Agnieszka Lingas-Łoniewska

Klub niewiernych


Скачать книгу

      Nie chciał już wracać do Kai. Ale nie chciał jej też mówić, że to zapewne ich ostatnie spotkanie.

      Aspirant sztabowy Edyta Makowska rozmawiała z komisarzem Jarosławem Bieleckim, który wydawał się mocno zniecierpliwiony i poirytowany.

      – Słuchaj, Jarek, nie chcę jej cisnąć. Ona jest kłębkiem nerwów i znajduje się pod opieką psychiatry i psychologa. Nie zdziwiłabym się, gdyby wylądowała w wariatkowie.

      – Dlatego ważne jest, żebyś wydobyła z niej jak najwięcej teraz, bo potem, jak będzie nafaszerowana lekami, nie będzie wiedziała, jak się nazywa – stwierdził bez ogródek.

      – Rozmawiałam z tą psycholog. Ona się boi, że jak będziemy naciskać, to biedaczka się zamknie i nikogo już do siebie nie dopuści.

      – Świadkowie też niemrawi… Właściwie to nic nie wnieśli do sprawy – przypomniał rozgoryczony Bielecki.

      Zastanawiał się, dlaczego starczyło im odwagi, żeby dobiec do ofiary i spłoszyć napastnika, ale nie mieli jej, żeby spróbować go dopaść. Z drugiej strony, zdawał sobie sprawę, że zbyt łatwo oceniał zachowania innych, przykładając do nich własną miarę.

      – Ładne mi nic. Gdyby nie oni, zajmowalibyśmy się kolejnym morderstwem – zdobyła się na krytyczny komentarz.

      – Naprawdę sądzisz, że te sprawy są powiązane? – zapytał lekceważącym tonem.

      Nie wiedziała, czemu miałaby go na nowo przekonywać do tego poglądu, więc po prostu nie odpowiedziała.

      Zawsze wydawał jej się w pewnym stopniu leniwy i co gorsza, nieco ociężały intelektualnie, ale w ostatnim czasie cechy te nabierały jaskrawości. Zważywszy, że stały przed nimi poważne wyzwania, nie była to szczególnie budująca konstatacja.

      Edyta dokonała pewnych podsumowań.

      Przesłuchiwana twierdziła, że została sterroryzowana i wywieziona do lasu, tam zaś sprawca próbował ją zgwałcić, a potem zabić. Te zeznania nie trzymały się jednak kupy. Oczywiście mogło być prawdą, że kiedy nie udało mu się zmusić jej do seksu i kiedy próbowała uciekać, próbował ją dopaść i rozsierdzony, chciał ją pozbawić życia, ale wewnętrzny głos podpowiadał policjantce, że kobieta znalazła się tam dobrowolnie.

      Zasłaniała się szokiem, strachem i niepamięcią, nie potrafiła odtworzyć zbyt wielu szczegółów i odpowiadała zdawkowo.

      Po drugie – Edyta zrobiła wywiad środowiskowy i usłyszała od kilku „życzliwych” osób, że pani Grabowska ma nie najlepszą opinię i że regularnie przyprawia rogi mężowi, który często wyjeżdża zagranicę.

      Sam Grabowski, kiedy dowiedział się po powrocie z Niemiec, co przydarzyło się jego małżonce, popadł niemal w obłęd. Nie zadawał zbyt wielu pytań, ale zależało mu przede wszystkim na zdrowiu i bezpieczeństwie żony. Zachował się po prostu godnie i odpowiedzialnie, jak na kochającego męża przystało. Edyta nie wiedziała, czy jest frajerem, czy odłożył na późniejszy czas wątpliwości i pretensje.

      Tak czy inaczej – sprawa okazała się rozwojowa, ale podstawą było zdobycie zaufania Grabowskiej i skłonienie jej do zwierzeń, a to proces rozłożony w czasie. Należało też zapewnić jej bezpieczeństwo, szczególnie w ciągu najbliższych dni, bo przecież napastnik mógł wyjść z założenia, że opłaca mu się podjąć ryzyko i pozbyć niewygodnego dla siebie świadka, mógł też działać w amoku.

      Edyta uważała, że sprawy, w których pokrzywdzonymi są kobiety, dają policjantkom szerokie pole do popisu, bo wymagają od prowadzących znajomości niuansów kobiecej psychiki, którymi raczej nie są w stanie wykazać się mężczyźni.

      Obcy był jej strach. Chciała udowodnić swoją wartość i wypłynąć na tej sprawie, budując swoją zawodową wiarygodność i pozycję wśród facetów patrzących na nią i jej działania protekcjonalnie.

      Póki co, wróciła do papierkowej roboty. Zapowiadał się długi i nudny dzień, ale wszelkie niedogodności słodziła perspektywa jutrzejszego wieczoru, podczas którego miała zjeść kolację z Mariuszem, kolegą z pracy.

      Chociaż powiedziała o jego zaproszeniu tylko dwóm koleżankom z „firmy”, miała wrażenie, że na komisariacie już huczało od plotek o ich rzekomym romansie. Nie była pewna, czy to dobry pomysł, żeby mieszać w ten sposób pracę i życie prywatne, ale po ukończeniu trzydziestki zwykła nie lekceważyć szans na rozwijanie ciekawych znajomości czy osobistych perspektyw. A Mariusz, który do załogi dołączył niedawno, bo ledwie dwa miesiące temu (wcześniej mieszkał i pracował w Łodzi), od początku zwrócił jej uwagę i przypadł do gustu. Jak się okazało z wzajemnością, dlatego wiele sobie obiecywała po tym spotkaniu.

      Pomyślała, że może wreszcie życie zaczęło się do niej uśmiechać, ale postanowiła sobie pomóc, wykorzystując nadarzające się okazje.

      Beata siedziała z nosem w katalogach, wprowadzając nowe tytuły. Na uszach miała słuchawki, z których rozbrzmiewała muzyka Hansa Zimmera. Kiedyś Piotrek kupił jej płytę z muzyką filmo0wą tego kompozytora, a ona od razu ją pokochała. Muzyka wyciszała ją, odprężała, ale też cudownie wstrząsała emocjami – w każdym razie pozwalała zapomnieć o tym, jak bezpłciowe było jej życie. Takie zwykłe życie Beaty bibliotekarki, kochającej swoją pracę, książki, seriale, matkę i brata. Nikogo i niczego więcej niepotrzebującej do życia.

      – Beata… – Aneta, koleżanka z działu, szturchnęła ją lekko.

      – Tak? – Kobieta wyjęła jedną słuchawkę z ucha.

      – Kolejna partia z działu opracowań.

      Spojrzała na stos nowych powieści.

      – Okej, dzięki.

      – Dostaliśmy dofinansowanie z Instytutu Książki i od razu półki lepiej wyglądają, prawda?

      – Tak, to bardzo dobrze. Dyskusyjny Klub Książki będzie miał co robić. – Beata z radością przygarnęła kolejne, pachnące jeszcze drukiem nowości.

      Zaczęła opisywać i opieczętowywać książki, a potem włączyła komputer i czekała, aż uruchomi się program biblioteczny. Jednocześnie wsłuchała się w muzykę z filmu Gladiator. Uwielbiała ją, a kiedy słyszała głos Lisy Gerrard, przez jej ciało przechodziły ciarki.

      – Cholera – mruknęła do siebie. Program znowu się zawiesił.

      – Co się stało? – Aneta spojrzała na nią z niepokojem.

      – Mateusz padł.

      – Jak to padł? – zaniepokoiła się. – Przecież dopiero co tu… Aaa… – Pacnęła się ręką w czoło. – Program „Mateusz”.

      – Ano właśnie. A ty co myślałaś?

      – Ach, bo dopiero co był tutaj ten przystojny informatyk, a on ma na imię Mateusz. Chciał z tobą porozmawiać, ale widział, że byłaś zajęta.

      – Czego chciał? – Beata zmarszczyła czoło.

      – Nie wiem. Ale może z nim pogadaj. Fajny z niego facet, wiesz?

      – Zaraz z nim pogadam. Bo ktoś to musi naprawić. – Beata sięgnęła po telefon, odnalazła numer i po chwili w krótkich i oschłych słowach wyjaśniła Mateuszowi, w czym rzecz.

      – Jejku, Becia, czasami jesteś taka zasadnicza!

      – Daj spokój. – Beata machnęła ręką.

      –