werbla zwiastującego nowy porządek świata zapłonęły pochodnie, oznaki gotowości i oddania. Pośrodku wielkiej sali chłopcy z pochodniami utworzyli szpaler. Płonące łuczywa w teatrze były czymś niecodziennym. Zebranym bardzo się to podobało.
W końcu zagrała trąbka; mocno i donośnie trzy razy. Przyszła delegacja. Kilku esesmanów w brunatnych mundurach, a także nazistowski namiestnik Austrii Arthur Seyss-Inquart oraz dwóch esesmanów w czarnych mundurach z jego osobistej obstawy. Za nimi szybkim i zdecydowanym krokiem, wznosząc prawą rękę w hitlerowskim pozdrowieniu, szedł Baldur von Schirach, szef Hitlerjugend. W przeciwieństwie do kanclerza Inquarta, ubranego w nienaganny garnitur, von Schirach nosił czarny mundur SS. Franz widział go dość dobrze i w tamtej chwili wydał się on chłopcu nadczłowiekiem, kimś ulepionym z lepszej gliny, a antracytowoczarny mundur uświadamiał chłopcu, że decyzja o przystąpieniu do młodzieży nazistowskiej jest właściwą drogą do pozbycia się wszelkich kompleksów, które tak boleśnie raniły jego duszę. Franz nade wszystko pragnął uwolnić się od dojmującego poczucia winy, strachu przed katolickim Bogiem swojego Kościoła. I wtedy, w wiedeńskim teatrze, już wiedział, jak może przeobrazić się w nowego człowieka, który już niczego i nigdy nie będzie musiał się wstydzić.
Tymczasem nazistowski dygnitarz wszedł na mównicę. Po jego prawej i lewej stronie miejsca zajęli dwaj chłopcy z pochodniami, osobliwi akolici nazistowskiej wiary. Zagrały raz jeszcze werble i równie nagle umilkły. Von Schirach zaczął przemówienie. Mówił dość długo i mętnie o wielkim niemieckim patriotyzmie. Dla Franza słowa nie były najważniejsze. W tamtej chwili uświadomił sobie, że stał się częścią czegoś większego, nieskończenie potężniejszego – idei, która niepodzielnie panowała nad osiemdziesięcioma milionami Niemców. Świadomość przynależności do niemieckiego języka i kultury Franz odczuwał zawsze, ale tego wieczoru jego austriacka niemieckość z pogranicza ustąpiła miejsca innej niemieckości, mitycznej sile pierścienia Nibelungów i antracytowego połysku tej wielkiej idei na mundurze Schiracha. Odtąd nie do końca świadomy, uciekający przed samym sobą chłopak poczuł, że narodowy socjalizm jest także jego ideą. Utraciwszy wiarę w swojego cierpiącego i współczującego Boga z kościoła w Drasenhofen, znalazł inne bożyszcze. Oczywiście tamtego wieczoru nie mógł przypuszczać, jak wielka będzie cena nowego wyznania. Liczyła się tylko ta jedna chwila. Jak chciał Goethe, niech ta chwila trwa, niech będzie wieczna!
Gdy Schirach skończył, wszyscy wstali z miejsc. Franz poczuł dziwne podniecenie. Musiało stać się coś doniosłego. Atmosfera udzieliła się wszystkim i cała sala zaczęła śpiewać:
Uns’re Fahne flattert uns voran,
Uns’re Fahne ist die neue Zeit.
Und die Fahne führt uns in die Ewigkeit!
Ja, die Fahne ist mehr als der Todt 1.
Milena poczuła się bardzo zaskoczona, kiedy pewnego wieczoru wizytę złożył jej Dawid. Wprawdzie był jej dawną wakacyjną sympatią i prawie zdążyła już o nim zapomnieć, ale nawet go lubiła. Dawid czuł się bardzo nieswojo, odwiedzając Żydówkę w jej własnym domu.
– Czego chcesz? – zapytała.
– Czy możemy porozmawiać sam na sam?
Milena miała ochotę mu powiedzieć, że jeśli pragnie się jej oświadczyć, to nic z tego, bo ona musi zostać żydowską matką i żoną. Ale w porę ugryzła się w język. Spostrzegła, że Dawid przyszedł w jakiejś misji. Był bardzo spięty i przywiązywał tak wielką wagę do tej rozmowy, że dziewczyna z czystej ciekawości się zgodziła.
– Tylko nie odchodź daleko – powiedział z drugiego pokoju ojciec.
– Ależ ojcze… – zaoponowała, wiedząc, że ojciec sam był ciekawy, po co Dawid przyszedł.
Z pewnością rodzic nie spuści jej z oka, kiedy wyjdą przed kamienicę. Było chłodno, więc Milena narzuciła lekki płaszcz i poszła z Dawidem. Chłopak zabrał się do rzeczy bardzo nieporadnie. Zawsze ją śmieszyło, jak wielką wagę przywiązywał do konwenansów. W swych skrupułach był tak śmiesznie mieszczański. Dziewczyna, górując nad młodym Słowakiem inteligencją, postanowiła zaspokoić swą kobiecą próżność i poczekać, aż Dawid wreszcie wydusi z siebie to, z czym przyszedł.
– Chciałem ci powiedzieć, to znaczy… ponieważ wciąż mi na tobie zależy… To znaczy ja chciałem ci powiedzieć, że… Chciałbym, żebyś dalej ze mną chodziła…
Milena parsknęła śmiechem. Ona przecież nigdy nie brała go na poważnie.
– No i co? Bo chyba to nie wszystko, co chciałeś powiedzieć, prawda?
Dawid podniósł na nią wzrok. W dalszym ciągu nerwowo miętosił w dłoniach czapkę.
– Chciałem powiedzieć, że chciałbym, żebyś ze mną chodziła, bo sama wiesz, że wy, to znaczy Żydzi, nie macie łatwo… Chciałem cię ochronić, ale to będzie wymagało od ciebie pewnego wysiłku.
– Jakiego wysiłku? Wybacz, ale nie pojmuję – zdziwiła się Milena.
– Musisz się ochrzcić – powiedział z całą mocą Dawid. – Będę mógł cię wtedy ochraniać i nawrócę jedną zbłąkaną duszę.
– Uważasz, że jestem zbłąkaną duszą?
– Tak, bo jesteś nieochrzczona, a ludzie nieochrzczeni idą po śmierci do piekła – stwierdził Dawid z całym przekonaniem, na jakie było go stać.
Tak uczył się na lekcjach religii; źli ludzie idą po śmierci do piekła, podobnie jak nieochrzczeni. Skoro Żydzi byli nieochrzczeni, to szli do piekła. Katolicka teologia Dawida była nadzwyczaj prosta i funkcjonalna.
– A ty nie chcesz, żebym poszła do piekła, tak?
– Tak – odpowiedział Dawid. – Chcę, żebyś poszła ze mną do nieba, jak dobra katoliczka.
Propozycja chłopaka zdumiała Milenę. Nigdy wcześniej nie rozważała możliwości przyjęcia chrztu. Nigdy nie był jej do niczego potrzebny, a teraz Dawid wyskakiwał z czymś takim. Propozycja konwersji nie była dla niej istotna. Dziewczyna zdała sobie jednak sprawę, że Dawid był szczery. Teraz wiedziała, że mu się naprawdę podoba, ale chłopak, jako członek Gwardii Hlinkowej, nie może sobie pozwolić na chodzenie z Żydówką.
– Przykro mi, ale nie. Mogłabym się ochrzcić, gdybym wierzyła w twojego Boga, ale nie podzielam twojej wiary i nie mogę tego zrobić.
– Zastanów się – naciskał Dawid. – To dla ciebie jedyna szansa.
– Szansa? Grozisz mi?
– Nie, chciałem, żebyś miała z tego jakąś korzyść – stwierdził Dawid.
– Korzyść? Czy uważasz, że ochrzciłabym się dla korzyści? To obrzydliwe, nie sądzisz?
– Chrzest nie jest obrzydliwy. To sakrament.
– Hmm… Sakrament – powiedziała z przekąsem Milena. – To znaczy, że muszę się zastanowić.
Odwróciła się na pięcie i wróciła do domu.
– Nie wiesz, co robisz, odrzucając nową wiarę – rzucił za nią Dawid. – Bóg ci tego nie wybaczy.
Po powrocie do mieszkania Milena powiedziała ojcu, że Dawid zaproponował jej, by się ochrzciła, i wtedy on będzie z nią chodził.
– Nie skorzystam z tej propozycji – oznajmiła, nie zauważając, że na ojcu zrobiło to wrażenie.
Rozdział 5
NIEPOKORNY
Prezydent