sobie, że zajmie się tym jutro. Nie umiał powiedzieć, dlaczego tak to odwlekał. Może obawiał się, iż Nina Korcz-Zawiślańska jest podobna do Laury Morawińskiej i zamiast czekać na małżonka, flirtuje z niemieckimi oficerami? A może jego lęk spowodowany był tym, że musiałby wrócić wspomnieniami do tego strasznego miejsca, jakim był obóz? Przecież jeśli odnajdzie żonę Pawła, ta zapewne będzie chciała wiedzieć wszystko o tym miejscu. Kiedy więc nadszedł dzień, w którym postanowił odszukać przedwojenną gwiazdę wileńskiej sceny i był gotów odpowiedzieć jej na każde pytanie, swoje pierwsze kroki skierował do mieszkania Zawiślańskich. Adres ten podał mu Paweł, gdy ich drogi się rozchodziły. Chcieli kiedyś, gdy już odsiadka dobiegnie końca, spotkać się ponownie. Zapewne Zawiślański nie spodziewał się, że Kuba tak szybko powróci na stare śmieci, więc nawet nie przyszło mu do głowy, by prosić przyjaciela o podobną przysługę i odszukanie żony. A jednak Kuba Staśko uznał, że powinien chociaż spróbować skontaktować się z Niną. Nawet po to, by powiedzieć jej, że Paweł wciąż żyje i że przeniesiono go do pracy w ambulatorium, co dawało mu większe szanse na przetrwanie odsiadki, niż gdyby musiał harować w lesie czy w kopalni.
Wszedł na dziedziniec kamienicy przy Zamkowej. Nieopodal, między ulicami Lidzką a Końską, ciągnęło się utworzone przez Niemców getto i sięgało aż do Szklanej. Kuba zauważył w tej okolicy wzmożony ruch niemieckich patroli, które czujnie spoglądały na przechodniów, jakby chciały odkryć w twarzach mijających ich ludzi jakieś semickie rysy. Kuba poczuł się nieswojo, bo nie miał pojęcia, co może strzelić do łba takiemu żołnierzowi. A nuż sobie pomyśli, że Staśko jest Żydem i niepostrzeżenie wymknął się z getta.
Rozejrzał się po podwórku. Jakaś kobieta szła przygarbiona, niosąc na plecach tobołek, i kierowała się w stronę jednej z oficyn.
– Przepraszam panią… – zagadnął. – Czy zna pani Zawiślańskich?
– A co mam nie znać, jak ja tu żyję od pięćdziesięciu lat. Nie wypędzili mnie z kwatery, bo mój lucht to zimny, ciągnie od okien jak diabli. A i dachiem trochu, bo drenny. Sowiety mówiły, że ja jestem klasa robotnicza, a Niemce to lubieją dobrze mieszkać…
– Pani Nina została tutaj? – przerwał potok słów Kuba.
– Nie, panie, już ze dwa lata będzie, jak się wyniosła. Jeszcze za Sowietów. Dozorca mówił, że NKWD ją zabrało…
– Aresztowali ją? – Kuba aż się zachłysnął.
– Albo wywieźli na Sybir. No przecież nie przyszli, żeby dać medal. Podobno doktor to im mocno się naraził. A oni, wiesz pan, całymi rodzinami zabierali i gdzieś wywozili. A na ich kwaterę jakieś oficery się wprowadzili. Najsamprzód ruskie, a potem niemieckie – prychnęła kobiecina.
Kuba Staśko nie musiał już dalej szukać Niny. Było to bezcelowe. Żona Pawła zapewne podzieliła los swojego małżonka. Westchnął głośno, a jego wyrzuty sumienia nieco ucichły. Nawet gdyby przyszedł tutaj następnego dnia po przybyciu do Wilna, nie spotkałby się z nią. Pomyślał, że nastał smutny koniec pięknego, kochającego się małżeństwa.
Wychodził właśnie z bramy, gdy usłyszał głośne krzyki. Wkrótce Kuba zobaczył biegnącą młodą kobietę, a za nią kilku niemieckich żołnierzy, nawołujących, by się zatrzymała. Niebawem kobieta znalazła się na wysokości bramy, z której zamierzał wyjść. Odruchowo chwycił ją za ramię i wciągnął do środka. Nie miał pojęcia, co mu strzeliło do głowy. Ta, nieco zdezorientowana, wbiegła na podwórze kamienicy, a chłopak wyszedł na ulicę, wpadając wprost na pędzących żołnierzy niemieckiego patrolu.
– So ein Mist! – syknął żołnierz, rozglądając się za uciekinierką i odpychając Kubę.
– Pobiegła tam. – Kuba wskazał dłonią ulicę Literacką, znajdującą się tuż za rogiem kamienicy Zawiślańskich.
Żołnierz rzucił jeszcze kilka przekleństw, potem zaś nakazał swoim kompanom biec co tchu na Literacką. Sam, nieco zdyszany, po chwili ruszył powoli w tym samym kierunku. Kuba wiedział, że teraz powinien grzecznie udać się do swojej kwatery i nie interesować się młodą kobietą, która zapamiętale uciekała przed niemieckim patrolem, ale znowu jakaś dziwna i nieznana mu siła nakazała mu, by sprawdzić, co się z nią dzieje. A przy okazji ostrzec, w którym kierunku podążyli niemieccy żołnierze. Wszedł z powrotem na dziedziniec i zaczął się rozglądać. Dziewczyna jednak jakby rozpłynęła się we mgle. Machnął więc ręką i kolejny raz ruszył w kierunku bramy.
– Proszę pana… – Usłyszał szept zza drzwi prowadzących na klatkę schodową jednej z oficyn.
Zatrzymał się, by po chwili wślizgnąć się do budynku. W sieni panował półmrok, Kuba nawet nie widział dobrze twarzy młodej kobiety.
– Co mogę dla pani zrobić? – zapytał równie cicho.
– Muszę stąd wyjść – powiedziała. – Oni zaraz sprowadzą tutaj całą ciężarówkę żołnierzy i zaczną przetrząsać każdy zakamarek.
– Mam panią schować do kieszeni? – zapytał nieco złośliwie. – Nie mieszkam tutaj.
– Ale uratował mi pan życie… więc ośmieliłam się… – Dziewczyna zaczęła się jąkać.
Kubie zrobiło się głupio. W istocie zmylił pościg i zrozumiałe było, że kobieta zwróciła się do niego o pomoc. Pomyślał przez chwilę i zdjął z siebie jasny prochowiec.
– Proszę go na siebie założyć. Ja pozostanę w samej marynarce, jest dość ciepło.
Dziewczyna bez słowa założyła na swoje czarne, nieco zniszczone palto płaszcz Kuby, otuliła się nim, a potem ściągnęła mocno pasek. Prawie tonęła w tym obszernym odzieniu, ale chwilę potem Kuba podwinął jej rękawy i już nie wyglądało to najgorzej. Później zdjął z głowy beret i powiedział:
– Gdy stąd wyjdziemy, proszę mnie wziąć pod rękę i trzymać się jak najbliżej. Musi się pani do mnie uśmiechać, wystawiać twarz do słońca i udawać, że po prostu przechadza się pani z ukochanym po ulicach Wilna. Żadnej paniki, bo inaczej oboje będziemy w tarapatach.
– Dobrze, dziękuję – bąknęła dziewczyna i wyszła na podwórko.
Wsunęła dłoń pod ramię Kuby i oboje ruszyli w kierunku ulicy Zamkowej. Kuba od czasu do czasu zerkał na dziewczynę, bo dopiero teraz miał okazję przyjrzeć się jej nieco lepiej. Doszedł do wniosku, że gdyby nie okoliczności, byłby nader szczęśliwy, gdyby mógł przechadzać się z tak piękną osóbką po mieście, ale na tę chwilę musiał myśleć jedynie, jak bezpiecznie ją odholować do miejsca, gdzie Niemcy nie będą jej szukać.
– Dokąd panią zaprowadzić?
– Gdziekolwiek – mruknęła.
– To znaczy nie ma pani takiego miejsca, w którym mogłaby się pani ukryć? – zapytał, lekko spanikowany.
– Właśnie stamtąd uciekłam – westchnęła.
– I co ja mam teraz z panią zrobić? – jęknął z rozpaczą w głosie.
– Przejdźmy jeszcze kilka przecznic, za getto, i już sobie poradzę.
– To znaczy w jaki sposób sobie pani poradzi, jeśli nie ma pani dokąd pójść? – prychnął.
– Moja cała grupa wpadła w ręce gestapo, ja zdążyłam się wymknąć, ale spróbuję zostawić wiadomość w jednym z zaprzyjaźnionych sklepów. Za kilka dni ktoś powinien się odezwać i podać mi bezpieczny adres. Nikogo znajomego nie chcę narażać – powiedziała