nie wrócę.
– Dlaczego?
– Mówiłam ci: lubię historię. Wygrywałam konkursy o tym miejscu. Ono nie ma przyszłości. To zawsze była dziura. I tak zostanie, bo brak tu perspektyw. Kiedyś było lepiej, ale dziś nie jest dobrze. Za kilka lat zostaną tylko starcy.
– A turystyka?
– Zwariowałeś? To hasło dla burmistrza i radnych. Nic się nie zmienia. Po co ludzie mieliby do nas przejeżdżać? To nie Karpacz.
– Ciągnie cię w świat?
– Jak wszystkich. Dwa lata temu zdałam maturę. Powinnam być w Krakowie, Gdańsku albo Wrocławiu. Nie tutaj.
Jakub przystaje. W pewnym sensie ona ma rację, choć różnią ich punkty widzenia. Przybysz zerka na biały dom w pruskim stylu, tak inny od kamiennych murów.
– To Dom Kata – wyjaśnia Paula.
– Uhm.
– Mówiłeś, że jesteś nauczycielem. Czego uczysz?
Jakub nie chce wiele mówić o sobie. Rodzi to niebezpieczeństwo, że będzie musiał kłamać, a woli tego uniknąć.
– Mówiłeś o legendach… To może historii?
– Blisko – uśmiecha się do niej. – Prawie zgadłaś. Jestem historykiem.
– Ale?
– Akademickim. Uczę studentów.
– Mogłabym być twoją studentką?
– Czemu nie.
– Kurczę! Ale jaja – ta informacja zrobiła na niej wrażenie. – Muszę powiedzieć Izie! Czyli musisz mieć tytuł naukowy.
– Jestem doktorem.
– Zwykłym czy habilitowanym?
– Zwykłym, dopiero planuję habilitację. Po to ta praca o legendach. Zadajesz dużo pytań, wiesz? A to ja przyjechałem, by pytać.
– Przyzwyczajaj się. Zresztą: wszystkiego o tych okolicach możesz się dowiedzieć z książek.
– To, co jest w książkach, już wiem. Szukam tego, co wiedzą ludzie. A potem wykluczę przekłamania.
– Jak?
– W każdej legendzie tkwi ziarno prawdy, ale te opowieści przekazywano przecież z pokolenia na pokolenie. Ktoś coś dodał, zmyślił, ubarwił. Z czasem powstały niesamowite historie.
– Niesamowite historie? Brzmi jak dialog z horroru – śmieje się Paula. – Ale wiesz co? To dobry pomysł. Bo praca naukowa kojarzy się z zadaniami, wzorami, datami. A tu taka niespodzianka. Miłe.
– Uhm… Legendy zwykle dają się tak wytłumaczyć, że nabierają sensu.
– To w ogóle możliwe?
– Zaraz ci udowodnię.
– A to ciekawe.
– Weźmy twój Dom Kata. Co o nim wiesz?
– Mieszkał w nim kat – dziewczyna wzrusza ramionami.
– To nie jest pewne.
– To skąd nazwa?
– Budynek jest zbudowany inaczej niż pozostałe. Wyróżnia się.
– No to co?
– Poczekaj. Po drugiej stronie ulicy – Jakub wskazuje ręką – jest żydowski cmentarz, tak?
– A co on ma wspólnego z katem?
– Zaraz zobaczysz. Dalej jest kościół, prawda?
– Uhm.
– Komuś mogło się kiedyś wydawać, że to dość niesamowite miejsce, no nie?
– Mogło – przyznaje Paula. – Choć to o niczym nie świadczy.
– Ale byłoby to dobre miejsce dla kogoś takiego jak kat?
– Pewnie tak.
– Owszem, tym bardziej że tutaj – Jakub celuje palcem w bramę kamiennych murów obronnych – wieszano.
– Wieszano? Jak?
– Normalnie, na szubienicy.
– No, ale za co?
– Za szyję. Tyle że wcześniej niż powstał Dom Kata. Poza tym kat tu nie pracował. Co jednak ważne, mieszkaniec tego domu sprzedawał Armensünderfett.
– Co?
– Smalec ze skazańców.
– Makabryczne.
– Tak. A teraz posłuchaj: dom wygląda dziwnie, stoi obok miejsca, gdzie wieszano ludzi, cmentarza i kościoła. Mieszkał tu człowiek handlujący rzeczami skazanych. Sprzedawał kawałki ubrań ofiar jako amulety i ludzki tłuszcz. A kat z Otmuchowa był jego szwagrem. Już wiesz, skąd nazwa „Dom Kata”?
– Myślisz, że tak było naprawdę?
– To jedna z hipotez. Kat oprócz zabijania miał inne obowiązki: zajmował się przesłuchiwaniem i torturami, wymierzał kary, zwoził z miasta padlinę. Jako jeden z nielicznych mieszczan odebrał wykształcenie. Musiał się przecież znać na anatomii, prawda?
– Fakt.
– Więc nastawiał złamania. Z czasem przyszło mu wyłapywać bezpańskie psy i koty. Ale wtedy, nawiasem mówiąc – Jakub mruży oko – prowadził też miejski dom uciech.
– Rozumiem – potakuje dziewczyna i się rumieni. – A właśnie, przepraszam za ojca.
– O co mu chodziło?
– Nienawidzę go – Paula przewraca oczami. – To glina! Nawet w domu.
– Chcesz powiedzieć, że podejrzewa mnie o podpalenie?
– Zwariowałeś? Skąd ta myśl?
– Nie wiem – Jakub wzrusza ramionami. – Tak to zrozumiałem.
– Och, daj spokój. On zawsze pyta. Nie byłby sobą, gdyby tego nie robił. To choroba zawodowa – dziewczyna kreśli palcem kółeczko nad czołem i wymownie pochyla głowę. – Nie przejmuj się.
Wchodzą na rynek, przystają na wybrukowanym chodniku. Na zachodzie widać wąską ulicę z kamieniczkami z lewej i ruderą z prawej. W tle jasna wieża Bramy Kłodzkiej. Mężczyzna wpatruje się w majaczący daleko, jak tło na widzianym wcześniej obrazie, ciemnozielony łańcuch górski. „Z hotelowego okna widziałem to inaczej” – myśli, nie wiedząc jeszcze, że góry mają też mroczną stronę i są pełne makabrycznych sekretów.
– A nie byłoby ci żal tych widoków? – zagaduje.
– W życiu nie ma nic za darmo, prawda?
Jakub spogląda na dziewczynę. Po chwili odwraca wzrok i widzi w oknie staruszkę ubraną na biało, która – obierając nożykiem jabłko – uważnie mu się przygląda. Do tego nie daje mu spokoju sprawa talerza. W mężczyźnie budzi się bliżej nieokreślony, tajemniczy niepokój.
6
Czerwcowy dzień jest ciepły, lecz nie upalny. Wiatr od gór przyjemnie chłodzi twarze, kiedy wspinają się z plecakami. Dobrze się przygotowali: mają deskę, w której rozgrzanym gwoździem wypalili alfabet i cyfry, od zera do dziewięciu.
– Tu, w rogach – mówi Genek – jest jeszcze miejsce, nie? A może byśmy wypalili jeszcze dwa słowa, co?
Cała trójka spogląda z wyczekiwaniem na Kazika, on zaś milczy. Zainteresował się tym pomysłem za sprawą niemieckiej książki. Zwróciła jego uwagę, gdy myszkował na strychu. Na czarnej skórzanej oprawie miała wyciśnięty złoty krzyżyk.
– Z