do swojego biura?
Charlie była pewna tylko jednego: musiała jak najszybciej stąd wyjść. Z czterech stron napierały na nią ściany. Nie mogła oddychać przez nos. Czuła, że się udusi, jeśli zostanie tu choćby chwilę.
Ben wsunął do kieszeni marynarki jej butelkę z wodą i otworzył drzwi. Charlie wytoczyła się na korytarz i ciężko oparła się rękami o ścianę naprzeciw drzwi do pokoju przesłuchań. Czterdzieści lat malowania wygładziło powierzchnię pustaków. Charlie przytknęła policzek do chłodnej powierzchni. Wzięła kilka głębokich wdechów i czekała, aż miną jej mdłości.
– Charlie? – powiedział Ben.
Odwróciła się. Nagle między nimi pojawił się tłum ludzi. W budynku zaroiło się od stróżów prawa. Muskularni mężczyźni i dobrze umięśnione kobiety z karabinami na szerokich piersiach biegali po korytarzu w tę i z powrotem. Policja stanowa. Zastępcy szeryfa. Drogówka. Ben miał rację. Pojawili się wszyscy. Charlie ujrzała litery na plecach koszul. GBI. FBI. ATF. SWAT. ICE. BOMB SQUAD.
Kiedy w końcu korytarz opustoszał, zobaczyła, że Ben trzyma w ręce telefon i w milczeniu przesuwa kciuki po ekranie.
Oparła się o ścianę i czekała, aż mąż skończy esemesować. Może pisał do tej dwudziestosześciolatki z biura. Kaylee Collins. Była w jego typie. Charlie to wiedziała, ponieważ mając tyle lat co tamta, też była w typie swojego męża.
– Cholera. – Kciuki Bena niestrudzenie biegały po ekranie. – Daj mi jeszcze chwilę.
Charlie mogła sama wyjść z komisariatu. Mogła sama przejść sześć przecznic dzielących ją od biura.
Nie zrobiła tego.
Patrzyła na czubek głowy Bena, na spiralnie rosnące włosy na ciemieniu. Chciała wtulić się w niego. Zatracić się w nim.
Zamiast tego bezgłośnie powtarzała frazy, które ćwiczyła w samochodzie, w kuchni, czasem przed lustrem w łazience:
„Nie mogę bez ciebie żyć”.
„Nigdy nie czułam się tak samotna jak przez dziewięć ostatnich miesięcy”.
„Wróć do domu, bo dłużej tego nie zniosę”.
„Przepraszam”.
„Przepraszam”.
„Przepraszam”.
– Ugoda w innej sprawie nie doszła do skutku – powiedział Ben i wsunął telefon do kieszeni. Aparat uderzył o pustą w połowie butelkę z wodą. – Gotowa?
Nie miała wyjścia, musiała iść. Nie odrywała palców od ściany. Odwracała się bokiem, gdy mijali ją kolejni policjanci w czarnych mundurach bojowych. Z ich chłodnych twarzy nie można było wyczytać żadnych emocji. Albo gdzieś jechali, albo skądś wracali, wszyscy z zaciśniętymi szczękami, zjednoczeni przeciwko złu tego świata.
Strzelanina w szkole.
Charlie była tak skupiona na tym, co się wydarzyło, że zapomniała o miejscu zdarzenia.
Nie była ekspertką, ale wiedziała, że każda strzelanina w szkole inspirowała kolejnych sprawców. Columbine, Virginia Tech, Sandy Hook. Agencje porządku publicznego analizowały te tragedie, by zapobiec następnym, a w najgorszym razie zrozumieć.
Agenci ATF przeczeszą szkołę w poszukiwaniu ładunków wybuchowych, ponieważ ataki z ich użyciem już się zdarzały. GBI będzie szukać ewentualnych współsprawców, ponieważ czasem, na szczęście rzadko, tacy również się zdarzali. Policjanci z psami sprawdzą każdą szafkę, każde biurko na obecność materiałów wybuchowych. Śledczy będą szukać pamiętnika Kelly albo czarnej listy osób do wyeliminowania, planów szkoły, skrytek z bronią, planów ataku. Informatycy przeszukają komputery, telefony, strony na Facebooku, konta na Snapchacie. Wszyscy będą szukać motywu, ale jaki motyw znajdą? Jakiej odpowiedzi mogła udzielić osiemnastolatka, by wyjaśnić powód, dla którego zabiła z zimną krwią?
Teraz to był problem Rusty’ego. Ten rodzaj drażliwych, moralnych i prawnych kwestii, które codziennie rano napędzały go do działania.
Właśnie takiej odmiany prawa Charlie nigdy nie chciała praktykować.
– Chodź. – Ben ją wyprzedził. Zawsze sadził wielkimi susami i zawsze stawiał najpierw pięty.
Czy Kelly Wilson padła ofiarą nękania? Od tego zacznie dociekania Rusty. Czy wystąpiły jakieś okoliczności łagodzące, które ocalą ją przed wyrokiem śmierci? Powtarzała przynajmniej jedną klasę. Czy to oznaczało niski iloraz inteligencji? Ograniczoną poczytalność? Czy Kelly Wilson umiała odróżnić dobro od zła? Czy mogła czynnie uczestniczyć we własnym procesie?
Ben otworzył drzwi wyjściowe.
Czy Kelly Wilson była diabelskim nasieniem? Czy to jedyne wytłumaczenie, które nigdy nie będzie miało sensu? Czy Delia Wofford powie rodzicom Lucy Alexander i pani Pinkman, że stracili swoich najbliższych, bo Kelly Wilson była zła?
– Charlie – ponaglił ją Ben. Przytrzymywał dla niej drzwi. W ręce znowu trzymał iPhone’a.
Wychodząc na ulicę, Charlie osłoniła oczy. Blask słońca był ostry jak brzytwa. Łzy popłynęły jej po policzkach.
– Masz. – Ben podał jej okulary przeciwsłoneczne.
Należały do niej. Musiał je zabrać z jej auta. Wzięła okulary, ale nie mogła włożyć ich na obolały nos. Otworzyła usta, żeby odetchnąć głębiej, ale nagły kontakt z rozgrzanym powietrzem okazał się zgubny. Pochyliła się i oparła dłonie na kolanach.
– Będziesz wymiotować?
– Nie – powiedziała. – Może – poprawiła się i zwymiotowała.
Ben nie odsunął się od niej. Zebrał jej włosy z twarzy, nie dotykając skóry. Charlie zwymiotowała jeszcze dwukrotnie, zanim zapytał:
– Już w porządku?
– Może. – Otworzyła usta. Czekała na kolejny atak torsji. Strużka śliny wypłynęła jej z ust, ale nic więcej. – W porządku.
Puścił jej włosy, które opadły na ramiona.
– Ratownik powiedział, że masz wstrząśnienie mózgu.
Charlie nie mogła podnieść głowy, ale starała się trzymać fason.
– Nic z tym nie zrobią.
– Mogą cię obserwować pod kątem symptomów: mdłości, zaburzenia widzenia, bólu głowy, chwilowej utraty pamięci i kłopotów z odpowiedzią na proste pytania.
– I tak nie znają imion, które mogłam zapomnieć – stwierdziła. – Nie chcę spędzić nocy w szpitalu.
– Zostań w Pieprzniku. – Nazwa, którą Sam nadała starej farmie, przyjęła się na stałe. – Rusty może cię doglądać.
– Żebym umarła wskutek biernego palenia zamiast tętniaka mózgu?
– To nie jest śmieszne.
Z opuszczoną głową Charlie wyciągnęła za siebie rękę i namacała ścianę. Twardy beton pod palcami dał jej wystarczające oparcie, żeby zaryzykować powrót do pozycji wyprostowanej. Przytknęła dłoń do czoła nad oczami, osłaniając je przed słońcem. Przypomniała sobie, jak dziś rano przyłożyła dłoń do przeszklonej ściany sekretariatu.
Ben podał jej butelkę z wodą, już odkręcił nakrętkę. Wolno pociągnęła kilka łyków, starając się nie interpretować opacznie jego troskliwości. Jej mąż okazywał życzliwość wszystkim.
– Gdzie była pani Jenkins, kiedy zaczęła