głos brzmi cicho, chrypliwie i słychać w nim udrękę. – Przez dwa lata staraliśmy się o dziecko. Całe dwa lata. Oboje tego chcieliśmy. – Po policzkach zaczynają jej płynąć łzy. – A teraz jego nie ma, a ja straciłam wszystko. Nie mam nic. – Chowa twarz w dłoniach i zaczyna szlochać.
Kurwa. Kretyn ze mnie. Siadając na łóżku, biorę ją w ramiona i daję się wypłakać. Wyjmuję chusteczkę z pudełka na stoliku nocnym.
– Proszę. – Podaję ją Caroline. Ściska ją tak, jakby zamknęła w niej sens swego życia, a ja mówię dalej głosem niskim, czułym i smutnym: – Nie możemy tego robić, gdy oboje przeżywamy śmierć Kita. To nieuczciwe względem nas obojga i względem niego. I nie straciłaś wszystkiego. Masz własne pieniądze. I nadal masz dom. Pomyślimy o jakiejś pensji dla ciebie z naszego majątku, jeśli będzie trzeba. Prawdę mówiąc, Rowena uważa, że powinnaś się zająć zaprojektowaniem wnętrz w apartamentowcach w Mayfair. – Całuję jej włosy. – Zawsze będę przy tobie, ale nie jako sposób na chwilę zapomnienia, Caro, tylko jako przyjaciel i szwagier.
Caroline pociąga nosem i wyciera go chusteczką. Odchyla się w tył i patrzy na mnie tymi swoimi rozdzierającymi serce, załzawionymi niebieskimi oczami.
– To dlatego, że wybrałam Kita, prawda?
Ogarnia mnie przygnębienie.
– Nie wracajmy znowu do tego.
– Czy może dlatego, że znalazłeś inną? Kim ona jest?
Nie mam ochoty na tę rozmowę.
– Chodźmy na śniadanie.
BIORĘ PRYSZNIC I UBIERAM się w rekordowym czasie. Czuję ulgę, gdy idąc z kubkiem po kawie do kuchni, widzę, że Caroline jest wciąż w gościnnym pokoju z łazienką. Serce przyspiesza mi jak rakieta na myśl o spotkaniu z Alessią.
Dlaczego się denerwuję? A może to podniecenie?
Ku memu rozczarowaniu w kuchni jej nie ma, więc idę do przyległej komórki, gdzie prasuje jedną z moich koszul. Przyglądam się jej niezauważony. Prasuje z tym samym zmysłowym wdziękiem, który dostrzegłem u niej tamtego dnia, wykonuje długie, swobodne ruchy, w skupieniu marszcząc brwi. Kończy koszulę i nagle podnosi wzrok. Oczy jej się rozszerzają, gdy mnie dostrzega, a policzki płoną różanym rumieńcem.
Rany, śliczna jest.
– Dzień dobry – mówię. – Nie chciałem cię wystraszyć.
Odstawia żelazko i wpatruje się w nie zamiast we mnie, a zmarszczki pomiędzy jej brwiami jeszcze się pogłębiają.
O co chodzi? Dlaczego nie chce na mnie spojrzeć?
– Zabieram bratową na śniadanie. – Po co jej to mówię?
Ale jej rzęsy trzepoczą, gdy mruga, i wiem, że przetwarza tę informację. Nie tracąc czasu, dodaję:
– Gdybyś mogła zmienić pościel w pokoju gościnnym, byłoby wspaniale.
Nieruchomieje, po czym kiwa głową, unikając mojego wzroku, podczas gdy jej zęby nie dają spokoju górnej wardze.
Oj… chciałbym poczuć te ząbki na swojej skórze.
– Pieniądze zostawię tam gdzie zwykle…
Podnosi głowę i posyła mi ciemne spojrzenie tych swoich wyrazistych, pięknych oczu, tak że słowa zasychają mi w gardle.
– Dziękuję, mister – szepcze.
– Mam na imię Maxim.
Chcę usłyszeć, jak wymawia moje imię z tym uwodzicielskim akcentem, ale ona stoi tylko w swoim okropnym fartuchu i milczy, obdarzając mnie jedynie skąpym uśmiechem.
– Maxim! – woła Caroline, po czym wchodzi do komórki, w której nagle zapanował tłok. – Witaj ponownie – zwraca się do Alessii.
– Alessio, to moja przyjaciółka i bratowa… hm… Caroline. Caroline, to Alessia.
Jest mi niezręcznie. To dziwne, że czuję się tak nieswojo, przedstawiając je sobie.
Caroline posyła mi zdumione spojrzenie, na które nie zwracam uwagi, do Alessii zaś kieruje życzliwy uśmiech.
– Alessia, urocze imię. Polskie? – pyta Caroline.
– Nie, proszę pani. Ono jest włoskie.
– O, jesteś Włoszką.
– Nie, ja jestem z Albanii. – Cofa się o krok i zaczyna się bawić luźną nitką fartucha.
Z Albanii?
Nie chce o tym mówić, ale tak mnie zaciekawiła, że brnę dalej.
– Jesteś daleko od domu. Studiujesz tutaj?
Kręci głową i zaczyna ciągnąć za nitkę, coraz bardziej się wycofując. To jasne, że nie ma ochoty wdawać się w szczegóły.
– Maxim. Chodźmy – mówi Caroline, ciągnąc mnie za rękę i przez cały czas patrząc ze zdziwieniem. – Miło było cię poznać, Alessio – dodaje.
Waham się.
– Na razie – rzucam, nie mając ochoty się z nią rozstawać.
– NA RAZIE – SZEPCZE Alessia i patrzy na niego, gdy wychodzi za Caroline z kuchni.
Bratowa?
Kunata.
Wracając do prasowania, powtarza to słowo po angielsku i albańsku, a jego dźwięk i znaczenie wywołują uśmiech na jej twarzy. Ale to dziwne, że bratowa chodzi po jego mieszkaniu w jego rzeczach. Alessia wzrusza ramionami. Obejrzała dostatecznie dużo amerykańskich filmów w telewizji, by wiedzieć, że relacje pomiędzy kobietami i mężczyznami na Zachodzie są inne.
Później zdejmuje pościel w pokoju gościnnym. Sypialnia jest nowoczesna i elegancka, i tak jak reszta mieszkania urządzona na biało, ale najpiękniejsze jest w niej to, że w łóżku najwyraźniej ktoś spał. Z szerokim uśmiechem ulgi bierze z bieliźniarki świeżą pościel i ścieli posłanie.
Od spotkania z Caroline jedna myśl nie daje Alessii spokoju. W sypialni pana ma sposobność zaspokoić ciekawość. Oplata się ramionami i ostrożnie podchodzi do kosza na śmieci. Robi głęboki wdech i zagląda.
Uśmiecha się szeroko.
Nie ma prezerwatyw.
Alessia zabiera się za sprzątanie i porządkowanie sypialni, czując znów odrobinę swojej wcześniejszej radości.
– CZY TO ONA? – pyta Caroline.
– Słucham? – mówię lekceważąco, kiedy siedzimy w taksówce wiozącej nas na King’s Road.
– Twoja dochodząca.
O cholera.
– O co ci chodzi?
– Czy to ona?
– Nie bądź śmieszna.
Caroline krzyżuje ręce na piersi.
– Nie zaprzeczasz.
– Nie zamierzam odpowiadać na tak niedorzeczne pytanie.
Przez zaparowane okno taksówki wyglądam na szare ulice Chelsea i czuję, jak w górę mojej szyi pełznie zdradliwy rumieniec.
Co mnie zdradziło?
– Nigdy nie widziałam, żebyś poświęcał tyle uwagi pracownikom.
Spoglądam na nią chmurnie.
– Skoro o pracownikach