Ewa Kassala

Królowa Saby


Скачать книгу

szybko. Ani się obejrzałam, a Makeda z uroczej dziewczynki przeistoczyła się w pewną swoich talentów, umiejętności i wdzięków młodą kobietę.

      Nie przeczę, że miałam spory udział w tym, jaka była. Oczywiście bardzo dużo zawdzięczała królewskiej krwi swoich rodziców. Mówiono, że po matce dostała wygląd i inteligencję, a po ojcu odwagę i nieugięty charakter. Nie znałam jej matki, ale powiedziano mi, że ma po niej, poza urodą, także niezależność i kobiecą mądrość. Mnie natomiast zawdzięczała znajomość ksiąg, języków, astronomii i sztuk walki. Nauczyłam ją też cenić swoją wartość, wiedzieć, czego chce i potrafić to umiejętnie komunikować światu. Pokazałam jej, jak dbać o zachowanie balansu między potrzebami ciała i ducha. Wydawało mi się, że kiedy stała się kobietą, a Pani Księżyca obdarowała ją miesięczną krwią, była w pełni samodzielna, mądra, zdystansowana i odpowiedzialna, czyli przygotowana do życia. Jednak nie do końca tak było.

      Gdy Makeda miała piętnaście lat, przykuwała wzrok wszystkich, którzy znajdowali się w jej towarzystwie. Była smukła i sprawiała wrażenie delikatnej, a jednak z każdego jej ruchu przebijała siła. Jej sylwetka zdradzała umiejętność walki, jazdy konnej i dużą sprawność ciała. Miała twarde mięśnie, a zarazem poruszała się z taką gracją, jakby unosiła się w powietrzu. Długie włosy, miękko opadające na ramiona, tworzyły wokół jej głowy niezwykły welon, falujący przy każdym ruchu. Miała duże czarne oczy, pięknie wykrojone usta i mały, lekko zadarty nos. Wyglądała jak księżniczka z opowieści, które wieczorami opowiadają dzieciom mamy lub nianie. A równocześnie była najtwardszą, najbardziej zdecydowaną i najinteligentniejszą dziewczyną, jaką spotkałam w życiu. Wiedziała czego chce, była zdyscyplinowana, potrafiła podporządkować się nawet najbardziej rygorystycznemu porządkowi dnia, jaki jej proponowałam, jeśli jasno widziała cel i się z nim utożsamiała. Gdy wiedziała, co jest na końcu drogi, potrafiła nią iść bez względu na wysiłek i koszty, które musiała ponosić. Była konsekwentna i wytrwała. A przy tym niezwykle wrażliwa i zwrócona ku duchowej stronie życia.

      Ucząc ją i kształcąc, doradzając królowi, jakich wybrać dla niej nauczycieli, zawsze miałam przed oczami wizję, w której Makeda zasiada na tronie. Pamiętałam, że opiekuję się przyszłą królową i to na mnie spoczywa obowiązek właściwego przygotowania jej do rządzenia.

      Dotychczasowe życie Makedy dzieliłam na dwie części. Najpierw była dziewczynką, która miała senne wizje. Była mądra i odważna, ale przy tym delikatna i absolutnie ufna.

      Pierwszy etap skończył się, gdy Pani Księżyca uczyniła ją kobietą. Od momentu, gdy zaczęła się u niej pojawiać comiesięczna krew, nocne wizje całkowicie ustały, a ona weszła w czas twardego stąpania po ziemi. Chłonęła wiedzę jeszcze bardziej niż wcześniej, uczyła się i rozwijała każdego dnia. Towarzyszyła ojcu w wyprawach, razem z braćmi jeździła na polowania, brała udział w naradach królewskich, co prawda nie mogła zabierać na nich głosu, ale już samo przysłuchiwanie się było dla niej cenne. Odwiedzała świątynie, kopalnie, wizytowała wielką tamę, dzięki której chłopi mogli uprawiać ziemię i uzyskiwać pokaźne plony. Była w ciągłym ruchu. To był czas, w którym wciąż jeszcze ufała większości ludzi, ale coraz częściej zdawała sobie sprawę, że życie ma wiele barw, a prawda najczęściej leży pośrodku. Zauważała, że rzadko ktoś jest wyłącznie dobry albo wyłącznie zły, a nurt rzeki to nie tylko to, co widzimy na powierzchni. Jednym słowem: dojrzewała.

      Ten etap jej rozwoju zakończył się dość gwałtownie i nie był przyjemny. Oznaczał bowiem dla niej podcięcie skrzydeł mocy, które miała od urodzenia.

      Bo przecież, jak mówi Pani Księżyca: Każda z nas ma skrzydła. Niektóre mniejsze, inne – większe, w różnych kształtach i kolorach. Czasem nie zauważamy nawet, że je mamy, ale rodzimy się z nimi. Każda z nas. Dostajemy je od naszych matek, babć i kobiet, które dają nam wsparcie.

      Skrzydła Makedy podciął książę Den. A było to tak:

      Rodzice Dena i on sam przebywali od kilku dni w pałacu w Maribie. Między królem Nikalem a księciem Setem od pewnego czasu nie układało się najlepiej. Szło o kwestie związane z handlem mirrą. Spór narastał. W pewnym momencie na szali została położona także małżeńska przyszłość Makedy. Ojciec Dena chciał widzieć ją jako synową w swoim pałacu, a Nikal odsuwał ten temat, tłumacząc się jej zbyt młodym wiekiem.

      Byłam pewna, że król jest mocno zaniepokojony rozwojem zdarzeń, gdy dostałam od niego polecenie, bym była czujna bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej i nie odstępowała księżniczki na krok, póki w pałacu przebywa Den i jego rodzice. Czułam, że ma to związek z nagłą śmiercią młodego księcia Siraha wiele lat wcześniej, której wciąż nie udało się wyjaśnić. Czyżby król podejrzewał, że była to sprawka Seta? Moja intuicja też podpowiadała mi, że powinien być on pierwszym podejrzanym w tej sprawie, ale przecież nie miałam na to żadnych dowodów, więc milczałam. Byłam pewna, że prędzej czy później, dowiemy się, kto stał za morderstwem.

      Den miał wówczas osiemnaście lat. Nie był już chłopcem, ale młodym, silnym, sprawnym mężczyzną.

      Pewnego wieczoru, po wystawnej kolacji Den zaprosił Makedę na przechadzkę po mieście. Szłam kilka kroków za nimi. Wraz ze mną, nieoficjalnie i w przebraniach, towarzyszyli mi wojownicy z drużyny króla. Nie wiedziałam, czego możemy się spodziewać i czego obawiał się Nikal. Tym bardziej moja czujność była wzmożona. Młodzi długo spacerowali, rozmawiali, śmiali się, wyglądało na to, że jest im ze sobą dobrze jak zawsze. Nic niepokojącego nie wydarzyło się w czasie całego wieczoru. Byłam jednak pewna, że nie powinnam tracić czujności. Nikal miał na pewno ważne powody, gdy kazał mi nie odstępować księżniczki na krok.

      Późnym wieczorem, gdy już prawie spałam, usłyszałam pukanie. Ktoś stał pod drzwiami komnaty Makedy. Mój pokój przylegał do jej sypialni. W każdej chwili mogłam stawić się na jej wezwanie. Wystarczyło, żeby uderzyła w którykolwiek z gongów ustawionych tak, że zawsze były na wyciągnięcie jej ręki. Jakiś czas temu umówiłyśmy się, że będę jej towarzyszyć tylko wtedy, kiedy mnie wezwie. I tego się trzymałam. Makeda była już w takim wieku, że czasami potrzebowała być sama. W komnacie przeznaczonej do pracy zawsze ktoś jej towarzyszył, ale sypialna była jej prywatną, odizolowaną od świata przestrzenią, do której nawet ja starałam się wchodzić tylko wówczas, gdy wyrażała takie życzenie.

      Pukanie stało się natarczywe.

      – To ja, Makedo… – Usłyszałam stłumiony głos Dena, a zaraz potem jej kroki.

      – Co tu robisz? – zapytała zdziwiona, gdy otworzyła drzwi.

      – To jedyne miejsce, w którym możemy porozmawiać bez świadków.

      – Ależ to moja sypialnia! Nikt z zewnątrz tu nie bywa – zaprotestowała, jednak na tyle słabo, że najwyraźniej uznał to za zaproszenie.

      – Dlatego właśnie przyszedłem. Tu nikt nam nie przeszkodzi – wyjaśnił i z odgłosów kroków domyśliłam się, że wchodząc, ominął ją, wciąż jeszcze w zaskoczeniu stojącą przy drzwiach. – Zamknij, musimy porozmawiać.

      – Co jest aż tak pilnego, żebyśmy musieli mówić o tym w środku nocy i na tyle niezwykłego, że nie możemy mieć świadków?

      Byłam gotowa w każdej chwili wkroczyć do akcji. Makeda musiała mieć tego świadomość, bo głośno i bardzo wyraźnie oznajmiła, jakby adresując te słowa specjalnie do mnie:

      – Wiesz o tym, że gdy tylko zechcę, natychmiast zjawi się tu moja ochrona? Może to się stać w każdej chwili.

      – Ale tego nie chcesz? – zapytał