klatkę piersiową, zachwiał i upadł.
– Chronić króla! – rozległa się komenda.
Niemal natychmiast leżącego na deskach statku Nikala otoczyli żołnierze.
– Król w niebezpieczeństwie! – Dało się słyszeć na statku.
Nie wiadomo, jak potoczyłyby się sprawy, gdyby nie obecność Kapłanki, która wiedziała, co robić. Gdyby nie ona, król niechybnie dołączyłby do nieżyjącego syna. Gdy tylko zrozumiała, co się stało, uklękła obok niego i zaczęła przekazywać mu swój oddech i uderzać w jego klatkę piersiową.
– Zostań tutaj, nie odchodź – wołała przy tym.
W końcu, wezwany jej magicznym głosem i zaczarowany jej oddechem, otworzył oczy.
– Bogini, Pani Księżyca, dziękuję! – wyszeptała Kapłanka najpierw wznosząc ręce do nieba, a później pochylając się tak nisko, że dotknęła czołem pokładu.
Przerażona Makeda, stojąca tuż obok cały czas w bezruchu, uklękła przy ojcu i rozpłakała się. Ustąpił strach o jego życie. Pękł jak lód, który zamroził jej serce w momencie, gdy ojciec chwilę wcześniej osunął się na pokład. Żołnierze, widząc, że Wielka Kapłanka dokonała właśnie jednego z cudów, patrzyli na nią z podziwem zmieszanym z lękiem, ale równocześnie, tak jak Makeda, odetchnęli z ulgą, widząc, że ich król żyje.
Kapłanka wiedziała, że aby uratować króla, potrzebne było wsparcie Pani Księżyca, ale także wiedza, jaką gromadziły przez wieki te, które były przed nią. Ze znanych sobie magicznych zasobów korzystała też przez kolejne dni, gdy płynęli i potem, gdy osłabionego króla ułożono na specjalnych noszach umieszczonych na wozie ciągnionym przez muły. W czasie drogi podawała mu napary z ziół, by wzmocnić krążenie krwi. Gdy oblewały go poty, obkładała chłodzącymi liśćmi i kamieniami, a gdy z wycieńczenia marzł, ogrzewała go własnym ciałem.
Wreszcie dotarli do pałacu w Maribie.
Tu wszyscy poczuli się bezpieczniej, ale podobnie jak w czasie podróży Makeda, Seszep i Wielka Kapłanka nie odstępowały króla. Wszystkie trzy były więc obecne w chwili, gdy drugiego dnia po przybyciu do pałacu otworzył oczy.
– Czy bogowie opuścili Sabę? – zapytał.
Rozdział III. CIĘŻAR KORONY. Makeda ma 17 lat
Królestwo Saby, Mariba
Makeda stała przy wykuszu okiennym w swojej komnacie, spoglądając na rozciągające się przed nią zielone, kwitnące miasto. Należało do niej. Tak jak cały kraj.
Właśnie została królową, Wielką Kandake Saby.
Ojciec odszedł po wielu miesiącach choroby. Od czasu, gdy tuż po śmierci Tomaja jego serce niemal pękło z rozpaczy, nie doszedł do pełni sił. Sprawował rządy, ale z dnia na dzień stawał się coraz słabszy, a gdy pewnego dnia stracił przytomność w czasie długiego ceremoniału na cześć Illumkuha, już nigdy nie podniósł się z łoża. To wówczas ostatecznie zdecydował, że przekaże jej koronę. Po śmierci jego dwóch synów, była jedyną dziedziczką.
Teraz patrzyła w przyszłość, która niosła wiele wyzwań. Miała przed oczyma bliski jej sercu krajobraz. Z pałacu stojącego na wzgórzu, z jej komnaty na najwyższej kondygnacji, widać było całą okolicę.
W Maribie pałac, świątynie, domy możnych i wszystkie inne najważniejsze budynki, wzniesiono wieki temu z kamieni i wypalanej gliny. Miasto wyglądało jakby wynurzało się z ziemi i było nieodłączną częścią krajobrazu. Budowle były ze wszystkich stron otoczone bujną zielenią. Aleje drzew ciągnęły się od pałacu, aż do ośmiu monolitycznych filarów świątyni Illumkuha. To tam odbywały się najczęściej wielkie uroczystości, tam oddawano cześć bogu, który sprawował pieczę nad rodziną królewską i całym krajem.
– Illumkuhu, zostałam sama – pożaliła się cicho. – Nie ma już nikogo z rodziny, kto mógłby mnie wesprzeć. Czy tego właśnie chciałeś? Jakie są twoje plany wobec naszego rodu? Dlaczego pozwoliłeś, by wszyscy mężczyźni odeszli?
Ale Illumkuh, jak to najczęściej bogowie mają w zwyczaju, milczał. Makeda przeniosła więc wzrok na świątynię swojej patronki, Pani Księżyca.
„Może ona odpowie na moje pytania”, myślała.
Ale i Pani Księżyca pozostała niewzruszona. A przecież była tak blisko, niemal na wyciągnięcie ręki.
Z okna komnaty jej świątynię, której podstawa kształtem przypominała jajo, było widać doskonale. Prowadził do niej wysoki, bogato zdobiony portal, który zachwycał Makedę od czasu, gdy zobaczyła go po raz pierwszy bardzo dawno temu. Świątynię otaczały mury wysokie na prawie dwadzieścia łokci. Jej główna część, w której odbywały się ceremonie na cześć Pani Księżyca, nie była zadaszona. Teren wokół pokrywała bujna roślinność. Między palmami, drzewami sykomory i tamaryndu rosły kolorowe, wonne kwiaty i zioła. O przyświątynne ogrody dbały kapłanki. Poza pałacem, było to ulubione miejsce Makedy.
Gdy patrzyła w lewo, widziała inną świątynię, najstarszą w mieście. Jej pięć wysokich filarów przyzywało mieszkańców do oddawania czci nie tylko bogom, ale także przodkom. Tam, raz w roku, odbywały się wielkie uroczystości ku czci tych, którzy odeszli.
Po prawej rozciągały się ogrody zasilane wodą płynącą kanałami od wielkiej tamy, zbudowanej w tych samych czasach, w których w Egipcie powstawały najpotężniejsze piramidy. Rosły tam najwspanialsze rośliny, jakie znała ziemia. Wśród nich były drzewa, z których żywicy pozyskiwano cenne kadzidło, wonne balsamowce – źródło mirry, a zarazem najdoskonalszy środek do uśmierzania bólu, leczenia ran, wzmacniający wino i balsamujący zwłoki. Mirra i kadzidło były najcenniejszymi towarami handlowymi Saby. Sprzedawano je nie tylko do Egiptu, Babilonu czy innych krajów, które znajdowały się w zasięgu zwykłych karawan, ale nawet do dalekich Indii.
„Gdyby nie mądrość moich przodków, żylibyśmy na pustyni”, myślała Makeda. „Bóg, który natchnął ich, żeby zbudowali tamę, był mądry i przewidujący. Gdyby nie ona, nie byłoby wody, a przez to bylibyśmy biednym, pustynnym krajem, z którym nikt by się nie liczył”.
Tama gromadziła wodę z rzeki płynącej obficie tylko w porze deszczowej. Przez resztę roku rzeka albo wysychała zupełnie, albo zamieniała się w wątły strumyk. Budowla, od wieków duma Saby, była długa na ponad tysiąc trzysta łokci18. Wieki temu zbudowano ją w formie nasypu ziemnego wzmocnionego kamieniami i zaprawą. Na jej krańcach wzniesiono śluzy, przez które woda zasilała miasto, ogrody i dwie olbrzymie oazy. Każda z oaz była tak potężna, że plonów z jednej wystarczyło do wyżywienia nie tylko miasta i królewskiego wojska, ale także mieszkańców mniej zasobnych w wodę obszarów królestwa. Plony z nich były, obok mirry i kadzidła, najcenniejszym towarem handlowym Saby.
„Nikt na całym świecie nie ma takiej tamy i takich ogrodów”, Makeda podziwiała rozum, umiejętności i zapobiegliwość swoich przodków. „Królowie, którzy panowali tu przede mną, byli naprawdę mądrzy. Potrafili zamienić kraj pustyni i biedy w najpiękniejszy i najbardziej zasobny ogród. Co mogę zrobić, by im dorównać? Żeby nie tylko nie stracić tego, co odziedziczyłam, ale sprawić, by moi następcy byli dumni z tego, co zrobiłam?”.
Myślała o przyszłości. Uświadomiła sobie trzy sprawy. Po pierwsze, że została zupełnie sama, bo nie żyje już nikt z jej rodziny. Po drugie, że nie potrzebuje męża, bo chce być samodzielną królową. Po trzecie zaś, że Saba to przecież nie tylko ziemie po wschodniej stronie morza, ale także żyzne i piękne terytoria