Peter Sagan

Peter Sagan Mój świat


Скачать книгу

historie, żartuje. Czasami nie jest w stanie nad sobą zapanować i mówi rzeczy, których mówić nie należy. Zabawny jest również dlatego, że jest inny od większości ludzi.

      Być może uznasz teraz, że to Oleg Tińkow ściągnął mnie do teamu Tinkoff, ale to nie było tak. Najważniejszą osobą, która przyczyniła się do mojej zmiany zespołu, był Bjarne Riis.

      Riis prowadził zespół kolarski, w zasadzie odkąd sam przestał jeździć. W 1996 roku wygrał Tour de France, a rok później wspomagał w wygraniu tego wyścigu Jana Ullricha, swojego młodszego kolegę z zespołu. Wkrótce potem odegrał ważną rolę w organizacji nowego duńskiego teamu, który został przemianowany na CSC, a potem na Saxo Bank. W pewnym momencie istnienia tej ekipy jej zawodnicy wygrywali wszystko, co było do wygrania. Riis zasłynął umiejętnością wydobywania maksimum z kolarzy, którzy w innych warunkach nie rozwinęliby się aż tak bardzo albo w ogóle zniknęliby w tłumie. Odniosłem wrażenie, że stworzymy zgrany duet. Początkowo Riis pozyskał Tińkowa jako sponsora, potem jednak sprzedał cały zespół temu rosyjskiemu oligarsze, jednocześnie podpisał trzyletni kontrakt na kierowanie tym zespołem.

      Giovanni musiał opędzać się od telefonów z BMC, Sky i Quick-Step, a nawet od kierowcy wyścigowego Fernando Alonso, który miał rzekomo budować własny mocny team i chciał pozyskać cały Team Peter na sezon 2015. Ostatecznie okazało się, że tylko Tinkoff był gotów usiąść do poważnych negocjacji. Riis dawał mi powody do optymizmu, a prowadzony przez niego zespół był gotów podjąć konkretne kroki. To było dla mnie w zasadzie jedyne wyjście. Giovanni kończył karierę sportową pod okiem Riisa, a wcześniej jeździł z nim w jednym zespole. Wyrażał się o nim w samych superlatywach. Poważny gość, wiarygodny, zaangażowany, zna się na rzeczy. Nowy team, nowi ludzie, nowy system, nowe rowery… Nowa motywacja.

      Giovanni intensywnie zabiegał o to, żeby w skład zespołu Tinkoff wszedł cały Team Peter. Okazało się, że to wcale nie takie łatwe. Tinkoff miał przecież zawodników i masażystów, którzy pracowali tam od lat, a dla których zabrakłoby miejsca, gdyby elementem tej ekipy miał stać się Team Peter w pełnym składzie. Ostatecznie razem ze mną do Tinkoff przeszli Juraj i Maroš.

      Nagle staliśmy się trybami większej machiny, bardziej profesjonalnej, a z tym wiązały się większa presja i większe oczekiwania.

*

      UCI od jakiegoś czasu wdrażała bardziej surowe wymagania dotyczące trenerów. Chodziło o to, aby w jak największym stopniu chronić zdrowie zawodników, a także skuteczniej wychwytywać wszelkie wahnięcia formy wynikające ze stosowania dopingu. Szczerze mówiąc, jednym z tych elementów, które w Cannondale mnie męczyły, był obowiązek codziennego stawiania się u kogoś z wszystkimi cyferkami: wynikami treningowymi, tętnem, oddaną mocą, spożytymi kaloriami, liczbą oddechów, liczbą wizyt w toalecie… Dosłownie od tego wariowałem, ale wiedziałem, że inaczej się nie da, więc w tej kwestii zdałem się na moją nową ekipę. Bjarne Riis podpiął mnie pod Bobby’ego Julicha, kolarza odnoszącego wielkie sukcesy w barwach CSC, a obecnie szanowanego trenera.

      Rozmawiałem z nim codziennie. „Peter, jak się czujesz? Peter, co dziś robiłeś? Peter, jakie miałeś tętno podczas treningu? Peter, jak się spało? Peter, co jadłeś? Peter, jakiego koloru koszulkę ubrałeś?”

      Właśnie zaczynałem jakoś godzić się z tym nowym, inwazyjnym systemem pracy, gdy w Tinkoff wszystko się posypało. Nie ulegało wątpliwości, że za kulisami dochodziło do próby sił między Bjarne a Olegiem. Tak naprawdę osobiście nie znałem żadnego z nich, w sumie nie znałem nikogo w tym zespole, nie wiedziałem też, czy to normalna sytuacja, czy nie. Od części bardziej doświadczonych członków ekipy dowiedziałem się, że sprawy zmieniły się na gorsze, odkąd Bjarne sprzedał cały zespół Olegowi. Później Bjarne utrzymywał, że Oleg zazdrościł mu bliskich relacji z zawodnikami i pracownikami, a Oleg mówił, że w oczach Bjarnego był tylko źródłem gotówki. Rzekomo finansował każdą jego zachciankę, a ten traktował go jak intruza. Nie ulegało wątpliwości, że obaj mieli zupełnie różne charaktery: Bjarne ważył każde słowo, zanim je wypowiedział, wychodził też z założenia, że śmiech to zbędny wydatek energii. Oleg gadał, co mu ślina na język przyniosła, nie wahał się przed wypowiedzeniem każdej myśli, nawet najbardziej niepoprawnej czy wulgarnej. Ludzie pewnie mają mnie za kogoś, komu bliżej właśnie do Olega, tymczasem z nieuprzejmością czuję się wyjątkowo niekomfortowo. Dotyczy to zarówno moich zachowań, jak i zachowań innych. Gdy byłem dzieckiem, tata nigdy nie puszczał takich sytuacji płazem i tak mi już zostało. Owszem, publicznie kreuję swego rodzaju wizerunek „wariata”, ale na co dzień staram się być uprzejmy.

      W marcu 2015 roku pojechaliśmy na Tirreno–Adriático. Oleg oczekiwał, że będziemy dzień w dzień napierać. Naszym liderem był Alberto Contador. Oleg chciał, żebyśmy w każdym momencie próbowali odebrać prowadzenie w tym wyścigu Nairo Quintanie, tymczasem Bjarne był zwolennikiem ostrożniejszego podejścia na tak wczesnym etapie sezonu. Pokazywał na moją koszulkę lidera klasyfikacji punktowej i dwa wygrane przeze mnie etapy, ale w dużej mierze po prostu Olega ignorował. A ignorowanie jego osoby to coś, czego Oleg nie znosi najbardziej. Po zakończeniu któregoś z etapów pojawił się wieczorem w naszym hotelu, żeby pokazać, kto tu rządzi. Wpadł w szał, gdy się dowiedział, że Bjarne pojechał na kolację ze znajomymi gdzieś indziej. Przez kilka godzin nerwowo przebierał nogami w miejscu, aż w końcu ruszył na Bjarnego, gdy ten wreszcie wrócił, nieświadomy całej sytuacji. Na oczach wszystkich, tuż obok zespołowego autokaru, panowie wdali się w ostrą kłótnię. Przyglądali się temu członkowie innych ekip, organizatorzy wyścigu, dziennikarze, dosłownie wszyscy.

      Po zakończeniu tej imprezy czułem się w porządku. Byłem trochę zmęczony, ale uznałem, że cała ta ciężka praca na samym początku sezonu będzie dobrym przygotowaniem do klasyków. Jak zwykle na pierwszy ogień miał iść Mediolan–San Remo, nazywany również La Classicissima i La Primavera. Tak sobie myślałem, że akurat w tym wyścigu mam szanse na triumf. Od startu dzieliło nas już tylko kilka dni, więc zamiast wracać do Monte Carlo, moja dziewczyna Katarina i ja udaliśmy się do Szwajcarii, by spędzić te kilka dni z Bjarnem i jego rodziną. Ciągle byłem zmęczony, ale to był naprawdę udany czas: dużo jeździłem po równych nawierzchniach, ruch samochodowy był nieduży, a Bjarne cały czas swoim spokojnym tonem głosu udzielał mi wskazówek. Na dokładkę wieczorami w jego domu serwowano nam pyszne jedzenie. Byłem u Bjarnego, a to oznaczało też, że nie muszę co chwila raportować wszystkiego Bobby’emu: „Peter, jak pachną dzisiaj twoje siki? Peter, możesz policzyć włosy na dużym palcu u nogi?”.

      W piątek rano, po przeuroczej kolacji poprzedniego wieczoru, pożegnaliśmy się i umówiliśmy, że nazajutrz widzimy się w Mediolanie.

      Nadeszła sobota, ale Bjarne jakoś się nie zjawiał. W zespole zapanowało zamieszanie, pojawiły się rozmaite plotki. Gdzie jest Bjarne? Co się stało? Czyżby Oleg powiedział: basta? Wieczorem podczas kolacji w hotelu przekazano nam oficjalne wieści: Bjarne został zwolniony ze stanowiska dyrektora teamu ze skutkiem natychmiastowym.

      Na późniejszym zebraniu zespołu zawodnicy podzielili się na dwie grupy. Jedni zachowywali się jak stare baby, zrzędząc i zawodząc niczym na pogrzebie, a inni zamienili się z kolei w uczniaków, którym ktoś wybił piłkę za płot i teraz nie wiedzą, co z tym fantem począć. „Co my teraz zrobimy? Co my teraz zrobimy?!”

      „Chłopaki, weźcie się w garść – powiedziałem. – Przecież to normalny wyścig kolarski. Che cazzo? Przecież to my mamy pedałować, nie Bjarne. Rano wstaniemy z łóżek, założymy ciepłe stroje, wjedziemy na przełęcz Turchino, zjedziemy do Riwiery, gdzie zdejmiemy kurtki i ocieplacze na nogi. Dalej przejedziemy przez capi i potem sprintem do San Remo. Proste”.

      Tak też faktycznie się okazało. W ostatniej fazie wyścigu walczyłem nawet o zwycięstwo.