chcę wiedzieć o wszystkim, co cię trapi. Wiem, że nie pomogę, ale chcę dzielić z tobą nie tylko łóżko i radość, ale także twoje troski.
– Jeśli tak nalegasz… – Uśmiechnął się do niej czule. Po chwili spoważniał i zaczął mówić: – Wiesz, Ninko, tutaj jest generał, więc nie jest tak najgorzej. Wszystkim się wydaje, że teraz nastała sielanka, tymczasem Sowiety denerwują się, iż wspieramy cywilów, i zamrozili nam pożyczkę. Racje żywnościowe także obcinają, a ja przecież muszę zorganizować jedzenie i dla żołnierzy, i dla cywilów. A tych ostatnich przybywa wręcz lawinowo. Krążę pomiędzy Szachrisabz, Kermine a Jungijul. Jest jeszcze kilka innych obozów, ale tam sytuacja wygląda podobnie. Brytyjskie kontyngenty znikają w czarodziejski sposób w drodze z Archangielska, osób przybywa, a jedzenia i lekarstw jest coraz mniej. I jak ja mam powiedzieć tym wynędzniałym ludziom, którzy przebyli niekiedy kilka tysięcy kilometrów, że nie mam dla nich ani miejsca do spania, ani strawy? Musimy wszyscy opuścić to miejsce, ale do tej pory mam prawdziwą zgryzotę. Lada moment pierwsze transporty wyruszą przez Morze Kaspijskie i Afganistan do Iranu. Nie wiem, w jakim tempie uda nam się wyprowadzić armię i cywilów, ale jeśli dłużej tu pobędziemy, za kilka miesięcy nie pozostanie tu po nas kamień na kamieniu. Póki Stalin liczył, że będziemy walczyli u jego boku, wyglądało to nieźle, ale Bóg raczy wiedzieć, kiedy będziemy w stanie uzyskać zdolność bojową. Być może skończy się tym, że dołączymy do Brytyjczyków, co akurat niespecjalnie mnie martwi. Sowieci zapewne nie spodziewali się również takich tłumów uciekających z ich pięknego, mlekiem i miodem płynącego kraju.
– Nie wiedziałam, że sytuacja jest aż tak tragiczna – jęknęła Nina.
– Bo osobom postronnym nie przekazuje się takich informacji. Jeśli jednak masz zostać moją żoną, mogę cię dopuścić do niektórych tajemnic. Zresztą, Nino, sama wiesz, jak to wygląda. Różnica polega tylko na tym, że ty jeszcze czekasz na to lepsze, a ja już wiem, iż czekać nie mam na co – westchnął i pocałował Ninę w usta. Po chwili wymruczał: – A teraz nie mówmy już o tym, tylko wykorzystajmy ten czas, by nacieszyć się sobą.
7. Kondratjewo, 1942
– Jakże to tak, towarzyszu Razański? Nagle doktor Zawiślański stał się potencjalnym sabotażystą? – Ewa Laudańska była wzburzona, usłyszawszy, że albo ona zrezygnuje z pracy i mieszkania w szkole, albo Paweł Zawiślański wróci do łagru i tamtejszej bolnicy.
– Mnie, towarzyszko, to nie przeszkadzało. Też jestem człowiekiem i nawet kiedyś byłem zakochany. Ale przyjechał z Irkucka towarzysz Rysznikow i zaczął zadawać pytania. I zdenerwował się, że łagiernik mieszka w posiołku, chodzi wolno jak panisko, a wy uczycie nasze dzieci, a żyjecie z nim. Z łagiernikiem i wrogiem ludu. Więc nie mam wyjścia i albo was zwolnię, albo odeślą Zawiślańskiego do obozu. Rozmawiałem już z władzami, powiedzieli, że przyślą mi kogoś do szkoły lub dadzą lekarza do bolnicy. Bo ja się za wami wstawiłem, inaczej wypędziliby was z powrotem do waszych i do roboty w lesie. Ale ja im mówię, że wy jesteście oddani naszej idei i pracy…
Razański tłumaczył się Ewie, bo naprawdę mu zależało, żeby pozostała w szkole. Nie interesowały go również plotki dotyczące jej romansu z łagiernikiem. Było spokojnie, nikt nikomu nie wadził i każdy udawał, że to normalna sytuacja. Jednak po wizycie Rysznikowa miejscowy zawecze nie mógł dłużej przymykać oczu na tę sytuację.
– I co ja mam teraz zrobić? – jęknęła Ewa i zakryła twarz rękoma.
– Przecież mówię wam, co udało mi się załatwić u władz. Wy możecie zostać i wszystko będzie po staremu, a ten doktor wróci do łagru. Też będzie pracować w ambulatorium, więc nie pogorszy mu się, ale z wami jest problem… Jeśli wrócicie do lasu, to dziecko na zmarnowanie pójdzie, gdy matka w pracy będzie. Dłonie sobie zniszczycie i zdrowie, bo to nie jest robota dla takich delikatnych kobietek, jak wy. – Razański naprawdę zrobił, co mógł i nie rozumiał, dlaczego musi tłumaczyć się Laudańskiej, jakby to była jego wina.
– Rozumiem. – Ewa pokiwała głową i wyszła z biura Razańskiego.
W istocie ciągłe zadawanie pytania „dlaczego?” przestało mieć sens. Musiała podjąć decyzję, ale właściwie nie bardzo miała się nad czym zastanawiać. Dla niej i Kajtka powrót do przepełnionych baraków specposiołka i praca w lesie oznaczały ich koniec. A jednak dławiło ją poczucie winy. Gdyby nie pojawiła się w życiu Pawła, on nadal spokojnie pracowałby w kondratjewskim szpitalu. Nie zagryzałby się także, że założył niejako nową rodzinę, nie mając pojęcia, co dzieje się z jego poprzednią.
Wieczorem ze ściśniętym gardłem czekała na Pawła, bo nie wiedziała, jak mu o tym wszystkim powie. Kiedy tylko zaczynała rozważać inną możliwość, czyli powrót z Kajtkiem do polskich zesłańców, zerkała na syna i od razu przestawała o tym rozmyślać. Widziała dzieci, które tam żyły. W większości jednak te, które umierały. Dręczone chorobami, atrofią, szkorbutem i kurzą ślepotą. Dzieci o złamanych życiorysach. Nie mogła pozwolić, by i jej syna spotkało coś podobnego.
Kiedy Zawiślański wszedł do jej pokoiku, Ewie zdawało się, że jest jeszcze bardziej przygnębiony niż zwykle. Nie miała pojęcia, co było powodem jego paskudnego nastroju, być może czyjaś śmierć, a może po prostu pogłębiająca się z każdym dniem depresja. A ona musiała mu powiedzieć, że wybrała bezpieczeństwo ich dziecka, swoją pracę i ciepłe mieszkanie, zamiast jego wolności. Nawet jeśli owa swoboda Pawła Zawiślańskiego była jedynie umowna, jednak po tym, co przeszedł w łagrze, życie w Kondratjewie wydawało się rajem na ziemi. Milczała. Nie była w stanie wydobyć z siebie głosu, bo bała się jego reakcji. Nie tego, że rozzłości się, ale lękała się, iż jego psychiczny stan jeszcze się pogorszy.
Paweł zdjął z siebie waciak i czapkę i odwiesił na gwóźdź, który służył jako wieszak. Przygładził włosy i przesunął dłonią po nieogolonej twarzy. Potem podszedł do Ewy, ucałował ją w policzek i niemal natychmiast znalazł się przy łóżeczku. Wziął na ręce Kajtka i mocno przytulił. Ewa już otwierała usta, by poinformować go, co się wydarzyło. Była mu to winna. Chciała uświadomić mu, że swojego syna nie zobaczy przez długi czas. Zawiślański jednak ją uprzedził.
– Mam dla ciebie, Ewciu, dwie informacje. Jedna jest zła, druga nieco lepsza… – zaczął niepewnie.
– Zacznij od tej złej… – szepnęła.
– Wracam do obozu. Już za miesiąc – powiedział z westchnieniem.
„Szybko się uwinęli” – pomyślała z goryczą Ewa.
– A ta dobra? – wydukała.
– Nie wrócę do lasu, przynajmniej na razie, ale będę pracował w tamtejszym ambulatorium. Mówię: „na razie”, bo tam wszystko jest możliwe… Jednego dnia pracujesz w ciepłym baraku, następnego lądujesz w lesie albo w karcerze.
Paweł odłożył do łóżeczka Kajtka i przez chwilę siedział wpatrzony nieruchomym wzrokiem w bliżej nieokreślony punkt. Nic także nie mówił. Ewa Laudańska popatrzyła z trwogą na swojego ukochanego. Był zdruzgotany, a jego pozorny spokój świadczył o tym, że wiadomość o powrocie do łagru bardzo go dotknęła. Normalnie potrafił krzyknąć albo zakląć siarczyście, milczenie oznaczało jego wewnętrzny dramat. Nie wiedziała, jak w tej sytuacji ma mu powiedzieć, że to wszystko przez nią. W jaki sposób przekazać, iż to ona dokonała wyboru za nich oboje. Jednak po chwili uznała, że to nie był żaden wybór. Paweł nadal będzie robił to, co teraz, dla niej odejście z pracy oznaczało powrót do lasu i katastrofalnych warunków. Do zimna, głodu i wszelkiej zarazy.