do łóżek i sama zległa obok męża.
Tej nocy sen długo nie mógł nadejść. Hrystyna wspominała pracowity dzień i nieoczekiwanie zaczęła myśleć o Hipolicie Ptaszkowej, która za panny zwała się Jeziorko. Kobieta przyszła do młynarzowej, ekonomowa nie mogła nie zauważyć kosych spojrzeń, jakie tamta rzucała.
Leżąc u boku chrapiącego męża, wróciła pamięcią do odległego czasu, gdy odbiła Hipolicie ukochanego. Podkochiwała się w Błażeju od najmłodszych lat i marzyła, że on również obdarzy ją uczuciem. Ale młodzian początkowo w ogóle jej nie zauważał. Hrystyna była drobna, ciemnowłosa i niebieskooka, bardziej urocza niż ładna i daleko jej było do piękności jasnowłosej, hożej, starszej od niej o dwa lata Hipolity. Błażej również nie mógł oderwać oczu od Jeziorkówny. Był w niej zakochany jak wariat.
Hrystyna wiedziała, że musi znaleźć sposób, by odbić Hipolicie Błażeja. Aby jednak tak się stało, musiał przestać tamtą kochać.
Los sam przyszedł jej z pomocą. Pewnego letniego dnia, gdy zwieziono z pól zżęte snopki, wieczorową już porą poszła za czymś do szopy. Ledwie otworzyła drzwiczki, usłyszała głośne posapywanie. Niepewna, co to mogłoby znaczyć, weszła cichutko do środka i ujrzała Hipolitę w ramionach Gienka, co u Jeziorków za wikt jako parobek służył!
Wypadła stamtąd jak z procy i niewiele myśląc, po Błażeja pobiegła. Nie wdając się w żadne wyjaśnienia, chwyciła go pod ramię i czym prędzej do szopy powiodła. To, co tam ujrzał, sprawiło, że krew odpłynęła mu z twarzy. Oto jego ukochana leżała z szeroko rozstawionymi udami, pomiędzy którymi szalały męskie pośladki. Zagryzłszy wargi, opuścił szopę i pobiegł przed siebie. Następnego dnia wszyscy młodzi we wsi wiedzieli, że Konopka rzucił Jeziorkównę, a Gienka sprał na kwaśne jabłko.
Nie minęło wiele czasu, gdy Hrystyna i Błażej zbliżyli się do siebie, a na następny rok w Wielkanoc wzięli ślub. Panna młoda była jedyną córką kmieciów, Marii i Władysława Barszczów, Błażej natomiast drugim synem zagrodników Albiny i Kazimierza Konopków, więc jego rodzice bardzo się ucieszyli, że przeprowadzi się do posażnej żony. Uważali, że dokonał dobrego wyboru żony. Starszy brat Jędrek osiadł na ojcowym razem ze swą małżonką Julą. Jędrzejowa miała jednak ostry język, więc po śmierci męża Albina przeprowadziła się do młodych Konopków, gdzie również niedawno pomarli Barszcze.
Hrystyna westchnęła i przekręciła się na drugi bok. Wspominanie dawnych czasów bardzo ją znużyło, toteż miała nadzieję, że szybko zapadnie w sen. Niemal już zamykała powieki, gdy usłyszała jęki dochodzące z piekarni. Zsunęła się z łóżka i boso podeszła do świekry.
– Cóż wam, matko? – zapytała zaniepokojona.
– Ot, długo ja już nie pożyję… – jęknęła stara. – Poty mnie oblały i dychać ciężko…
– Poty nie miały was co oblewać, boć przecie w izbie chłodno. Śpijcie już, bo jeszcze dzieci pobudzicie. Rano zaparzę ziół. Albo po Pyzichę Józia wyślę.
– Nie sprowadzaj jej do mnie – stęknęła Albina. – Jeszcze gotowa urok na dzieci rzucić.
Hrystyna pokręciła głową i bez słowa z powrotem przy mężu zległa. Była już bardzo znużona i szybko zapadła w sen.
Wstała jak zwykle o pianiu koguta. Albina leżała cicho w łóżku. Początkowo Hrystyna nie zwróciła na to uwagi, gdyż świekra nieraz tak w cichości trwała, ale gdy zaczęła się krzątać przy piecu, a dzieci narobiły przy stole hałasu, zdziwiła się niemało, że Albina dotąd posilić się nie przyszła.
– Matko, wstawajcie! – zawołała, stawiając dzbanek z mlekiem na stole i krojąc dzieciom po pajdzie czarnego chleba. – Śniadanie!
Gdy stara kobieta nie poruszyła się ani nie dobył się z jej ust bodaj jęk, Hrystyna pochyliła się nad świekrą, dotykając jej czoła. Było zimne jak lód. Wiedziała już, że matka męża odeszła z tego świata.
Chwilę stała nad nieboszczką, porażona tą wiadomością. W ostatnim czasie Albina bardzo narzekała na zdrowie, Konopkowa jednak nawet nie pomyślała, że tak szybko ich opuści. Nie była jeszcze sędziwa. Urodziła Błażeja, mając dziewiętnaście lat, a starszego syna w wieku siedemnastu, jednak trudy życia sprawiały, że człowiek szybko tracił siły, podupadał na zdrowiu i odchodził do wieczności. Mimo to chłopi, tak ciężko doświadczani przez los, dłużej przebywali na tym łez padole niż panowie szlachta. Niejedna pani w czterdziestce zeszła do grobu, niejeden pan nie dożywał pięćdziesiątki. Pełne brzuchy, lenistwo i próżniactwo nie sprzyjały długowieczności.
Dzieci, zaniepokojone, że matka stoi jak słup soli, podeszły do posłania babki. Nieboszczka miała zamknięte powieki i zastygłą twarz.
– Wasza babcia umarła – szepnęła Hrystyna, obejmując Marysię, która wyciągnęła do niej ręce.
Błażej wstał gwałtownie od stołu i pochylił się nad rodzicielką. Dotknąwszy jej zimnego czoła, westchnął i nic nie powiedziawszy, powrócił do śniadania. Dopił mleko, chwycił czapkę i bez słowa opuścił chałupę. Hrystyna wiedziała, że na niej spoczywa obowiązek przygotowania pogrzebu. Będzie musiała obmyć zmarłą, ubrać na czarno, przystroić trumnę. O skrzynię jednak postara się Błażej. Ponadto należało zorganizować czuwanie, bo tak nakazywał dobry obyczaj.
– Józiu, Marysiu, chodźcie za mną! – zawołała, otwierając na oścież drzwi. – Wychodzimy.
– A dokąd idziemy, matulu? – zapytał rezolutnie siedmioletni Józio.
– Do Robaków – odpowiedziała matka i zamknęła za dziećmi drzwi.
Robakowa zaraz się domyśliła, że musiało się stać coś ważnego, skoro Konopkowa szła do niej z dziećmi z samego rana. Podparła się pod boki i stojąc przed chałupą, na zbliżenie się sąsiadki czekała.
– Pochwalony – odezwała się Hrystyna.
– Na wieki wieków. Amen – odparła Robakowa, ciekawie zerkając na niewiastę.
– Moja świekra dziś w nocy zmarła – odezwała się ponownie ekonomowa. – Przyszłam zapytać, czy dzieci mogą u was zabawić, bo ja muszę zająć się pogrzebem.
– A pewnie, pewnie – zgodziła się Robakowa ochoczo. – To powiadacie, że w nocy pomarła?
– Albo nad ranem. Gdy kur zapiał, już nie żyła.
– A to taki ludzki los – westchnęła sąsiadka. – Dobra była z niej kobiecina. Teraz jest u Pana Boga.
Hrystyna pokiwała głową. Nie miała wątpliwości, że dusza zmarłej przebywa w niebie.
– Przyjdźcie na czuwanie – rzekła jeszcze i obróciwszy się, do swej chałupy wróciła.
Należało przede wszystkim posprzątać wnętrze, bo gospodyni spodziewała się, że pół wsi zejdzie się na wieczorną modlitwę przy zmarłej, gdy tylko Robakowa wieść rozgłosi. Potem obmyła ciało i z wielkim wysiłkiem ubrała w ciemną szatę. Nie musiała zachodzić w głowę, skąd ją wziąć, ponieważ świekra już dawno przygotowała sobie strój na odejście. Błażej pomógł żonie ułożyć matkę w trumnie. Gospodyni zapaliła gromnicę i postawiła ją u wezgłowia skrzyni. Nim zapadł zmierzch, była gotowa, by sąsiedzi przybyli na czuwanie.
Chłopi pojawili się tłumnie, niejeden z własną gromnicą. Ponieważ Hrystyna miała tylko pięć zydli, większość musiała stać. Nikomu to jednak nie przeszkadzało, gdyż modlitwy należało odmawiać na stojąco. Jakaś kobieta zaintonowała żałobną pieśń,