Peter Sagan

Peter Sagan Mój świat


Скачать книгу

na to, że jestem gotowy na Tour de France.

*

      Miałem wystąpić w tym wyścigu w barwach Tinkoff u boku Alberto Contadora. Dużo ze sobą rozmawialiśmy w peletonie już od mojego pierwszego zawodowego wyścigu w Europie, Paryż–Nicea w 2010 roku. Od razu znaleźliśmy wspólny język. Ani przez chwilę nie przeszło mi przez myśl, że wspólny występ w dużej imprezie mógłby stanowić jakiś problem. Nie potrzebowałem żadnych tytułów drugiego lidera ani innych formalnych określeń mojej roli w zespole, choć wiem, że inni potrzebują takich rzeczy, by poczuć się ważnymi. Liderem był on. Przez wiele sezonów dowodził, że jest prawdopodobnie najlepszym zawodnikiem walczącym w generalce w całym swoim pokoleniu. Miał pewne problemy z UCI, został nawet zawieszony w wątpliwych okolicznościach, ale mimo to cieszył się olbrzymim poważaniem w peletonie. Miał też coś do udowodnienia. Przed startem Tour de France 2015 miał na koncie aż siedem triumfów w wielkich tourach, a byłoby ich dziewięć, gdyby decyzją UCI dwa z nich nie zostały wykreślone za doping. W związku z tym Contador miał powalczyć teraz o trzecie w karierze oficjalne zwycięstwo w Tour de France. Jego głównymi rywalami byli Chris Froome ze Sky, Vincenzo Nibali z Astany oraz Nairo Quintana i Alejandro Valverde, duet z Movistar.

      Jako że Bjarnego Riisa już nie było, na dyrektora zespołu Oleg awansował Stefano Feltrina. Wcześniej Feltrin był odpowiedzialny za sprawy kontraktowe zawodników, umowy ze sponsorami i tak dalej. Miał jasny pogląd na to, jak wszystko powinno funkcjonować.

      – Jedziesz na tour wyłącznie po to, by pracować na rzecz Alberto – usłyszałem od Feltrina i Stevena de Jongha, ówczesnego dyrektora sportowego Tinkoff.

      – Nie mogę się na to zgodzić, chciałbym obronić zieloną koszulkę, mam też kilka etapów do wygrania.

      Nie rozumiałem, o co chodzi. Wiem, że w niejednym zespole, w którym pojawiały się sprzeczne cele, dochodziło do problemów, ale nie wydawało mi się, żeby tak miało być w moim przypadku. Poszedłem pogadać z Seanem Yatesem, Brytyjczykiem, jednym z naszych dyrektorów sportowych w Tinkoff. Chciałem, żeby opowiedział mi o swoich trudnościach z czasów Sky, gdy o żółtą i zieloną koszulkę walczyli odpowiednio Mark Cavendish i Bradley Wiggins. Doszliśmy do wniosku, że to była jednak inna sytuacja, ponieważ Mark jechał jako lider zespołu i w związku z tym potrzebował wsparcia, rozprowadzania, pogoni za tworzącymi się ucieczkami, pomocy w powrocie do peletonu, gdyby został z tyłu. To wszystko trudno jest zapewnić zespołowi, który jednocześnie usiłuje wspierać pretendenta do zwycięstwa w całym wyścigu albo kolarza, który akurat prowadzi w generalce.

      Ja nie oczekiwałem żadnego wsparcia, chciałem jedynie dostać wolną rękę i o wszystko walczyć sam. Nie potrzebowałem niczyjej pomocy. W ten sposób siedmiu innych chłopaków mogło skupić się wyłącznie na robieniu tego, czego potrzebował Alberto. Wychodziłem z założenia, że jeśli siedmiu uważnie dobranych i znakomicie opłacanych domestique nie pozwoli nam wygrać Tour de France, to zwiększenie ich liczby do ośmiu niewiele zmieni. Trudno byłoby upatrywać w tym mojej winy.

      – Nie – uciął dyskusję Feltrin. – Potrzebujemy twojej siły, by przez pierwszy tydzień trzymać rękę na pulsie.

      – Muszę atakować od pierwszego etapu, bo inaczej będzie po mojej zielonej koszulce – tłumaczyłem. Dużo punktów do klasyfikacji punktowej można zdobyć właśnie na pierwszych etapach, więc jeśli ktoś włączy się do tej zabawy za późno, nie będzie miał szans na wygraną. – Stefano, nie potrzebuję pomocy, po prostu daj mi robić swoje. Masz siedmiu innych chłopaków. Jeżeli Alberto i ja będziemy jedynymi od nas z przodu, to oczywiście mu pomogę. Ale jeśli złapie gumę i siedmiu zawodników nie będzie w stanie wyprowadzić go z powrotem na czoło, to ósmy pomocnik nie zrobi żadnej różnicy.

      – Nie możemy ryzykować. Mógłbyś się wywrócić podczas sprintu.

      – Stefano, wiem, że nigdy nie jechałeś żadnego touru, ale czy kiedykolwiek choć jakiś widziałeś? Nie potrzebuję sprintu, by upaść. Wypadek może zdarzyć się wszędzie.

      Muszę oddać Alberto, że nigdy w najmniejszym nawet stopniu nie naciskał na mnie, żebym był jego ochroniarzem na francuskich szosach. Gdy wszyscy przygotowywaliśmy się do startu wyścigu w holenderskim Utrechcie, znalazłem chwilę, by porozmawiać z nim na osobności. Po weekendzie zaplanowany był etap przez badlandy na południe od Lille, na którym uwzględniono aż siedem brukowanych odcinków drogi, znanych z wyścigu Paryż–Roubaix. Wiedziałem, że jeśli gdzieś miało mu się przydać moje doświadczenie, to właśnie tam.

      – Alberto, posłuchaj, na czwartym etapie, tym z brukiem, będę jechał razem z tobą. Nie martw się.

      – Dziękuję, Peter.

      I tyle.

      Ogólnie rzecz ujmując, ryzyko wystąpienia wewnętrznych konfliktów jest znacznie większe, gdy dwóch zawodników stawia sobie ten sam cel. Było to jeszcze przed moimi narodzinami, ale ludzie do dziś rozmawiają o tym, jak Bernard Hinault i Greg LeMond walczyli ze sobą w barwach La Vie Claire w Tour de France 1986. Wróćmy do mojej rozmowy z Yatesem. Jego mniej oczywistym, ale równie poważnym problemem w ekipie Sky w 2012 roku był pojedynek między Wigginsem i Froome’em. Ci dwaj zawodnicy walczyli o to samo miejsce w zespole. Walczyli o nie w wyścigu, walczyli o nie nawet na podjazdach, a to rodzi trudności w każdym teamie. Zwykle tego rodzaju konflikt interesów pojawia się, gdy wyścig wjeżdża w góry. Muszę tu jednak podkreślić, że pomimo wszystkich tych „problemów” La Vie Claire oraz Sky wygrywały wyścigi i zapewniały fanom tak wiele wrażeń, że o tourach z 1986 i 2012 roku opowiada się do dziś. Po co więc cała ta spina?

*

      Usiłuję relacjonować tutaj wydarzenia w takiej kolejności, w jakiej faktycznie następowały, ale czasami wszystko dzieje się naraz.

      Byliśmy w Utrechcie, przygotowywaliśmy się do startu. Była środa, tour ruszał w sobotę. Nagle zadzwonił do mnie Oleg: „Peter, musimy pogadać o twoim kontrakcie”.

      Ciągle jeszcze przekonany, że kończę karierę przy pierwszej lepszej okazji, obawiałem się, że Oleg poprosi mnie o przedłużenie umowy. W końcu wreszcie zacząłem dobrze jeździć. Mógł też chcieć maksymalnie uszczelnić mój kontrakt, bo podczas Tour de France dużo rozmawia się o transferach, umowach i tak dalej.

      – Dobra, Oleg, o co chodzi? – zapytałem nerwowo.

      – Musimy go renegocjować.

      – To znaczy?

      – Musimy go skrócić.

      Przyznam, że byłem zaskoczony. Wydawało mi się, że już nic nie jest w stanie mnie zdziwić. Moje życie pełne było niespodzianek i miałem się za takiego, którego mało co już rusza, nie ukrywam jednak, że w tym momencie dopadł mnie skurcz żołądka.

      – Eee… ale dlaczego?

      – Peter, posłuchaj. Ściągnąłem cię do zespołu, żebyś wygrał dla mnie kilka klasyków. Mam świetnych zawodników na duże toury. Zatrudniłem cię na ten rok, bo potrzebowałem kilku wygranych w monumentach, za to ci płacę, a ty akurat w nich byłeś do niczego.

      Wziąłem głęboki oddech. Rozumiałem jego punkt widzenia, ale na wyścig składa się sto różnych historii, wszystko się może zdarzyć, a ja nie przypominałem sobie ani jednej wzmianki o tym, żeby moje wynagrodzenie miało być zależne od wyników. Jasne, czasami się zdarza, że sponsor wypłaca jakąś premię, gdy ktoś zrobi coś naprawdę wyjątkowego, nie słyszałem natomiast, żeby ktoś wstrzymywał wynagrodzenie zawodnikowi, który daje z siebie wszystko, ale nie wygrywa.

      – Owszem, przyznaję, w ogóle mi nie szło, ale wszyscy wiedzą dlaczego: Bjarne, Bobby, przetrenowanie, negocjowanie kontraktu, wirus… Odbudowałem się. Już wywalczyłem dla teamu Tinkoff