Aleksandra Marinina

Sprawiedliwy oprawca


Скачать книгу

można było wypatrzyć i „twardzieli”, i „prywaciarzy”, i miejscowe prostytutki – pełen przekrój restauracyjnej menażerii średniego sortu. W sali panował zgiełk, ale Nastia wiedziała, że o ósmej na podium wkroczą muzycy i wtedy już nie będzie ratunku przed wrzawą i hałasem. Musi to jednak wytrzymać, tak jak wytrzymywała do tej pory.

      Poprosiła kelnerkę o menu i podała je Pawłowi.

      – Niech pan będzie tak uprzejmy i złoży zamówienie.

      – Przecież nie znam pani gustu – zaoponował, próbując zwrócić jej kartę.

      – A ja nie znam pańskiego. Proszę się nie sprzeczać. Zdaje się, że zawarliśmy układ.

      Kelnerka stała obok, trzymając w pogotowiu notes i ołówek, i Nastia złośliwie pomyślała, że w jej obecności Saulak nie będzie się popisywał. Ma wprawdzie nieustępliwy, trudny charakter, ale jako agent generała wywiadu musi doskonale wyczuwać granicę, za którą nie wolno mu się posuwać i obnosić ze swoją niezależnością i oryginalnością, bo może to być ze szkodą dla sprawy. Obecność osoby postronnej – kelnerki – stanowiła ową granicę. Paweł złożył zamówienie, prawie w ogóle się nie zastanawiając, zamknął menu i oddał je kelnerce.

      – Teraz proszę nie mieć mi za złe, jeśli coś będzie nie tak – powiedział, gdy dziewczyna zniknęła. – Musi pani zjeść to, co przyniosą.

      – Zjem. – Nastia wzruszyła ramionami. – W odróżnieniu od pana nie jestem wybredna i kapryśna. Aż dziw bierze, że po dwóch latach pobytu w kolonii jedzenie nie robi na panu wrażenia. Może pan zobaczyć, gdzie się podziewa mój Romeo? Jeszcze go nie ma?

      – Nie – odparł Saulak bez wahania.

      Wpadłeś, pomyślała Nastia. Powinieneś rozejrzeć się po sali, żeby zachować pozory. Teraz wiem, że wypatrywałeś Korotkowa, odkąd tutaj weszliśmy.

      Tym razem Saulak zjadł wszystko, co mu przyniesiono, ale robił to z taką miną, jakby cierpiał prawdziwe męki. Może rzeczywiście nie czuł głodu albo udawał, ale Nastia nie potrafiła odgadnąć, co chciał w ten sposób uzyskać.

      Równo o ósmej na estradę wkroczyli muzycy. Wokalistka ubrana w ekstrawagancką czarną suknię z metalowymi nitami podniosła do ust mikrofon i zaczęła śpiewać po rosyjsku znaną francuską piosenkę. Miała słabiutki głosik i operowała nim nie najlepiej, ale popularna melodia zrobiła swoje i na parkiecie od razu zawirowały pary. Przyglądając im się w zamyśleniu, Nastia paliła papierosa i nuciła półgłosem tę samą piosenkę, tylko po francusku.

      – A mówiła pani, że nie zna języków obcych. – Saulak nie wytrzymał.

      Druga wpadka, stwierdziła w myślach Nastia. Wyraźny postęp.

      – Nie powiedziałam prawdy – odparła, patrząc na Pawła z niefrasobliwym uśmiechem. Usiłowała pochwycić jego wzrok, on jednak wciąż gdzieś nim błądził.

      – Ale po co? Jaki sens miało to kłamstwo?

      – To mnie bawi. Ma pan coś przeciwko?

      – Cała reszta też jest kłamstwem? Wyrok za oszustwo, nowa rola?

      – Tego panu nie zdradzę. W każdym razie nie teraz. Wygląda na to, że jeszcze się pan nie nauczył odróżniać prawdy od kłamstwa.

      – A pani się nauczyła?

      – Dawno temu. – Nastia się roześmiała. – Jeśli jest pan ciekaw, kiedyś opowiem, jak to się robi. A teraz zatańczymy.

      – Nie tańczę – szybko odparł Saulak.

      – To mnie nie interesuje. Może pan to mówić dziewczynie, która się panu nie podoba, ale chce, żeby pan z nią zatańczył. Gdy ja pana proszę, ma pan wstać i zaprowadzić mnie na parkiet. W dodatku musi pan być czuły, i to tak, żeby rzucało się w oczy. Jasne?

      – Wykluczone. Nawet niech pani nie prosi.

      – Coś się panu pomyliło, Pawle Dmitrijewiczu – powiedziała Nastia lodowatym tonem. – Niebezpieczeństwo grozi panu, nie mnie. To pan powinien mnie słuchać, a nie odwrotnie. Powiem panu, co teraz zrobimy. Zatańczymy, później mnie pan obejmie i pocałuje, a ja wymierzę panu policzek, po czym spokojnie wrócimy do stolika, tam jeszcze raz mnie pan pocałuje, żeby wszyscy widzieli. Dopiero potem usiądziemy. Wszystko pan zapamiętał?

      – Nie zrobię tego – głucho odparł Saulak, odchylił się na oparcie, skrzyżował ręce na piersi i zamknął oczy.

      – Zrobi pan, bo to konieczne. Jeśli pan nie rozumie, czemu to ma służyć, będę musiała panu wytłumaczyć, chociaż to wręcz nieprzyzwoite – tłumaczyć tak elementarne rzeczy komuś z pańskim doświadczeniem.

      – Co pani chce powiedzieć? – zapytał, nie otwierając oczu. – Jakie doświadczenie ma pani na myśli?

      – Doświadczenie nabyte podczas pracy z Bułatnikowem.

      – Nie zamierzam tego omawiać. Zwłaszcza z panią.

      – Doskonale. Ja też nie chciałabym poruszać tego tematu, ale mnie pan zmusił. Więc gdy tylko skończy się przerwa, pójdziemy zatańczyć i urządzimy przedstawienie.

      – Nie pocałuję pani.

      Świetnie. To znaczy, że zgadzasz się zatańczyć. Jeszcze jeden krok do przodu.

      – Będzie pan musiał.

      – Nie.

      Nastia wyciągnęła rękę i delikatnie pogłaskała jego palce. Powieki mu drgnęły, ale oczy pozostały zamknięte.

      – Paszeńka – powiedziała cichym i niespodziewanie łagodnym głosem. – Zrób to, mój kochany. Dla mnie. Bardzo cię proszę.

      Powieki się uniosły, między rzadkimi rzęsami błysnęły białka, policzki zapadły się jeszcze bardziej, ale wargi ledwie zauważalnie się poruszyły, układając się w coś na kształt uśmiechu.

      – Dobrze. Chodźmy.

      Orkiestra znowu zagrała, na parkiecie zrobiło się tłoczno, więc można było tańczyć tylko w mocnym uścisku. Nastia objęła Pawła za ramiona, a wtedy on dość ordynarnym gestem umieścił swoje dłonie na jej pośladkach obciągniętych minispódniczką.

      – Ej, nie tak ostro – poprosiła cicho. – Nazbyt się pan wczuwa w rolę.

      – Wcale nie żartuję. Sama pani tego chciała.

      – Wcale nie tego chciałam, doskonale pan wie. Musi pan wiedzieć.

      – Popatrz na mnie – zażądał i Nastia, nieprzyjemnie poruszona, zauważyła, że wreszcie mówi jej „ty”.

      Uniosła głowę i napotkała jego spojrzenie.

      – Chciałaś tego – cicho i dobitnie powiedział Paweł, coraz mocniej ściskając jej pośladki. – Przecież tego właśnie chciałaś, prawda? Od chwili gdy całowałaś się tutaj ze swoim kochasiem. Robiłaś to i chciałaś, żebym to ja znalazł się na jego miejscu. Teraz też tego chcesz. No przyznaj się, przyznaj, od razu ci ulży. Powiedz, że mnie pragniesz.

      Nastia wpadła w odrętwienie podobne do tego, które ją ogarnęło podczas obiadu. Ręce od razu stały się ciężkie i bezwładne, wydawało jej się, że nie utrzyma w nich nawet długopisu. Słowa już tłukły się w głowie, cisnęły na wargi i była pewna, że zaraz powie: „Tak, pragnę cię”, po czym od razu poczuje ulgę, bo wszystko okaże się piękne i cudowne. Jego cichy, monotonny głos ją urzekał, ciągnął w jakąś straszliwą otchłań bierności, zimne palce już ściskały jej biodra pod spódnicą…

      Ostatnim wysiłkiem woli wyrwała się i wymierzyła