poczuła, że popada w stan hiperwentylacji. Zaczęła widzieć nieostro, pot wystąpił na czoło. Oddychała, póki płuca mogły zabsorbować więcej niż łyżeczkę powietrza naraz.
– Nie śpiesz się – powiedziała Lenore.
Charlie wzięła jeszcze kilka głębokich oddechów. Zaczęła widzieć wyraźniej, przynajmniej na ile to było możliwe. Przy kolejnej serii wdechów wstrzymywała oddech na sekundę, może dwie, by udowodnić sobie, że może.
– Lepiej?
– Czy to był atak paniki? – zapytała Charlie.
– Nadal może być.
– Pomóż mi. – Charlie wyciągnęła rękę do Lenore. Krew odpłynęła jej z głowy. Odruchowo dotknęła bolącego nosa i ból się spotęgował.
– Naprawdę cię wzięło, skarbie.
– Powinnaś zobaczyć tego faceta. Wyszedł z tego cało.
Lenore nawet się nie uśmiechnęła.
– Przepraszam. Nie wiem, co mnie naszło.
– Nie bądź głupia. Wiesz, co cię naszło.
– Niech ci będzie – powiedziała Charlie. Te trzy słowa powtarzała zawsze, kiedy nie chciała o czymś rozmawiać.
Zamiast włączyć silnik, Lenore musnęła palcami drobne palce Charlie. Mimo wszystkich jej minispódniczek, miała męskie dłonie, szerokie z guzowatymi kłykciami i pojawiającymi się ostatnio starczymi plamami. Pod wieloma względami dała Charlie więcej macierzyńskiej troski niż Gamma. To Lenore nauczyła ją nakładać makijaż, zabrała do sklepu i kupiła pierwszą paczkę tamponów oraz przestrzegała, by nigdy nie zrzucać odpowiedzialności na mężczyznę w kwestiach antykoncepcji.
– Ben napisał do ciebie, żebyś po mnie przyjechała. To już coś, prawda?
– Jasne.
Charlie otworzyła schowek i wyjęła chusteczki, ale nie mogła wydmuchać nosa, osuszyła tylko miejsce pod nim. Zmrużyła oczy i spojrzała przez okno. Ucieszyła się, że widzi więcej niż kształty. Na jej nieszczęście był to widok najgorszy z możliwych. Znajdowały się trzysta metrów od miejsca, gdzie Daniel Culpepper zginął w swojej przyczepie.
– Nie mogę nawet powiedzieć, że to najgorszy dzień mojego życia. I to jest najbardziej gówniane z tego wszystkiego.
Lenore zaśmiała się chrapliwie, przyznając Charlie rację. Uruchomiła silnik i wróciła na autostradę. Nawierzchnia drogi była równa, póki nie skręciły w Culpepper Road. Głębokie wyboje przeszły w żwir, który w końcu zastąpił ubity czerwony ił. Nastąpiła subtelna, ale odczuwalna zmiana temperatury, gdy zbliżyły się ku górom. Charlie miała ochotę się wzdrygnąć, ale zapanowała nad tym odruchem. Czuła, że swój niepokój może utrzymać w zamkniętej dłoni. Dostała gęsiej skórki. Zawsze tak reagowała, gdy wjeżdżała do Holler. Nie chodziło wyłącznie o brak poczucia przynależności, ale wystarczyło skręcić w niewłaściwą drogę, spotkać niewłaściwego Culpeppera i zagrożenie przestawało być abstrakcją.
– Cholera! – zawołała zaskoczona Lenore, gdy za metalowym ogrodzeniem pojawiło się stado psów. Ich szaleńcze szczekanie brzmiało jak tysiące młotów uderzających w karoserię auta.
– Uwaga, wieśniaki! – rzuciła Charlie. Nie sposób było zjawić się w Holler bez asysty dziesiątek psów ujadaniem obwieszczających czyjeś przybycie. Im dalej człowiek się zapuszczał, tym więcej widział młodych białych mężczyzn stojących na werandach domów z komórką w jednej ręce i gładzących się po brzuchu drugą ręką. Ci młodzi ludzie byli zdolni do pracy, ale wystrzegali się jej jak ognia. Całymi dniami palili trawkę, grali w gry wideo, kradli, kiedy potrzebowali pieniędzy, na głodzie bili swoje dziewczyny, posyłali swoje dzieci na pocztę po odbiór renty, a ich życiowe wybory położyły fundament pod kancelarię Charlie.
Miała wyrzuty sumienia, że widzi całe Holler przez pryzmat Culpepperów. Wiedziała, że mieszkają tu też porządni ludzie. Ciężko pracujący mężczyźni i ciężko pracujące kobiety, których jedyną winą była bieda. Nie umiała jednak powstrzymać się od generalizowania.
Sześć dziewczyn z klanu Culpepperów w różnym wieku zamieniło jej życie w piekło, kiedy wróciła do szkoły. Były ordynarnymi flejami o długich pomalowanych pazurach i niewyparzonych gębach. Nękały ją na każdym kroku. Kradły pieniądze na lunch, darły podręczniki. Jedna z nich nawet podłożyła odchody do sportowej torby Charlie.
Do dzisiaj Culpepperowie utrzymywali, że Charlie wcale nie widziała Zachariaha ze strzelbą. Według nich kłamała zgodnie z niecnym planem uknutym przez Rusty’ego, który chciał rościć sobie prawo do marnej polisy na życie i przyczepy z dwoma sypialniami, które były do wzięcia po śmierci Daniela i skazaniu Zachariaha. Tak jakby człowiek, który uczynił swoją misją życiową dążenie do sprawiedliwości, miał zamiar przehandlować swą moralność za kilka srebrników.
To, że Rusty nigdy nie pozwał Culpepperów o zapłatę należnych mu honorariów, wcale nie zamknęło ust rodzinie, która nadal snuła chore teorie spiskowe. Jej członkowie nadal wierzyli, że Ken Coin podrzucił dowody do przyczepy i zostawił je na ciele Daniela. Zamordowanie Daniela było dla Coina początkiem kariery politycznej. Keith, brat Kena Coina, pomógł podmienić dowody w stanowym laboratorium kryminalistycznym.
To jednak na Charlie skrupił się prawie cały ich gniew. To ona zidentyfikowała braci. To ona dała początek serii kłamstw, na dodatek uparcie obstawała przy swoim. Tym sposobem zabójstwo jednego z braci Culpepperów i kara śmierci dla drugiego obciążały właśnie ją.
Nie do końca się mylili, a przynajmniej nie w przypadku Zachariaha. Mimo wyraźnej dezaprobaty, trzynastoletnia Charlie stanęła w zajętej do ostatniego miejsca sali sądowej i poprosiła sędziego o skazanie Zachariaha Culpeppera na śmierć. Zrobiłaby to samo na procesie Daniela, gdyby Ken Coin nie pozbawił jej tej przyjemności.
– Co to za hałas? – zapytała Lenore.
Charlie usłyszała nad głową warkot helikoptera. Rozpoznała logo jednej ze stacji telewizyjnych w Atlancie.
Lenore podała jej telefon i poprosiła:
– Przeczytaj mi, jak jechać.
Charlie wstukała kod – swoją datę urodzenia – i odszukała wiadomość od Rusty’ego. Jej ojciec skończył prawo na uniwersytecie stanowym i był jednym z najbardziej znanych adwokatów w Georgii, ale pisząc, ciągle robił literówki.
– Tutaj skręć w lewo. – Wskazała drogę gruntową oznaczoną białym masztem z wielką flagą konfederatów. – Teraz w prawo przy tej przyczepie.
Charlie omiotła wzrokiem otoczenie. Poznała tę drogę. Już kiedyś nią jechała. Miała klienta z problemem z metamfetaminą, który sprzedawał ją innym ćpunom z tym problemem. Kiedyś próbował zapłacić jej towarem. Okazało się, że mieszka o dwie przyczepy od Wilsonów.
– Skręć w prawo, potem znowu w prawo u podnóża pagórka.
– Włożyłam ci do torebki umowę o honorarium.
Charlie już miała zapytać po co, ale sama sobie odpowiedziała:
– Tata chce, żebym reprezentowała Wilsonów, więc jestem spalona jako świadek oskarżenia Kelly.
Lenore dwa razy z niedowierzaniem zwróciła głowę w jej stronę.
– Jakim cudem nie domyśliłaś się tego dwadzieścia minut temu?
– Nie wiem – odparła Charlie, chociaż znała powody. Była w szoku. Tęskniła za mężem. Okazała się