miała nadzieję, że Kelly Wilson niedługo wyrwie się z tego stanu. W tej chwili była najcenniejszym źródłem informacji dla Rusty’ego. Bez materiałów od Kena Coina – listy świadków, raportów policyjnych, notatek śledczych, wyników ekspertyz kryminalistycznych – jej ojciec będzie poruszał się po omacku.
Lenore położyła rękę na skrzyni biegów.
– Dokąd cię zawieźć?
Charlie wyobraziła sobie, że jest w domu, bierze gorący prysznic i kładzie się do łóżka obłożona poduszkami. A potem przypomniała sobie, że Bena tam nie będzie.
– Do Wilsonów.
– Mieszkają na peryferiach Holler. – Lenore uruchomiła silnik, zawróciła i ruszyła ulicą w kierunku, z którego przyjechała. – Nie ma konkretnego adresu, ale twój tata dał mi wskazówki. Mam skręcić w lewo przy starej białej ruderze, potem w prawo przy pochyłym dębie.
– To chyba dobra wiadomość dla Kelly. – Rusty mógł podważyć ważność nakazu przeszukania bez właściwego adresu albo przynajmniej właściwego opisu domu. Wątpliwe, by Ken Coin spełnił te warunki. Na obrzeżach Holler stały setki domów i przyczep do wynajęcia. Nikt nie wiedział, ilu dokładnie ludzi tam mieszka, jak się nazywają, czy ich dzieci chodzą do szkoły. Właściciele tych ruder nie zawracali sobie głowy umowami czy sprawdzaniem tożsamości lokatorów, o ile regularnie co tydzień gotówka z najmu spływała im do kieszeni.
– Ile mamy czasu, zanim Ken zlokalizuje dom Wilsonów? – zapytała Charlie.
– Nie mam pojęcia. Godzinę temu sprowadzili z Atlanty helikopter, ale z tego, co wiem, jest po drugiej stronie góry.
Charlie wiedziała, co może zastać w domu Wilsonów. Bywała w Holler przynajmniej dwa razy w miesiącu, egzekwując zaległe opłaty za usługi prawnicze. Ben był przerażony, kiedy od niechcenia wspomniała o swoich nocnych wypadach. Sześćdziesiąt procent przestępstw w Pikeville popełniano w samym Sadie’s Holler lub w pobliżu.
– Przywiozłam ci kanapkę – powiedziała Lenore.
– Nie jestem głodna. – Charlie zerknęła na zegar na desce rozdzielczej. Była jedenasta pięćdziesiąt dwie. Niecałe pięć godzin temu zaglądała do środka spowitego w ciemnościach sekretariatu gimnazjum. Niecałe dziesięć minut później dwoje ludzi nie żyło, trzecia osoba była ranna, a ona miała uszkodzony nos.
– Powinnaś coś zjeść – napomniała ją Lenore.
– Zjem, ale potem. – Charlie spojrzała przez okno. Promienie słońca prześwitywały przez liście wysokich drzew za budynkami. Pod wpływem migocącego światła jej mózg wyświetlił obrazy jak w staroświeckim pokazie slajdów. Zatrzymała się na dłużej przy obrazach Gammy i Sam, które utrwaliły na zawsze bieg długim podjazdem w kierunku farmy i chichotanie przy rzucaniu plastikowym widelcem. Wiedziała, co nastąpi potem, dlatego przewinęła obrazy do przodu, pozostawiając Sam i Gammę w przeszłości, aż dotarła do obrazów dzisiejszego poranka.
Lucy Alexander. Pan Pinkman.
Mała dziewczynka. Dyrektor gimnazjum.
Ofiary nie miały ze sobą wiele wspólnego. Połączyło je to, że znalazły się w złym miejscu w niewłaściwym czasie. Charlie przypuszczała, że plan Kelly Wilson był prosty: stanąć na środku korytarza z rewolwerem w dłoni i czekać na dzwonek.
Mała Lucy Alexander wyłoniła się zza rogu.
Trach.
Pan Pinkman wybiegł z gabinetu.
Trach, trach, trach.
Wtedy zadzwonił dzwonek. Gdyby nie przytomność umysłu któregoś z pracowników, fala potencjalnych ofiar znalazłaby się na tym samym korytarzu.
Gotka. Samotniczka. Drugoroczna.
Kelly Wilson idealnie pasowała na ofiarę szkolnych prześladowań. Sama przy stole podczas lunchu, wybierana jako ostatnia do drużyny podczas lekcji wuefu, zapraszana na szkolną potańcówkę przez chłopaka, któremu chodziło tylko o jedno.
Dlaczego sięgnęła po broń, a Charlie tego nie zrobiła?
Lenore wytrąciła ją z rozmyślań:
– Wypij chociaż colę z lodówki. Pomoże ci złagodzić szok.
– Nie jestem w szoku.
– Na pewno uważasz, że nie masz złamanego nosa.
– Wręcz przeciwnie, sądzę, że jest złamany. – Pod wpływem ciągłych uwag Lenore na temat jej stanu, Charlie w końcu uświadomiła sobie, że nie jest z nią najlepiej. Miała wrażenie, że ktoś ściska jej głowę imadłem. Nos pulsował według własnego rytmu. Powieki były ciężkie, jakby oblane gęstym miodem. Zamknęła je na kilka sekund, z zadowoleniem witając pustkę.
Przez szum silnika słyszała, jak stopy Lenore naciskają na pedały. Lenore zawsze prowadziła na bosaka. Buty na wysokich obcasach kładła na podłodze obok siedzenia. Lubiła krótkie spódniczki i barwne pończochy. Ten wizerunek kłócił się z jej wiekiem – miała siedemdziesiąt lat – ale zważywszy na to, że Charlie miała w tej chwili więcej włosków na nogach niż Lenore, nie powinna ferować wyroków.
– Powinnaś wypić trochę coli – powtórzyła Lenore.
Charlie otworzyła oczy. Świat istniał nadal.
– No już, pij.
Nie miała siły protestować. Sięgnęła po lodówkę samochodową opartą o siedzenie. Wyjęła colę, ale kanapkę zostawiła. Zamiast otworzyć butelkę, przyłożyła ją do karku.
– Dasz mi aspirynę?
– Wykluczone. Aspiryna zwiększa ryzyko krwotoku.
Charlie wolała zapaść w śpiączkę niż znosić ból. Oślepiający blask słońca zamienił jej głowę w olbrzymi grzmiący dzwon.
– Szumi mi w uszach – powiedziała.
– Stanę, jeśli zaraz nie wypijesz tej coli – zagroziła Lenore.
– I pozwolisz, żeby policja dotarła do domu Wilsonów przed nami?
– Po pierwsze, musieliby jechać tędy; po drugie, nawet jeśli znajdą lokalizację domu, a sędzia będzie pod ręką, przygotowanie nakazu potrwa co najmniej pół godziny; po trzecie, zamknij się w końcu i rób, co mówię, bo walnę cię w nogę.
Charlie otworzyła butelkę przez tkaninę koszulki. Pociągnęła kilka łyków i spojrzała w boczne lusterko, w którym odbijało się śródmieście.
– Wymiotowałaś? – zapytała Lenore.
– Już mi przeszło. – Charlie znowu poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła. Świat za oknem wprawiał ją w dezorientację. Musiała zamknąć oczy, żeby odzyskać równowagę.
Mózg znowu zaczął wyświetlać jej pokaz slajdów. Lucy Alexander. Pan Pinkman. Gamma. Sam. Szybkimi kliknięciami zmieniała obrazy, jakby szukała w komputerze konkretnego pliku.
Czy powiedziała agentce specjalnej Delii Wofford coś, co mogłoby zaszkodzić Kelly Wilson? Rusty będzie chciał to wiedzieć. Na pewno zapyta o liczbę i sekwencję strzałów, o pojemność magazynku, o słowa, które Kelly wyszeptała, gdy Huck prosił ją o oddanie broni.
Odpowiedź na to ostatnie pytanie miała decydujące znaczenie dla dalszych losów Kelly. Jeśli się przyznała, jeśli skomentowała swój czyn albo zdradziła jego ponury motyw, wtedy żadne oratorskie popisy Rusty’ego nie ocalą jej przed śmiertelnym zastrzykiem. Ken Coin nigdy nie wypuści z rąk tak głośnej sprawy. Miał już na koncie takie, w których zapadły wyroki śmierci. Żaden sędzia przysięgły