Remigiusz Mróz

Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1


Скачать книгу

śmierdzi. To znaczy, nie wprost. Piter rzadko kiedy bywał bezpośredni. Zawsze jakoś tak kluczył, no wie pan…

      – Wiem doskonale.

      – Za to w naszym sklepie osiedlowym są w stanie zamówić wszystko – kontynuowała Agnieszka. – Wystarczy tylko wcześniej dać znać.

      – Często go tam pani widywała?

      – Dosyć, bo nikt nie zaopatruje się tam na dłużej niż jeden dzień. Po co, skoro wystarczy zejść na dół? Potrzebuje pan piwa, to nie kupuje pan skrzynki i nie taszczy jej na górę, tylko schodzi do sklepu i kupuje butelkę. Albo pięć.

      – Langer dużo pił? – drążył Oryński.

      – Co to znaczy „dużo”? Normalnie pił, jak każdy człowiek.

      – Jadał na mieście?

      – Co za pytanie… – burknęła pod nosem Agnieszka. – Aż tak dobrze go nie znałam, nie wiem, gdzie jadał. Kilka razy w tygodniu pojawiał się u nas na dole, w pizzerii. Nic więcej nie wiem. Potrzebuje pan czegoś jeszcze? Czy mogę wracać do pracy?

      Ton sugerował, że na to pytanie istniała tylko jedna możliwa odpowiedź. Nie szkodzi, uznał, i tak poświęciła mu więcej czasu, niż się spodziewał.

      – Oczywiście, proszę wracać do pracy. I dziękuję za informacje.

      – Nie ma problemu – odpowiedziała i na moment zrobiła pauzę. – Powiem panu jeszcze, że Piter zawsze robił wrażenie porządnego człowieka. Trochę krytycznego wobec świata, ale porządnego.

      Oryński podziękował, po czym pożegnał się i rozłączył. Wszystkie informacje na temat Langera były na wagę złota, choć z drugiej strony, kimkolwiek był w poprzednim życiu ów Piter, teraz okoliczności zmusiły go do gruntownego przemodelowania swojego charakteru.

      – I? – zapytał Kormak.

      – Nałogowo robił zakupy w osiedlowym – odparł z uśmiechem Kordian. – Zbieraj się, przebijmy się do tej enklawy nowobogackości.

      – Mówisz, jakbyś sam pochodził z innego środowiska.

      – Moja rodzina jest starobogacka. Jeśli w ogóle o jakiejkolwiek bogackości może być mowa.

      – Pierwszy prawnik w rodzinie?

      – To zależy, co masz na myśli.

      Kormak uniósł brwi.

      – Formalnie w mojej rodzinie są sami prawnicy – dopowiedział Oryński. – Ale większość z nich znacznie lepiej zna drogę do sejmu i biur poselskich najważniejszych polityków niż do Sądu Najwyższego.

      Kormak zbył tę uwagę milczeniem, po czym żwawo ruszyli w kierunku ogrodzonego osiedla. Już na pierwszy rzut oka było widać, że przypadkowy człowiek się tam nie przypałęta. Monitoring, ochrona i wysoki płot miały o to zadbać.

      14

      Oryńskiemu trudno było wykoncypować, jak przekonają ochroniarza przy bramie wjazdowej, by wpuścił ich do środka. Wprawdzie drogie garnitury robiły swoje, ale same w sobie nie mogły zdziałać cudów.

      Na zwyczajnym osiedlu wystarczyłoby wziąć do ręki pudełko z pizzą w środku i powiedzieć, że pod dziewiątką ktoś czeka na podwójne salami. Ewentualnie można byłoby narzucić na siebie czerwony polar i twierdzić, że wiezie się przesyłkę dla kogoś spod dwunastki. Najprościej zaś byłoby wziąć parę ulotek i poskomleć chwilę przed ochroniarzem.

      Tutaj jednak strażnik zaraz zadzwoniłby na domofon odpowiedniego mieszkania i zweryfikował historyjkę, a domokrążców pogonił. Pozostawało więc powiedzieć prawdę i liczyć na to, że jej ciężar zrobi swoje.

      Przedstawili się ochroniarzowi, a potem Kordian założył ręce za plecami.

      – Proszę zadzwonić do aresztu śledczego i sprawdzić – powiedział.

      – Policja zamknęła to mieszkanie i nie ma możliwości, żeby panowie…

      – To już sprawa policji – przerwał mu aplikant. – Ja reprezentuję mojego klienta, który w świetle prawa jest właścicielem tej posesji. Jeśli chce, żeby przynieść mu zegarek czy zdjęcie, to ma do tego pełne prawo. Organy ścigania zebrały już wszystkie ślady, jakie można było tam znaleźć.

      Bez znaczenia było, że Langer w celi nie mógł mieć żadnych rzeczy osobistych.

      – Ale…

      – Nagrywasz to? – zapytał Oryński, udając poirytowanie i obracając głowę do Kormaka. – Chcę mieć utrwalone, że odmówiono nam wstępu na teren nieruchomości, której właścicielem jest mój klient.

      – Tak – potwierdził chudzielec, trzymając telefon wymierzony w ochroniarza.

      – Zaapeluję do pana ostatni raz – powiedział Kordian. – Proszę otworzyć szlaban i nas przepuścić. Nie proszę o klucze czy kod do domofonu, bo to wszystko udostępnił mi mój klient. Potrzebuję tylko, by wpuścił mnie pan na teren osiedla.

      Strażnik spojrzał na dwóch mężczyzn nieco skonsternowany i szybko zważył wszystkie za i przeciw. Prosty rachunek dawał jednoznaczny wynik: lepiej było wpuścić ich na teren osiedla, niż potem mieć kłopoty. Jakich problemów mogliby narobić? Przecież tylko podniesie szlaban. Klucz mają od właściciela.

      Wdusił odpowiednik przycisk na konsoli, a Oryński posłał mu poprawny uśmiech.

      Idąc w kierunku osiedlowego spożywczaka, Kordian pomyślał, że powinien teraz siedzieć przy własnym biurku i skupiać się przede wszystkim na sporządzaniu pozwów, wniosków, apelacji czy innych pism, które w przyszłości złożą się na zdolność poruszania się po praktycznych meandrach prawa.

      Sklep sprawiał wrażenie, jakby został żywcem wyjęty z wyidealizowanego katalogu mieszkaniowego. Przypominał skondensowane, ekskluzywne centrum handlowe. Szyld informował, że dostępne są tu alkohole z całego świata, a na witrynie wystawiono szereg produktów, które zazwyczaj rzadko widywało się na półkach sklepowych: Dr Pepper w różnych smakach, waniliowa coca-cola, karmelowy MilkyWay, sprite zero, nutella snack & drink…

      – To legalne? – zapytał Kormak, wskazując na panteon zachodnich artykułów spożywczych.

      – O ile produkt został wcześniej wprowadzony do obrotu w Unii Europejskiej bądź w kraju Europejskiego Obszaru Gospodarczego, całkowicie legalne. Jeśli nie, trzeba mieć zgodę producenta – odparł Oryński, przestępując próg rozsuwanych drzwi.

      W sklepie pachniało wanilią i wszystko sprawiało wrażenie, jakby przed kilkunastoma sekundami zostało perfekcyjnie wysprzątane. Nie woniało tutaj jak w każdym innym osiedlowym spożywczaku – ogórkami, cebulą, kiełbasą i innymi tego typu przysmakami.

      – Witam nowe twarze – powiedział rubaszny mężczyzna zza lady, badawczo przyglądając się garniturom młodzieńców. – Co panów sprowadza?

      – Piotr Langer – odparł Kordian.

      – A więc są panowie z kancelarii Żelazny & McVay? Bardzo mi miło.

      Oryński nie był zdziwiony. Właściciel spożywczaka powinien być zorientowany w sprawach społeczności. A żeby wiedzieć, kto broni Langera, wystarczyło wpisać nazwisko Chyłki w wyszukiwarkę.

      – Mogę w czymś pomóc? – zapytał grubas.

      – Ja poproszę colę blāk – rzucił Kormak.

      Właściciel natychmiast wydobył z lodówki ciemną butelkę i skasował niebotyczną sumę, a potem spojrzał pytająco na Kordiana.

      – Ja zadowolę się kilkoma