arsenu, druga – do fabryki farb, a trzecia – do kamieniołomów. Co ciekawe, w miejscowej bibliotece Jakub trafia na mapkę, na której odnajduje czwartą nitkę, ciągnącą się w kierunku granicy z Czechami, gdzie ślad się urywa.
– Piękne te twoje góry – stwierdza, gdy spotyka się z Paulą wieczorem.
– Czasem zastanawiam się, czy nie będzie mi ich brakować.
Stoją na Wieży Wrocławskiej, którą za dwa złote udostępniono im do zwiedzania. Oglądają panoramę krzyżujących się ulic. W dali rysują się sennie szczyty Gór Opawskich, Złotych i Bardzkich.
– Może nie będę chciała pamiętać tego, czego ty teraz nie widzisz.
– Co masz na myśli?
– Wieczorem strach wyjść, bo mogą okraść albo dać po twarzy. Nie ma pracy, a jak jest, to na czarno. Za kilkaset złotych miesięcznie.
Jakub w pewnym sensie ją rozumie. W takich miejscach życie nie jest łatwe. Nic dziwnego, że młodzi pragną wyjechać. Ale tak jest wszędzie. Młodzi z Paczkowa chcą uciec do Krakowa, krakowiacy pragną Warszawy, a ci z Warszawy fantazjują o Paryżu, Mediolanie czy Nowym Jorku. Nowojorczykom marzenia wypełnia Europa. Aż wreszcie dociera się do miejsca, z którego nie chce się już uciekać. Nazywamy je dojrzałością.
– Będę tęsknić. Zwiedziłem całe Sudety. Myszkowałem w Twierdzy Kłodzko, szukałem tajniej broni Wehrmachtu w podziemiach Gór Sowich, kwatery Hitlera w Zamku Książ i skarbu na Zamku Czocha. Ścigałem nawet czarownice na Ślęży. I nic – wzrusza ramionami. – Jedyne, co znalazłem prawdziwego, to te góry.
– Fajnie masz – wzdycha ona. – Zazdroszczę ci.
Wiatr od gór wieje mocniej. Jakub zbliża się do dziewczyny, jej włosy muskają go w policzek. Uśmiecha się, lecz przez gorycz. Podróż tutaj przyniosła mu jej zapach. Tyle że zapach kobiety to woń, której on się obawia, a Paula zawsze będzie dla niego nieosiągalna.
– Ja tobie też, mieszkasz w ciekawej okolicy. Już kiedy jechałem tędy pierwszy raz, zwróciłem uwagę na te twoje góry.
– Moje?
– Te, tu – ruchem głowy wskazuje horyzont. – Złote. Wczoraj, idąc na rynek, spojrzałem w ich stronę. Pomyślałem, że musisz być świetną dziewczyną.
– Podrywasz mnie?
– Niestety, nie mogę – uśmiecha się, rozbawiony. – Ale moją uwagę przykuła ta góra. Zapamiętałem ją. Wydała mi się niesamowita. Jest w niej coś…
– Która?
– Łatwo ją poznać, ma charakterystyczne skały. Przypominają…
– Twarz? – w jej głosie chyba słychać napięcie.
– Tobie też?
– Każdy ją widzi.
– Wybierzmy się tam! Pójdziesz ze mną?
Uśmiech gaśnie na jej wilgotnych ustach. Jakub natychmiast się orientuje, że powiedział coś niestosownego.
– Lepiej nie. To przeklęte miejsce.
– Przeklęte? – śmieje się on. – A niby przez kogo?
– W tym nie ma nic śmiesznego. Tam straszy.
– Straszy? A nawet jeśli, to mam świetny temat. Z drugiej strony ciągle mnie zaskakujesz. Dorosła, mądra i do tego piękna dziewczyna, a w bajki o duchach wierzy. Niebywałe. Najpierw krwawiące krzyże, a teraz to.
– To nie bajki. Możesz się śmiać. Jeśli chcesz zobaczyć krzyż w Kamienicy, bardzo proszę. Ale nie tę górę. Wychowałam się tutaj. Legendy legendami, ale prawdziwa śmierć to zupełnie co innego.
– Co masz na myśli?
– To przeklęte miejsce. I to nie jest legenda.
– Nie rozumiem…
– Tam kiedyś wydarzyło się coś strasznego.
– I teraz mi o tym mówisz? Opowiadaj. Lepiej nie mogłaś trafić – cieszy się Jakub.
Dziewczyna zastanawia się chwilę. Jest zła, że się wygadała. Teraz nie wie, co zrobić: powiedzieć czy przemilczeć sprawę.
– Tu mało kto chce o tym mówić.
– Dlaczego?
– Opowiem ci, ale obiecaj, że tam nie pójdziesz.
– Nie mogę ci tego obiecać.
– W takim razie nic ode mnie nie usłyszysz.
– I tak się dowiem. Rzecz w tym, że nie od ciebie – odpowiada mężczyzna, błyskając szelmowskim uśmiechem. – To smutne, bo liczyłem, że to będzie początek pięknej przyjaźni…
– Już dobrze! Podobno Szatan wpływa tam na ludzi. Dlatego miejscowi unikają tego szczytu. Nikt, kto znalazł się na nim po zmroku, nie przeżył następnych dni. Rozumiesz?
– Dziwne – rzuca Jakub zaskakująco poważnie. – Typowe, ale dziwne. Jak nazywa się ten szczyt?
– Góra Bogów Śmierci.
– O! Niezłe. Naprawdę dobre.
– Nie wierzysz?
– Ojej, od razu nie wierzę. Przecież to tylko legenda. Mówiłem ci. Dla relaksu mogę ją wyjaśnić. Nie gniewaj się, wiesz przecież, że dla mnie legendy są nie po to, aby w nie wierzyć. W smoka wawelskiego też nie wierzę…
– Smok nikogo nie zabił.
– A Góra Bogów Śmierci zabiła?
Zamiast odpowiedzieć, dziewczyna rzuca lodowate spojrzenie. Ciało Jakuba przeszywa dreszcz, niosący ze sobą niepokój, który będzie go odtąd stale dręczył.
9
Okoliczne wzgórza, Krzyżniak, Pasiekę, Mały i Wielki Jawornik oraz Trzeboń, zima roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego szóstego chwyciła w szpony mrozu, lecz śnieg nie spadł. Owszem, parę razy poprószyło, ale ziemia pozostała czarna do wiosny.
Tego dnia Wiesiek Zarzeczny z robotnikami ze wsi pracuje w tartaku. Z kolei w trójkącie między Jawornikiem, Trzeboniem a miejscem, gdzie Złoty Jar opada w głęboką i wąską dolinę, jego brat Mietek i synowie pracują przy wyrębie.
– Będziemy wracać – mówi dorosły do dzieci.
– Wujek! – odpowiada natychmiast starszy z synów Wieśka. – To może jeszcze na mecz zdążymy?
Słońce chyli się ku szczytom. Mietek spogląda w niebo. „Za pół godziny zacznie się robić ciemno. Za godzinę będzie ćma” – myśli. Ogrzewa się przy ognisku urządzonym przez bliźniaków. Trzaski płonących gałęzi niosą się po dolinie. Bezchmurne niebo wlewa się pomiędzy pnie ciemniejącym granatem.
– Za daleko.
– A ile to jest? – odzywa się chłopak.
– Będzie z dziesięć kilometrów.
Złoty Jar zaczyna się pod szczytami i opada ku północy, razem ze Złotym Potokiem, przez niespełna sześć kilometrów. Trzeba zjechać w dół jaru, a potem odbić na Paczków i nadłożyć kolejne sześć.
– To za ile będziemy? – dzieciak nie daje za wygraną.
Cichną odgłosy walących się drzew, wyjących pił i łamanych gałęzi. Dźwięki traktorów, koni i nawołujących ludzi niosą się po dywanie zmrożonego igliwia i bukowych liści, pokrytych szronem skał i kamieni.
– Prawie dwie godziny trza jechać.
Las milczy. Nieruchomy, cichy, nieczuły. Im bliżej chwili, gdy słońce zniży się do widnokręgu i zarzuci