Monika Rzepiela

Szlacheckie gniazdo


Скачать книгу

do niewiasty.

      Tymczasem do porodu wszystko już przygotowano. Na krześle obok łóżka leżały poskładane w kwadraty prześcieradła i ostre nożyce. Tuż obok stał cebrzyk z wrzątkiem, z którego para się unosiła. Albina, zadowolona, że o wszystkim pomyślano, na zydlu usiadła i jęła po komnacie się rozglądać. Musiała być to pańska sypialnia, gdyż pod oknem na kolorowym parawanie halki i szlafroki wisiały. W głębi pokoju stał wielki kufer, w którym odzienie składano. Tuż obok ustawiono niewielki sekretarzyk, a na nim lustro, by pani mogła się w nim przeglądać. W kącie tkwił klęcznik. Pawłowska do codziennej modlitwy go używała. Nie brakowało również kaflowego pieca, który teraz nadmiernie alkowę ogrzewał.

      Po południu rozwarcie osiągnęło pełnię i w starczych dłoniach akuszerki spoczął noworodek.

      – Co się urodziło? – wyszeptała niespokojnie Eleonora pobladłymi wargami.

      – Córuchna – padła odpowiedź. – Jeno ja bym radziła po plebana posłać.

      – Po plebana? – Młoda matka się przeraziła. – Po co?

      – Dziecko na słabowite wygląda. Lepij szybko z grzechu jego duszę obmyć, niźli poniewczasie żałować.

      Albina zdążyła już odciąć pępowinę, obmyć zakrwawione ciałko i w płótna dzieweczkę owinąć. Czyściutkiego noworodka zaraz przy matczynej piersi położyła i na łożysko cierpliwie czekała.

      Nagle drzwi do alkowy się otworzyły i stanęła w nich Tekla.

      – Krzyki ustały, to pomyślałam, że już po wszystkim – rzekła, patrząc na akuszerkę.

      – A po wszystkim. Jeno po plebana ślijcie.

      Pokojowa pobladła straszliwie, jednak nic nie powiedziała, tylko biegiem do kredensu się puściła. Tam wrzasku narobiła i posłała parobka po księdza.

      Pawłowski powiadomiony, że małżonka dziecię powiła, z synem w ramionach do sypialni wszedł. Postawił Łukasza obok łóżka i pochyliwszy się nad niemowlęciem, ucałował córeczkę w czółko.

      – Spójrz, smyku – zaczął jowialnie – bocian ci siostrzyczkę przyniósł.

      – Bocian? – zapytało dziecko, ciekawie przyglądając się noworodkowi.

      – Ano bocian – powtórzył ojciec.

      Albina już zamierzała z komnaty wyjść, gdy niespodziewanie drzwi się otworzyły i duchowny z czerwoną twarzą i czarnym biretem na głowie do alkowy wpadł.

      – Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – powitał państwa.

      – Na wieki wieków. Amen – odpowiedzieli zgodnie.

      – Podobno córkę trzeba ochrzcić… A gdzie chrzestni? – zapytał ksiądz, rozglądając się po sypialni.

      – My jeszcze nie prosili chrzestnych – wyjaśnił nieco zmieszany podczaszy. – Akuszerka gadała, by po duchownego posłać, więc posłano.

      – Bez nich nie udzielę świętego sakramentu – odparł pleban Krzeszowski.

      Pawłowski zamyślił się, spojrzał na żonę, która ramieniem niemowlę otulała, i już wiedział, kogo zaprosi w kumy.

      – Niech się ksiądz dobrodzij rozgości w Pawłówce – zwrócił się do plebana. – Ja tymczasem pojadę po kuzyna i wraz z jego małżonką do dworu go przywiozę.

      – Pojedziesz po Cisowskich? – zdumiała się młoda rodzicielka. – Przecież od trzech lat z nimi nie rozmawiamy.

      – Nie ma wyjścia. Chrzestnych potrzebujemy – odparł mąż i już go nie było.

      Tekla zaraz poprowadziła duchownego do niedużej bawialni. Pleban natychmiast rozsiadł się wygodnie na otomanie i czekał na poczęstunek. Chwilę później podano mu w filiżance gorącą czekoladę, którą – dmuchając głośno – wypił z lubością.

      Na starą Albinę nikt nie zwracał uwagi. Akuszerka pomyślała, że powinna już państwa opuścić, lecz z prostej ciekawości pozostała w alkowie. Pragnęła zobaczyć, kogo Pawłowski na chrzestnych sprowadzi. Wiedziała, że będzie miała o czym w chałupie opowiadać.

      Dorota i Kajetan Cisowscy zjechali godzinę później. Po wyrazie twarzy niewiasty znać było, że nie w smak im ta wizyta, ale przecie dziecięciu się nie odmawia. Toteż niezbyt zadowoleni otoczyli księdza i na udzielenie sakramentu czekali. Jako że matka niemowlęcia leżała w łóżku, chrzestna je do sakramentu trzymała.

      – Wodę święconą macie?

      – Oto jest. – Pokojowa podsunęła.

      – Jakie imię córka otrzyma? – zapytał pleban.

      – Leontyna Olga – powiedział Pawłowski pospiesznie. – Po mojej świętej pamięci matce.

      Ksiądz w powadze sakramentu udzielił, a potem o papier, kałamarz i pióro poprosił.

      – Trzeba na miejscu spisać metrykę – rzekł, siadając za sekretarzykiem. – Dnia trzydziestego pierwszego grudnia roku Pańskiego tysiąc siedemset siedemdziesiątego szóstego udzieliłem chrztu Leontynie Oldze Pawłowskiej. – Zapisawszy datę i imiona, z pokoju wyszedł, a za nim podążyli chrzestni.

      W alkowie pozostał Gracjan i kręcący się pod nogami synek państwa.

      – Pokarm masz? – zwrócił się szlachcic do żony.

      – Przecie nie będę karmiła – oburzyła się Eleonora. – Toż to wstyd! Co by ludzie powiedzieli?

      – A tam wstyd. – Podczaszy machnął ręką. – Chłopki same dzieci karmią i to im nie uwłacza.

      – Nie jestem chłopką, mój miły – powiedziała wytworna dama. – Moja matka była francuską arystokratką. Wyświadczyła ojcu zaszczyt, wychodząc za prostego szlachcica, jakim był.

      – O tym nie musisz mi przypominać. Doskonale wiem, w jakie koligacje wszedłem.

      – Trzeba poszukać mamki we wsi. Zrobiłabym to wcześniej, lecz spodziewałam się rozwiązania dopiero za dwa tygodnie.

      – Zlecę ekonomowi, by się rozejrzał za odpowiednią. We wsi zawsze któraś niewiasta rodzi, więc nie powinno być z tym większego problemu.

      Albina, która skryła się w kącie, dopiero teraz wyszła na środek alkowy. Na twarzach państwa malowało się wielkie zdumienie.

      – To wy tu jeszcze jesteście? – zapytała dama. – Myślałam, żeście już dawno sobie poszli.

      – Proszę o wybaczenie, jaśnie wielmożna pani, alem chciała polecić mamkę. Na Trzech Króli moja synowa się spodziwa. Ona mogłaby karmić dziecko.

      – Rada dobra, tylko że do Trzech Króli córka umrze z głodu – orzekł szlachcic. – Dobrze by było, kobieto, żebyście już teraz jakąś znaleźli.

      – Wiem o dwóch, które niedawno porodziły.

      – Jedź do wsi, mężu, i przywieź obydwie – zarządziła żona. – Sama wybiorę.

      Gracjan Pawłowski nie kazał sobie tego dwa razy powtarzać. Energicznym krokiem wyszedł z alkowy, w kredensie narzucił sobolowe futro i kazał sanie zaprzęgać.

      Tymczasem Albina, otulając się szczelnie przykryciem, dwór opuściła i w stronę wsi ruszyła. Nie uszła jednak nawet ćwierć wiorsty, gdy sanie się zatrzymały i szlachcic odezwał się w te słowa:

      – Siadajcie do zaprzęgu. Szybciej do wsi przybędziecie