Ewa Kassala

Królowa Saby


Скачать книгу

na tronie, mógł uniknąć błędów ojca, żeby wiedział, jak straszny może być gniew Jahwe i jak wielkie kary wymierza on ludziom za łamanie przykazań.

      – To, co wydarzyło się potem, było okropne! Mimo że chciałabym zapomnieć, ta sprawa będzie ze mną do końca moich dni. Dowiedziałam się, jak bardzo twój ojciec był bezwzględny, dopiero gdy było już za późno, by cokolwiek zrobić. Myślę, że chciał, żebym nigdy nie poznała prawdy. – Ponownie zawiesiła głos, bo kolejne słowa nie chciały opuścić jej ust.

      Siedzieli w milczeniu. Nad nimi świecił księżyc nieprzysłonięty ani jedną chmurą.

      Wreszcie, ponownie rozległ się głos królowej:

      – O świcie służący Dawida wręczyli Uriaszowi pismo, które miał przekazać swojemu dowódcy, Joabowi. Stało w nim, że Joab powinien wysłać Uriasza na najcięższy i najbardziej niebezpieczny odcinek walk. Tak więc Uriasz przekazał swojemu dowódcy, nawet o tym nie wiedząc, opieczętowany i podpisany przez króla wyrok śmierci na siebie samego. Teraz myślę, że może czuł się tak pohańbiony, że chciał wtedy zginąć? Może przeze mnie sam wystawił się na miecze wrogów? Do dziś z tego powodu mam poszarpane serce. – Królowa wydała cichy jęk. – Uriasz zginął w walce. Inni żołnierze wrócili do domów, a ja zostałam wdową. Nie wiedziałam, że mój mąż zginął za sprawą Dawida. Myślałam w swojej naiwności, że Bóg tak chciał. Przyznam, że poczułam wtedy coś w rodzaju ulgi, bo wyglądało na to, że sprawy ułożyły się same. Do dziś czuję z tego powodu wstyd. Gdy otrzymałam wiadomość o śmierci męża, długo i szczerze płakałam. Przywdziałam żałobne szaty i posypywałam głowę popiołem, jak nakazuje obyczaj. Cierpiałam, ale głównie z powodu grzechu, który popełniłam z Dawidem, bo byłam pewna, że przyczyniło się to do śmierci naprawdę dobrego człowieka, jakim był mój mąż. Dopiero później dowiedziałam się, że jego śmierć nie była przypadkowa.

      Królowa znów zamilkła. Była smutna, jednak wyrzucenie z siebie po raz pierwszy czegoś, co tkwiło w niej i męczyło ją przez lata, przynosiło jej ulgę.

      – Gdy minął okres żałoby, zamieszkałam w pałacu. Wydawało mi się, że na zawsze zostawiłam za sobą przeszłość. Dawid otoczył mnie miłością i królewskim dostatkiem. Gdy nadchodził dzień, w którym miało przyjść na świat nasze dziecko, przez przypadek byłam świadkiem rozmowy, która zmieniła moje podejście do wszystkiego, co wydarzyło się później… Siedziałam tu, na tym tarasie. Był ranek. Czekałam na Dawida, który od świtu osobiście doglądał w mieście jednej z budów. Pomyślałam, że moją obecnością sprawię mu miłą niespodziankę. Gdy przybliżał się termin rozwiązania, a ja czułam się coraz gorzej, król uhonorował mnie oddaniem do mojej wyłącznej dyspozycji komnat, które do dziś należą do mnie. W ten sposób uznał mnie oficjalnie za swoją panią. Były tam ze mną służące gotowe w każdej chwili wezwać akuszerki. Tamtego ranka poczułam się na tyle dobrze, że postanowiłam się z nim spotkać. Czekałam, a on wciąż nie nadchodził. Gdy wreszcie się pojawił, był z nim prorok Natan. Weszli do komnaty, nie wiedząc, że jestem na tarasie. Dokładnie słyszałam całą rozmowę.

      Batszeba wstała, przeszła kilka kroków i rękami wsparła się o balustradę tarasu. Patrzyła na śpiące o tej porze miasto. Potem podniosła głowę wyżej w stronę rozgwieżdżonego nieba i głęboko westchnęła.

      – Było w pewnym mieście dwóch ludzi: jeden bogaty, a drugi ubogi – powiedział wtedy Natan. – Bogaty miał bardzo wiele owiec i wołów, a biedny nie miał nic, prócz jednej małej owieczki, którą sobie kupił. Pielęgnował ją, a ona rosła razem z jego dziećmi: jadła jego chleb, piła z jego kubka i spała na jego łonie. Była dla niego niczym jedna z córek. Zdarzyło się, że ktoś odwiedził owego bogatego człowieka. Ale bogacz nie poświęcił żadnej ze swych owiec ani wołu, żeby przygotować posiłek dla człowieka, który do niego przyszedł. Zabrał natomiast jedyną owieczkę owemu biedakowi i z niej przygotował posiłek dla człowieka, który do niego przybył5. Natan był zdenerwowany, a Dawidowi udzielił się jego nastrój. „Co za podłość! – zawołał. – Na Jahwe, człowiek, który tak postąpił, zasłużył na najwyższą karę!”. I wtedy Natan zakrzyknął, że to Dawid jest tym niedobrym człowiekiem! Że nie uszanował praw, zabrał żonę Uriaszowi, a co najgorsze wysłał go na śmierć. „To ty zabiłeś go mieczem wrogów! Ty! Zginął z twojego rozkazu! Celowo wysłałeś go tam, gdzie śmierć była pewna! Poniesiesz za to karę”. „Zgrzeszyłem. Ale kocham Batszebę jak nikogo na świecie. Usprawiedliwieni są ci, którzy grzeszą z miłości. Z pokorą poddam się karze, bo wiem, że na nią zasłużyłem. Moje życie należy do Boga, on mną dysponuje”. Później zapadła cisza. Nie wiem, co się działo. Po chwili znów usłyszałam Natana: „Bóg przebaczył ci twój grzech, nie umrzesz. Jednak umrze syn, który wkrótce się urodzi”. Słyszałam tylko tyle, w zasadzie aż tyle. Po tych słowach zemdlałam.

      Salomon podszedł do matki i mocno ją objął. Poddała mu się z wdzięcznością. Położyła głowę na jego ramieniu.

      – Kiedy doszłam do siebie, twój ojciec był przy mnie. Wokół krzątały się służące. Zaczął się poród. Urodziłam chłopca. Zmarł po siedmiu dniach. To była kara wymierzona nam przez Boga.

      Salomon pogłaskał jej włosy.

      – Twój ojciec spędził prawie cały ten czas w świątyni. Myślał, że modłami i ofiarami przebłaga Boga i że nasz syn, owoc miłości, przeżyje. Jednak czyny, jakie popełniliśmy, były haniebne, wymagały kary. Otrzymaliśmy ją oboje. Cierpieliśmy, ale to właśnie w tamtym czasie zbliżyliśmy się do siebie jeszcze bardziej. Gdy wreszcie minęły dni żałoby i zasłużonej pokuty, odbyły się zaślubiny. Wkrótce Bóg wysłuchał naszych modłów i dał nam najwspanialszy dar, jakiego moglibyśmy oczekiwać – ciebie. Jesteś dzieckiem wielkiej miłości, Salomonie, darem od Boga, który cię ukochał i przeznaczył ci ważne zadania na ziemi. Zsyłając nam ciebie, dał też Dawidowi znak, że jego winy zostały odpuszczone.

      Królestwo Saby, Mariba. Trzy miesiące później

      Stało się jak zapowiedziała księżniczka. Pokochałyśmy się w chwili pierwszego spotkania. Już wtedy czułam się tak, jakbyśmy znały się od zawsze. Zamieszkałam w pokoju obok jej komnaty i od tego dnia byłyśmy nierozłączne.

      Którejś nocy obudziło mnie jej wołanie. Natychmiast poderwałam się na równe nogi i w jednej chwili byłam przy jej łożu. Klęczała, siedząc na piętach. Kołysała się. Szeroko otwarte oczy błyszczały nieziemskim światłem. Byłam pewna, że mnie nie widzi. Ostrożnie podeszłam bliżej. Mówiła cicho, ale wyraźnie.

      – Idę do ciebie, idę. Czekaj na mnie – usłyszałam. – Spotkamy się, gdy nadejdzie czas. Idę…

      Wielokrotnie powtarzała te same słowa, wśród których „idę” i „czekaj” padały najczęściej.

      Wreszcie podniosła ręce w górę, jakby w geście modlitwy, z dystynkcją skłoniła głowę, tak jak czyniła to wielokrotnie w czasie świąt i ceremonii, w których towarzyszyła ojcu, a chwilę potem przeciągnęła się, uśmiechnęła z zadowoleniem i ułożyła na boku, by spokojnie spać do rana.

      W przeciwieństwie do niej, tej nocy ja nie byłam już w stanie zmrużyć oka. Zastanawiałam się, dokąd wędrowała w snach? Z kim się spotykała, o czym rozmawiała i wreszcie – do kogo szła, i kiedy miał nastąpić czas, o którym mówiła przez sen.

      Wszystko wyjaśniło się następnego dnia.

      Obudziła się radosna i wypoczęta, gdy słońce było już wysoko. Ja siedziałam na krześle przy