B.V. Larson

Rebel Fleet Tom 1 Rebelia


Скачать книгу

Blake? Mnie nie nabierzesz. Nie teraz. Koniec z tobą.

      – Myślisz, że cię wypuszczą ze statku, bo mnie pobijesz? – zapytałem. – Uwierzyliście w ich bajeczkę? Moja teoria jest taka, że dla nich to zabawa. Reality show dla kosmitów.

      – Przynajmniej nas nie zabiją – skwitował Dalton. – Tak to działa. A teraz może zagramy?

      I wtedy zaatakował. Od razu poznałem, że jest wytrenowany w walce wręcz. Rzucił się na mnie, zataczając pałką szerokie kręgi. Już miałem się uchylić i skrócić dystans, gdy nagle coś mnie powstrzymało.

      Drugą rękę trzymał na wysokości pasa i coś w niej ścis­kał. Drugą pałkę? Nie, przedmiot musiał być mniejszy.

      Oddaliłem się, nie łykając przynęty. Nacierał dalej, sprawnie przestępując nad ciałami. Nie dorównywał mi ani wzrostem, ani siłą, ale nadrabiał pewnością siebie i zwinnością.

      – Co masz w drugiej ręce? – zapytałem.

      Wyszczerzył zęby w uśmiechu i uniósł skrywany dotąd przedmiot. Zmrużyłem oczy i rozpoznałem go dopiero po chwili. Jego broń była podłużnym, biało-szarym kawałkiem odłupanej i zaostrzonej jak sztylet kości. Świeżej. Musiał ją wyrwać z jednego z ciał, które walały się na podłodze.

      – Ty chory pojebie – powiedziałem.

      Zarechotał.

      – Zaraz się przekonasz, jak wiele masz racji.

      Przez chwilę okrążaliśmy się wzajemnie, ale pomieszczenie było ciasne. Mogłem uciec z sali i próbować ukryć się gdzieś na statku, ale wolałem nie wybierać tej opcji. Co z Gwen i doktorem Changiem? Jeśli się schowam, on ich dopadnie i zabije. Wciąż kurczowo trzymałem się nadziei, że ludzie się opamiętają.

      Nie byłem dziś w nastroju na zabijanie, ale nie mog­łem oddać Daltonowi inicjatywy. Zamiast rąbnąć go w głowę albo żebra, wybrałem łatwiejszy cel. Uderzyłem pałką o jego pałkę tak, aby metalowa rurka zsunęła się i trafiła go w kłykcie. Nasza broń w żaden sposób nie chroniła dłoni.

      Dalton zawył z bólu i upuścił pałkę. Uniosłem swoją wysoko, a potem zadałem mu cios w głowę, ale zdążył doskoczyć i dźgnąć mnie swoim kościanym sztyletem.

      Wtedy straciłem nad sobą kontrolę. Ból uwolnił gniew, którym sym próbował nasycić mój umysł. Uderzyłem Daltona z całej siły – pięć albo sześć razy więcej, niż było to absolutnie konieczne.

      Trzydzieści sekund po rozpoczęciu walki mężczyzna leżał nieruchomo na podłodze.

      Wyciągnąłem sobie kościaną drzazgę z lewego boku i stęknąłem z bólu. Sycząc i klnąc, rzuciłem ją na bok. Kuśtykając, opuściłem salę korytarzem, w którym zostawiłem doktora Changa. Wpadłem na pomysł, że zaoferuję mu ochronę w zamian za pomoc medyczną.

      Gdy tylko wyszedłem, zmienił się kolor podłogi i ścian. Poświata wokół moich stóp stała się zielona.

      – Koniec czasu! – zagrzmiał głos, który zdawał się dobiegać zewsząd. – Koniec czasu!

      – Rzuć broń, Blake – zawołał ktoś z korytarza. – Ta runda się skończyła.

      Rozejrzałem się i zobaczyłem marine. Stał nad bezwładnym ciałem doktora Changa. Obok leżała Gwen, również nieruchoma.

      – Samson? – zapytałem z niedowierzaniem. – Przecież zabiłem cię zeszłej nocy?

      – Rzuć broń, Blake! – powtórzył. A potem upuścił własną pałkę, która zadzwoniła o podłogę. – Rzuć ją, bo odbiorą ci zwycięstwo.

      – Jakie zwycięstwo?

      – Pierwszy etap zakończony. Przeszedłeś eliminację. Na pokładzie zostało tylko pięć osób.

      Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Węszyłem podstęp. Uznałem jednak, że facet jest zbyt daleko, żeby na mnie zaatakować.

      – A niby co cię obchodzi, czy wygram? – zapytałem.

      Wyszczerzył zęby. Wtedy zauważyłem, że nie jest stuprocentowo zdrowy. Czyżby jego ciało wciąż dochodziło do siebie po tych kulach, którymi go nafaszerowałem przed kilkoma godzinami?

      – Chcę, żebyś dotarł do następnej rundy – wyjaśnił. – Żebym mógł cię osobiście pokonać. Nie liczy się teraz dla mnie nic innego. Tym razem się nie udało, bo byłeś takim zasranym tchórzem, że do ostatniej chwili uciekałeś przed statkiem.

      Widziałem, że rzucił pałkę, więc i ja ostrożnie położyłem swoją na podłodze. Jednak ani na chwilę nie spuszczałem go z oczu.

      Rozluźnił się minimalnie i oparł o najbliższą ścianę.

      – Tak lepiej. Jeszcze mnie bolą rany po twoich kulach. Nieźle mi przypieprzyłeś. Omal nie przeszły przez kamizelkę.

      – Trzeba było celować w gębę.

      Zaśmiał się chrapliwie i posłał mi całusa. Wziąłem z niego przykład i też oparłem się o ścianę.

      – Jesteśmy w zbyt kiepskiej formie na kolejną rundę – powiedziałem.

      – To bez znaczenia – odparł. – Do tego czasu nas połatają.

      Pokręciłem głową i zdobyłem się na uśmiech.

      – Dorwałem Daltona.

      Ryknął śmiechem.

      – Należało się kurduplowi.

      Nonszalancko podszedłem do doktora Changa, żeby zobaczyć, co z nim. Wyglądał na martwego, ale nie miałem pewności. Dalton i Samson też wyglądali na martwych.

      Samson zaczął kaszleć. Na taką chwilę nieuwagi czekałem. Chwyciłem pałkę doktora Changa i zamachnąłem się nią oburącz, celując w twarz ma­rine. Tym razem, w kamizelce czy bez, musiałem go załatwić.

      Jednak mój atak z zaskoczenia nigdy nie sięgnął celu. Ku swojemu zadowoleniu dostrzegłem na twarzy Samsona wyraz zaskoczenia, ale to wszystko.

      Poraził mnie prąd, a całe moje ciało wypełnił otępiający ból. Osunąłem się na ziemię i leżałem bezradnie u stóp Samsona. Nadal wszystko widziałem i słyszałem, ale nie byłem w stanie się ruszyć. Byłem pogodzony z myślą, że zaraz zasypie mnie gradem ciosów.

      Ale nic takiego nie zrobił.

      Usłyszałem kroki.

      – To był ewidentny faul – oznajmił znajomy głos.

      – No tak, ale on przegapił pogadankę o regułach – powiedział Samson. – Nie wyrzucajmy go za to.

      – Zasady to zasady. Nie wolno okazywać słabości.

      – Wiem, ale on nie wiedział, co się stanie.

      – Kazałeś mu nie atakować.

      – Pewnie myślał, że to podstęp – upierał się Samson. – Byłem jego wrogiem. Nie miał powodu, żeby mnie słuchać. Zaatakował pierwszy. Ja na jego miejscu zrobiłbym to samo.

      – To prawda. Hmm… – zamyślił się mężczyzna. – W porządku. Wprowadzę poprawkę do dziennika. Przechodzi z tobą do następnej rundy. Zadowolony?

      – Dziękuję, admirale Shaw, dziękuję! – powiedział Samson.

      Rozległo się stukanie ciężkich butów o metalową podłogę. Mężczyzna odszedł.

      A potem Samson stanął na czworakach i zajrzał mi w oczy, szczerząc zęby w uśmiechu.

      – Udało ci się, kolego