posiadłości i ilu będzie potrzebnych pracowników.
– Ach tak?
Ogarnia mnie przygnębienie i staram się skoncentrować, a Oliver monotonnie mówi dalej. Moje myśli jednak się błąkają. Jutro znów przyjdzie Alessia. To jedyny pracownik, jaki mnie w tej chwili interesuje, i to z samych niewłaściwych powodów. Karny trening dzisiejszego ranka w siłowni nie bardzo mi pomógł osłabić fascynację jej osobą.
Jestem pod urokiem dziewczyny, której nawet nie znam.
Odzywa się mój telefon – to SMS od Caroline. Czytając jej słowa, czuję mrowienie na głowie i ucisk w gardle.
Nie jestem w ciąży. ;’(
Nic mi nie zostało po Kicie.
Nawet jego dziecko.
Cholera! Wypełnia mnie smutek, pojawia się znikąd i kompletnie mnie zaskakuje.
– Oliverze, chyba musimy na dziś skończyć. Coś mi wypadło.
– Oczywiście – odpowiada Oliver. – A jutro?
– Tak. Może przyjedziesz do mojego mieszkania, tak około południa?
– Dobrze, lor… Maximie.
– W porządku. Dziękuję.
Wystukuję odpowiedź dla Caroline.
Nie. Chcę gdzieś wyjść.
Upijmy się.
Jesteś w domu?
Okej. Dołączę do Ciebie w mieście.
Nie. Soho House.
Greek Street.
Mniej znajomych.
Prywatna sala klubowa jest zatłoczona, ale udaje mi się znaleźć stolik na piętrze w pobliżu płonącego kominka. Wolę intymną atmosferę 5 Hertford Street, który uważam za swój klub, ale w Soho House też mam członkostwo, podobnie jak Caroline. Siadam i nie muszę na nią długo czekać. Wygląda na zmęczoną, przygnębioną i wychudzoną. Kąciki jej ust opadają, oczy są smutne i opuchnięte, a ostrzyżone na boba blond włosy matowe i nieuczesane. Ubrała się w dżinsy i sweter. Sweter Kita. Nie jest to tryskająca życiem Caroline, jaką znam. Serce mi się kraje, kiedy podchodzi. Widzę wyryty na jej twarzy mój własny smutek.
Wstaję, ale się nie odzywam, gdy podchodzi i wtula się w moje ramiona, a ja mocno ją obejmuję.
Pociąga nosem.
– Hej – szepczę jej we włosy.
– Życie jest do dupy – mruczy.
– Wiem. – Mam nadzieję, że mój głos brzmi kojąco. – Chcesz usiąść? Jeśli będziesz naprzeciwko mnie, nikt nie zobaczy, że jesteś smutna.
– Aż tak źle wyglądam? – Brzmi, jakby poczuła się urażona, ale i troszkę rozbawiona.
Widzę przebłysk Caroline, którą znam. Całuję ją w czoło.
– Skądże, moja droga Caro.
Uwalnia się z moich objęć.
– Ależ z ciebie czaruś. – Ma to być wyrzut, ale widzę, że wcale się nie gniewa. Siada w aksamitnym fotelu naprzeciwko mnie.
– Czego się napijesz?
– Soho mule.
– Dobry wybór.
Przywołuję kelnera i zamawiam.
– Zachowywałeś się w ten weekend jak pustelnik – mówi Caroline.
– Byłem zajęty.
– Sam?
– Tak – odpowiadam i cieszę się, że nie muszę kłamać.
– Co się dzieje, Maxim?
– A co masz na myśli? – Posyłam jej spokojne spojrzenie oznaczające „nie wiem, o czym mówisz”.
– Poznałeś kogoś? – pyta.
O cholera!
Mrugam, gdy przed oczami staje mi obraz Alessii pochylającej się nad moim fortepianem w samych różowych majtkach.
– Poznałeś! – mówi zaskoczona Caroline.
Wiercę się w fotelu i kręcę głową.
– Nie – zaprzeczam kategorycznie.
Caroline unosi brew.
– Kłamiesz.
Ożeż. Nie dość kategorycznie.
– Skąd wiesz? – pytam, jak zwykle onieśmielony tym, z jaką łatwością mnie przejrzała.
– Nie wiedziałam, ale łatwo cię rozgryźć. Opowiadaj.
A niech to!
– Nie ma o czym. Spędziłem weekend sam.
– To już mówi samo za siebie.
– Caro, każde z nas radzi sobie ze stratą Kita na swój własny sposób.
– A… o czym nie zamierzasz mi opowiedzieć?
Wzdycham.
– Naprawdę chcesz, żebym o tym mówił?
– Tak – odpowiada, a ja dostrzegam szelmowski błysk w jej oku, który przypomina mi, że prawdziwa Caroline wcale nie jest tak daleko.
– Jest pewna dziewczyna. Ale ona nawet nie wie o moim istnieniu.
– Serio?
– Tak. Serio. To nic wielkiego. Zwykłe zauroczenie.
Caroline marszczy brwi.
– To do ciebie niepodobne. Twoje… zdobycze nigdy cię tak nie absorbują.
Nie mogę powstrzymać nieszczerego śmiechu.
– Ona nie jest moją zdobyczą… nawet sobie tego nie wyobrażam.
Ledwo jest w stanie na mnie spojrzeć!
Zjawia się kelner z naszymi drinkami.
– Kiedy ostatnio coś jadłaś? – pytam.
Caroline wzrusza ramionami, a ja kręcę głową.
– Pewnie doprowadzasz panią Blake do szału. Zjedzmy coś. Poprosimy o karty – zwracam się do kelnera, który odpowiada skinieniem i szybko odchodzi.
Podnoszę szklankę i wznoszę toast.
– Za ukochanych nieobecnych. – Mam nadzieję, że uda nam się zmienić temat.
– Za Kita – szepcze Caroline i uśmiechamy się smutno do siebie, połączeni miłością do tego samego człowieka.
JEST DRUGA NAD ranem, gdy wracamy pijani do mojego mieszkania. Caroline nie ciągnie do domu. „Nie chcę tam wracać. Bez Kita to nie jest dom”.
Nie umiem się jej sprzeciwić.
Zataczając się, oboje wchodzimy na korytarz, a ja wprowadzam kod alarmu, uciszając ciągłe pikanie.
– Masz jakąś kokę? – bełkocze Caroline.
– Nie. Nie dziś.
– A co masz do picia?
– Chyba już dosyć wypiłaś.
Posyła mi krzywy pijacki uśmiech.
– Czyżbyś się o mnie troszczył?
– Zawsze