Remigiusz Mróz

Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1


Скачать книгу

teraz wyszedł z windy na korytarz. Stanął twarzą w twarz z chudzielcem w okularach Eltona Johna, który uśmiechał się promiennie.

      – Kordian, mam coś – zagaił konspiracyjnie.

      O tej porze dnia można było go jeszcze usłyszeć, ale za godzinę jego głos nie będzie nawet szumem w tle. Prawnicy spojrzeli na niego pytająco.

      – Ta blondyna – oznajmił. – Z tego samego piętra.

      – Nie kojarzę – jęknął Oryński zmęczonym głosem.

      – Ta, co miała zdjęcie przed pomnikiem Chrystusa w Świebodzinie.

      – Była taka?

      – Ta z cycami.

      – Jakimi?

      – Co to za pytanie? – obruszył się Kormak. – Foremnymi jak modelowe wielościany.

      Chyłka pokręciła głową z politowaniem, choć jeśli cokolwiek miało otworzyć odpowiednie klapki w umyśle faceta, to właśnie piersi. Tak też było w tym przypadku.

      – Agnieszka – zaskoczył Oryński. – Bodajże Powirska.

      – Dokładnie ona. – Kormak ochoczo pokiwał głową. – Wiem, gdzie chodzi na fitness.

      – Na fitness? – zapytała z niedowierzaniem prawniczka. – Myślałam, że to wypasiony apartamentowiec, w którym albo ma się własny pokój do ćwiczeń, albo korzysta z klubu na dachu czy czegoś w tym guście?

      – Nie – odparł chudy.

      – Co „nie”?

      – Nie mają klubu.

      Joanna spojrzała na obu rozmówców i stwierdziła, że najwyraźniej odpłynęli już myślami w kierunku najbardziej charakterystycznej cechy tej dziewczyny.

      – Jedźcie – powiedziała. – Zasadźcie się na nią jak dwóch najbardziej parszywych paparazzi.

      – Okej – zgodził się Kormak, nagle przenosząc wzrok na jej dekolt. – Potrzebuję tylko twojego naszyjnika – dodał.

      – Na co ci on?

      – Niezbędny.

      Chyłka zdjęła biżuterię, choć niespecjalnie jej się to podobało.

      – Jeśli cokolwiek się z nim stanie albo go zgubicie, nogi z dupy powyrywam, a potem nakarmię nimi Starego.

      – Pewnie, pewnie – mruknął Kormak, a następnie spojrzał na swojego towarzysza. – Weźmiesz?

      – Nie.

      – Daj spokój. Bierz wisiorek i idziemy.

      – Nawet nie wiem, do czego mógłby nam się przydać.

      – Zobaczysz.

      Zanim aplikant zdążył odpowiedzieć, Joanna wsadziła mu w rękę naszyjnik. Wyglądał na obrzydliwie drogie świecidełko, ale Oryński uznał, że ostatecznie nie ma to wielkiego znaczenia. Co mogłoby się z nim stać? Zaraz powędruje do kieszeni, a cokolwiek planował chudzielec, nie mogło wiązać się z jego uszkodzeniem. Wszystko było w jak najlepszym porządku.

      – Do roboty – ponagliła ich Joanna. – Nie płacimy wam za bierność.

      – Mnie nikt…

      – Spokojnie, pod koniec miesiąca dostaniesz swoje kokosy.

      Kordian już miał zaoponować, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Chyłka się oddaliła.

      Jadąc windą, Oryński znów myślał o tym, jak dalece ta praca mija się z jego oczekiwaniami. Analogia do paparazzich była nie do końca adekwatna, bo ci ludzie jedynie robili zdjęcia – on zaś miał węszyć i inwigilować Bogu ducha winnych ludzi metodami rodem ze Stasi czy innych tego typu organizacji.

      – Do niczego nie dojdziemy – ocenił.

      – Bzdura.

      – Gdyby sąsiedzi Langera cokolwiek wiedzieli, dawno poszliby na policję. Albo do mediów.

      – Może tak, może nie.

      – Zresztą gonienie za tymi ludźmi i czytanie ich wpisów na przypadkowych fanpage’ach nie ma nic wspólnego z tym, co powinien robić aplikant adwokacki.

      – Życie.

      Zjechali na dół i wyszli ze Skylight na Emilii Plater. Oryński zapalił papierosa, a Kormak poprawił przerzuconą przez ramię torbę.

      – Masz samochód gdzieś w pobliżu? – zapytał.

      – Łacha drzesz?

      – Nie – odparł niemal urażony chudzielec. – Inni mają wykupione abonamenty. Myślałem, że ty też.

      – Jeszcze nie.

      – To gdzie stoisz?

      – Dojeżdżam tramwajem.

      – Co? – Kormak obrócił się do swojego towarzysza i spojrzał na niego z niedowierzaniem. – Szkoda ci pięciu złotych za godzinę parkowania?

      – Nie mam samochodu.

      – Aha.

      Przez moment milczeli.

      – Więc zamów taksę – zaproponował Kormak.

      – Wyglądam na kogoś, kto nie ma co robić z pieniędzmi?

      – Człowieku! – żachnął się chudzielec. – Jesteś prawnikiem? Czy nie?

      – Najwyraźniej nie takim, do których jesteś przyzwyczajony – odparł Kordian, po czym spojrzał znacząco w kierunku przystanku. Ruszyli w jego kierunku.

      – A palisz davidoffy – zauważył Kormak.

      – Na ważne rzeczy zawsze się znajdzie – wyjaśnił Oryński. – Poza tym nie jestem goły jak święty turecki. Mam trochę zaskórniaków, po prostu nie wydaję pieniędzy na pierdoły.

      – Spuszczam na to zasłonę miłosierdzia – skwitował szczypior, kręcąc głową.

      Pod Dworcem Centralnym wsiedli w tramwaj numer trzydzieści trzy, kierujący się w stronę Kieleckiej. Opuścili go już po kilkunastu minutach. Teraz pozostawało tylko trafić pod właściwy adres.

      – Gdzie teraz? – zapytał Kormak.

      – Ku najbardziej okazałym budynkom w okolicy Pola Mokotowskiego.

      – Chyba Pól Mokotowskich.

      – Pola.

      – Chyba nie.

      – Gwarantuję ci, Kormak, że to Pole Mokotowskie.

      – Musisz być taki upierdliwy?

      – Staram się nie być, ale życie niejako to na mnie wymusza.

      – Nieważne. Wyciągaj smartfona i wbijaj adres osiedla na Google Maps.

      Oryński się skrzywił.

      – Coś nie tak?

      – Mój pakiet internetowy nie jest zbyt…

      Chudzielec rozłożył ręce, a potem sam sięgnął do kieszeni i wprowadził podany przez Kordiana adres do nawigacji. Chwilę później dotarli do kompleksu nowoczesnych zabudowań, wzniesionych na minimalistyczną modłę. Minęli je i poszli dalej, do najbliższego klubu fitness, który niewątpliwie powstał tylko po to, by wydusić pieniądze z rezydentów niedalekiego osiedla.

      – Rozumiem, że masz jakiś pomysł? – podjął Oryński, patrząc na szyld zachęcający do wypróbowania nowych metod spalania kalorii.

      – Przyczajony tygrys – odparł chudzielec, wskazując na siebie. – Ukryty smok – dodał, wskazując na niego.

      – Lepiej