem sam. Włożyłem znalezione obok papierowe ciuchy. A potem dostałem czymś w tył głowy. Może ciosy w czaszkę i rażenie prądem namieszały mi w pamięci…

      Zmrużyłem oczy i spojrzałem na Gwen. Przez chwilę