Piotr Kościelny

Zakon


Скачать книгу

już do wujka, że chce do kraju. Po waszej akcji z miłą chęcią się z nim pożegnam. Ma odlecieć razem z wami.

      – No chyba że mu głowę urwie, jak wsadzi, gdzie nie trzeba – uśmiechnął się „Konar”. – Ale wtedy najwyżej do kraju wróci w stalowej trumnie. Jak by nie patrzeć, w kraju się w końcu znajdzie. A pozostali?

      – A to moi agenci, Sahim i Ahmed. Irakijczycy, ale robią dla mnie od czterech lat. Nigdy nie zawiedli – stwierdził „Mazut”.

      – Cztery lata to długo. Za długo. Wiesz, jakie jest zadanie? I wiesz, co trzeba zrobić po zadaniu? – zapytałem.

      – Czy to konieczne? Ciężko będzie mi znaleźć nowych chłopaków. Wiesz, jak tutaj jest? Nikt już nie chce z nami współpracować. Odkąd zaangażowaliśmy się z przyjaciółmi zza oceanu, wszystko zaczęło się pierdolić – rzekł „Mazut”.

      – Niestety, nikt nie może wiedzieć, co tutaj się działo – powiedziałem. – Rozkaz jest wyraźny – wszyscy mają zostać zlikwidowani. Przeżyć mogą tylko wybrani. Niestety, ale obaj muszą się pożegnać z robotą dla nas. Ale przynajmniej przestaną się zamartwiać, co będą robić na emeryturze. – Odwróciłem się z uśmiechem do „Konara”.

      – Rozumiem. Rozkaz to rozkaz. Sentymentów nie ma – stwierdził z żalem „Mazut”. – Poszukam nowych. Ważne, żeby się „plecaka” pozbyć.

      – Dobra, idź zobacz, jak idzie załadunek – rzekł „Konar” – i zawołaj mi tu moich chłopaków.

      Gdy mężczyzna odszedł, „Konar” odwrócił się do mnie.

      – Szkoda chłopaka. Nie poszuka sobie nowych agentów. Ale medal dostanie. Tyle że pośmiertnie. A „plecak” wróci do kraju w stali.

      Popatrzyłem na majora i przez głowę przeszła mi myśl, że kiedyś może i ja dostanę taki medal. Nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś zadecyduje, że nadszedł kres mojej pracy.

      Z tej ponurej wizji wyrwało mnie nadejście grup uderzeniowych. Dowódca naszej akcji rzekł:

      – Słuchajcie, dzielicie się na dwie grupy. Jedna jedzie z „Mazutem” i jednym ciapatym, a druga z plecakiem i tym drugim ciemnym. Wykonujecie zadanie i spierdalacie do punktów zbornych. Stamtąd wysyłacie sygnał. Po wysłaniu likwidujecie naszych przewodników. My przylatujemy na ważkach i zabieramy was do bazy. Na miejscu reszta wykonuje swoje zadania. Po uzyskaniu informacji lecimy całą grupą i łapiemy główny cel naszej misji. Następnie wracamy do bazy i wyfruwamy do kraju. Wszystko jasne? Wobec tego wypierdalać.

      Obie grupy uderzeniowe rozbiegły się do samochodów, a pozostali wolnym krokiem udali się do oczekujących nas śmigłowców. Po chwili maszyny wzniosły się w powietrze i skierowały się do bazy Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Iraku.

      Rozdział II

      Warszawa, 1 kwietnia 2005 r., godz. 7:30

      Po odłożeniu słuchawki telefonu generał Jacek Dryl spojrzał na siedzących w jego gabinecie ministra obrony narodowej Janusza Krasuckiego i generała Dobrowolskiego z WSI. Obaj mężczyźni uśmiechali się do niego.

      – Co wy, kurwa, odpierdalacie? – zirytował się komendant żandarmerii. – Przecież za takie coś grozi sąd i pierdel na długie lata. A jak potem ten Zwoliński będzie drążył temat?

      – To się go odpierdoli – stwierdził dowódca WSI. – Albo wlezie na minę w Iraku. Albo ktoś w ciemnej uliczce go nożem dziabnie.

      – Czy ty oszalałeś? – powiedział Dryl. – Jak sobie wyobrażasz zabicie jednego z moich oficerów? Kurwa, chłopie. Czasy ubeckie się dawno skończyły.

      – Jesteś pewien? – zapytał generał Dobrowolski. – Czasy się skończyły, ale ludzie pozostali. Pozwól, że ci wyjaśnię sytuację. Zobaczysz, że to, że jakiś kapitan zginie, nie ma znaczenia w porównaniu z tym, co chcemy osiągnąć. Z twoją pomocą.

      – No to dawaj. Oby to było warte wysłuchania.

      – Spójrz na siedzącego tutaj ministra. W tym roku wybory. Jak myślisz, jakie ma szanse na pozostanie na swoim stanowisku? Zerowe. A żyć trzeba. Jak myślisz, co zrobi nowy minister? Odwoła także szefów policji, ABW, żandarmerii. Mnie nie ruszy. Mam haki zarówno na aktualnie rządzących, jak i na ich potencjalnych zastępców. Kogo się nie zastraszy, to się przekupi. Kto nieprzekupny, ten w razie konieczności popełni samobójstwo lub będzie miał wypadek. Do tej pory wszystko zrozumiałeś?

      Komendant skinął głową, analizując usłyszane informacje. Zaczął się zastanawiać nad ostatnimi doniesieniami medialnymi. Wiceprezes Orlenu poleciał do Egiptu i utopił się podczas nurkowania. Media się dziwiły, bo facet był wprawnym nurkiem, a nie zauważył, że butla z tlenem była uszkodzona. Niby się zaplątał nogą o jakiś wrak i udusił z braku tlenu. Dziwny wypadek, zastanawiający. Pytanie, czy rzeczywiście wypadek.

      Szef WSI kontynuował:

      – Więc… Jak już się zmieni władza, to trzeba miękko wylądować. Ja i kilka osób założyliśmy pewną organizację. Jak może pamiętasz z afery tego reżysera, co poszedł do redakcji pewnej gazety, rzekomo wysłała go „grupa trzymająca władzę”. My wolimy nazwę „Zakon”. Kiedyś może ci wyjaśnię pochodzenie tej nazwy. Teraz wróćmy do meritum. „Zakon” założył kilka fundacji, kilka spółek. Mamy swoich ludzi w firmach państwowych, w urzędach. Mamy wpływ na wiele kluczowych decyzji w tym kraju. Na nasze skinienie premier będzie tańczył, jak mu zagramy. On o nas nie wie, ale w razie potrzeby potrafimy poprzez pewne osoby na niego wpływać. W razie konieczności możemy go przekupić lub zorganizować mu samobójstwo. Chociaż łatwiej spowodować wypadek. Pamiętasz, jak jakiś czas temu pewien premier szczęśliwie ocalał z wypadku śmigłowca? Zaczął fikać, ale po tym podkulił ogon i ponownie wrócił do zaprzęgu. Jak widzisz, mamy wpływ na wiele rzeczy. Sami ustalamy, kto w tym kraju jakie stanowisko zajmie. To my decydujemy, kto będzie premierem, a kto prezydentem. A te ryje już się opatrzyły, więc będzie nowe rozdanie. Ale nie o to chodzi w tej grze. Słyszałeś o profesorze Malinowskim z WAT? – zapytał Dobrowolski.

      – Słyszałem – potwierdził Dryl. – Nawet wszczęliśmy dochodzenie w sprawie jego samobójstwa. Nie zostawił listu pożegnalnego. Mieliście z tym coś wspólnego?

      – O nie… No, może trochę. Zabił się sam, rzeczywiście, ale dlatego, że nie chciał z nami współpracować. Otóż wielce szanowny profesor wynalazł, stworzył pewien układ scalony, sterownik. Supernowoczesny. Nikt czegoś takiego nie ma. To jest krok milowy w technologii wojskowej i cywilnej. To tak, jakby na koronację Bolesława Chrobrego przylecieć śmigłowcem. Ale oprócz tego, że to skok technologiczny, ten sterownik ma pewną bardzo ważną funkcję. Jego produkcja jest poza tym wyjątkowo tania, więc może być masowo montowany w każdym urządzeniu. W czołgach, samolotach, w systemach sterujących rakietami. Każdy nasz sojusznik będzie go chciał mieć w swoim sprzęcie. Nasi wrogowie też go z chęcią zakupią. Co my z tego mamy? Otóż „Zakon” rozpocznie jego dystrybucję i zarobi na tym miliardy. Jak już wszyscy go od nas kupią, zostaniemy władcami świata. Nasi kontrahenci nie będą bowiem wiedzieć o jeszcze jednej dodatkowej funkcji tego sterownika. Mianowicie dzięki niemu będzie można zdalnie wyłączyć urządzenie czy pojazd, w jakim go zamontowano.

      Dryl popatrzył na Dobrowolskiego z niedowierzaniem. Ten kontynuował:

      – Przejmiemy kontrolę nad całym sprzętem. Wyobraź sobie, że jakiś kraj nas atakuje, a my przejmujemy jego sprzęt. Ich myśliwce spadają z nieba jak liście z drzew, czołgi stają w miejscu i nie dają się uruchomić, rakiety bojowe nie startują, silniki w okrętach zatrzymują się i dryfują. Ale najzabawniejsze jest to, że możemy przejąć także kontrolę nad tymi urządzeniami i zdalnie odpalać ich rakiety przeciwko ich miastom. Kurewsko realna wizja panowania nad światem. Jest tylko jeden problem. Otóż szanowny profesor, wiedząc, co zamierzamy zrobić