Remigiusz Mróz

Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1


Скачать книгу

w kancelarii Żelazny & McVay Kordian stał pod fasadą budynku, w którym siedzibę miał sąd okręgowy rozpatrujący sprawę Langera. Aplikant palił łapczywie papierosa, sądząc, że musi zjawić się na górze maksymalnie za kilka minut. Nic nie wyszło z szumnych deklaracji o ograniczeniu palenia. Chcąc nie chcąc, przerzucił się za to z davidoffów na marlboro. Przynajmniej na jakiś czas.

      Spojrzał na stojącą obok Chyłkę i zobaczył, że patronka dopiero wyciągnęła paczkę.

      – Nie spieszy ci się – skwitował.

      – Uspokój się – odparła. – Zanim protokolant zbierze się do wywołania sprawy, zanim wszyscy wejdą, to, tamto, sramto… zdążysz spokojnie wypalić dwa. I podziwiaj przy tym świat – dodała, patrząc na obskurne, niskie bloki naprzeciw gmachu sądu.

      Przywodziły na myśl czasy słusznie minione. Miały odrapaną elewację, zaniedbane okiennice z łuszczącą się farbą, a na dokładkę graffiti, czy raczej zwykłe bohomazy, które w porywach można by nazwać tagami. A przed tym wszystkim znajdował się dywan z krzywej, zniszczonej kostki brukowej. Aleja Solidarności w całej swojej okazałości.

      Obrazu dopełniał łysy mięśniak stojący przy wejściu do banku, tuż obok niskich bloków. Patrzył prosto na dwójkę prawników. Nie zadał sobie nawet fatygi, by robić to mniej ostentacyjnie.

      – Co to za typ? – rzuciła pod nosem Joanna.

      Kordian spojrzał na nią, a kiedy wskazała mu mężczyznę, jego wzrok trafił na przejeżdżający w kierunku placu Bankowego tramwaj. Gdy skład ich minął, przed bankiem nikogo już nie było. Oryński spojrzał na Chyłkę pytająco, ale ta zbyła sprawę machnięciem ręki. Mało interesował ją łowca sensacji, który miał zapewne nadzieję zobaczyć jakiegoś celebrytę przed gmachem sądu.

      – Chodź – zarządziła, po czym wystrzeliła niedopałkiem na trzypasmową ulicę.

      Dotarłszy na drugie piętro, prawnicy z kancelarii Żelazny & McVay ujrzeli cały panteon świadków i osób zainteresowanych rozprawą, a także człowieka odpowiedzialnego za jej przebieg w imieniu prokuratury – wysokiego, przysadzistego mężczyznę, który wyróżniał się z tłumu nie tylko za sprawą togi. Karol Rejchert szybko wyłapał wzrok Chyłki i pozdrowił ją środkowym palcem tak, by nikt poza nią i Oryńskim tego nie dostrzegł.

      – Oskarżyciel? – zapytał Kordian.

      – Mhm – odparła automatycznie Joanna. – Przywitajmy się.

      Aplikant chciał unieść rękę w takim samym geście, ale Chyłka szybko go powstrzymała.

      – Daj sobie spokój, Zordon. Jakiś reporter zauważy i będzie burza.

      – Ale on…

      – On jest doświadczony. Ty jesteś amatorem.

      Po raz pierwszy słyszał, by używała tak bojowego tonu i nie wieszczył niczego dobrego z tej przedsądowej konfrontacji. Dwójka doświadczonych prawników mierzyła się wzrokiem, który świadczyć mógł tylko o tym, że albo niegdyś byli kochankami, albo zbyt często stawali naprzeciwko siebie na sali sądowej. Ponieważ wizualnie Rejchert pasował do Chyłki jak wół do karety, zostawała druga możliwość.

      – Glansujesz te trzewiki po nocach, Reju? – powitała go, patrząc na prokuratorskie buty. – Gdyby połysk mógł zabijać, dostałbyś dwadzieścia pięć lat – dodała, osłaniając oczy. – Bez możliwości warunkowego zwolnienia.

      – Daj sobie spokój – odbąknął oskarżyciel.

      – Świecą się jak psu jaja.

      Rejchert westchnął i rozejrzał się.

      – Uderzasz w jakieś cygańskie klimaty, czy jak? – kontynuowała Chyłka.

      – Lubię się dobrze przygotować do zgniatania insektów na sali sądowej.

      – Widzę, że humorek dopisuje, lecz ciętości brakuje. Jak zawsze.

      – Czemu miałby nie dopisywać?

      Chyłka obejrzała się przez ramię na Oryńskiego i odezwała się konspiracyjnie:

      – Obserwuj, Zordon. Tak wygląda człowiek, który ma omamy, że wygra sprawę.

      – Omamy? – prokurator zaśmiał się. – Każdy wie, że odpuściłaś ten proces.

      Joanna na powrót obróciła się do oponenta.

      – Licz się ze słowami. Na pewno istnieje jakiś prokuratorski organ, który takie paszkwile rzucane na korytarzu sądowym uzna za znieważenie mojej skromnej osoby.

      – Wal się, Chyłka.

      – Wzajemnie.

      Rejchert spojrzał na Kordiana, a chłopak naraz poczuł, jakby to on był winny zarzucanych Langerowi czynów. W taki sposób potrafili na człowieka łypnąć tylko doświadczeni prokuratorzy.

      – A ten to kto? Twoja tajna broń?

      – Aplikant Zordon.

      Rejchert nie zdążył skomentować obecności niewątpliwego atutu prawniczego. Na korytarzu pojawił się protokolant i oznajmił, że rozpoczyna się rozprawa przeciwko Piotrowi Langerowi. Wezwał strony, pełnomocników, świadków i wszystkich innych do wejścia na salę, po czym dla porządku zająknął się jeszcze o sygnaturze sprawy. Z pewnością opuściłby ten akcent, gdyby nie kamery stacji telewizyjnych.

      Po wywołaniu fala zgromadzonych wlała się do sali sądowej. Na moment zapanował tumult, ale szybko zrobiono porządek i kilka redakcji uszczupliło swoje delegacje.

      Piotr został wprowadzony innym wejściem, po czym zajął miejsce obok Chyłki i Kordiana, po lewej stronie składu orzekającego. Rejchert umościł się naprzeciwko nich, łypiąc na Joannę z satysfakcją i wyczekiwaniem. Musiał wiedzieć, że ma tę sprawę w garści – była to jedna z tych, które podbijały statystyki bez konieczności poświęcania jej wielkiej uwagi. Oskarżony nie miał alibi, brakowało naocznych świadków, a wszystkie dowody były obciążające.

      Wystarczyło zresztą spojrzeć na aresztanta. Policjanci odpięli krępujące go łańcuchy, po czym Langer wbił beznamiętny wzrok w godło wiszące ponad miejscem, które zaraz mieli zająć sędziowie i ławnicy.

      – Nie zmieniłeś zdania? – zapytała Joanna.

      – Nie.

      Chyłka nie zdążyła odpowiedzieć. Na znak protokolanta wszyscy się podnieśli, a do sali wkroczył sędzia przewodniczący w towarzystwie pozostałych członków składu orzekającego. Omiótł wzrokiem publiczność, po czym ostentacyjnie westchnął i zajął swoje honorowe miejsce. Szybko odbębnił formalności, pytając, czy wszyscy wezwani się stawili i czy nie ma przeszkód do rozpoznania sprawy. Potem polecił świadkom, by wyszli na korytarz.

      18

      Pierwsze dziesięć minut Oryński mógł w przypływie dobrej woli określić mianem najnudniejszego widowiska, w jakim przyszło mu uczestniczyć.

      Potem było już tylko gorzej.

      Prokurator odczytał akt oskarżenia, co formalnie rozpoczęło przewód sądowy, a następnie wygłoszono całą litanię pouczeń. Pozwanego poinformowano, że przysługuje mu prawo składania wyjaśnień, odmowy ich udzielenia, odmowy odpowiedzi na konkretne pytania… et cetera. Gdyby nie to, że ważyły się losy tego człowieka, Kordian mógłby przysnąć.

      Gdy sędzia jeszcze perorował, Oryński omiótł wzrokiem salę i stwierdził, że została żywcem wyjęta z czasów, gdy na ulicach ciągnęły się kolejki po wędliny. Siermiężny klimat tego miejsca przytłaczał już po przestąpieniu progu, przez co nawet niewinny człowiek zapewne nie tryskał tu optymizmem.

      Kordian