E L James

Mister


Скачать книгу

a ja pierwszy raz widzę ją bez tego koszmarnego nylonowego fartucha. W ustach mi zasycha. Jest szczuplejsza, niż myślałem, a i tak linia jej ciała jest bardzo kobieca. Ma na sobie obcisły zielony sweter w serek – delikatny zarys jej piersi rozpycha wełnę i podkreśla wąską talię, a dopasowane dżinsy uwydatniają łagodnie zaokrąglone, szczupłe biodra.

      Cholera.

      Jest cudowna.

      Szybko zdejmuje tenisówki, wrzuca je do plastikowej reklamówki i zakłada zniszczone brązowe botki.

      – Nie nosisz skarpetek? – pytam.

      Potrząsa głową i pochyla się, żeby zawiązać buty, ale jej policzki znów się rumienią.

      Może w Albanii nie nosi się skarpetek?

      Wyglądam przez okno zadowolony, że postanowiłem ją odwieźć. Nie tylko spędzę z nią więcej czasu, ale dowiem się, gdzie mieszka, i uratuję jej stopy przed odmrożeniem.

      Wyciągam rękę.

      – Daj mi swoją kurtkę – mówię, a ona uśmiecha się do mnie nieśmiało, gdy pomagam jej ją założyć.

      W tym przetartym łachu nigdy nie będzie jej ciepło.

      Gdy odwraca się do mnie, zauważam złoty krzyżyk na jej szyi i plakietkę na swetrze – szkolną?

      Szlag by to.

      – Ile masz lat? – pytam ogarnięty nagłą paniką.

      – Dwadzieścia trzy.

      To wystarczy. Doskonale.

      Z ulgą potrząsam głową.

      – Idziemy? – pytam.

      Przytakuje, chwyta reklamówkę i wychodzi za mną z mieszkania.

      W milczeniu czekamy na windę, żeby zjechać na podziemny parking.

      W windzie Alessia stara się stanąć jak najdalej ode mnie. Ona naprawdę mi nie ufa.

      Czy mogę się temu dziwić po tym, jak się rano zachowałem?

      Ta myśl mnie przygnębia i staram się wyglądać jak najspokojniej i najbardziej nonszalancko, ale silnie odczuwam jej bliskość. Bliskość jej ciała. Tu, w tej małej przestrzeni.

      Może tu nie chodzi o mnie. Może ona po prostu nie lubi mężczyzn. Ta myśl jest jeszcze bardziej niepokojąca, więc szybko ją od siebie odsuwam.

      Podziemny parking jest niewielki, ale ponieważ właścicielem budynku jest spółka należąca do naszej rodziny, mam aż dwa miejsca parkingowe. Nie potrzebuję tylu samochodów, ale i tak je mam, land rovera Discovery i jaguara F-Type. Nie jestem fanem motoryzacji jak Kit. On był zagorzałym kolekcjonerem, a teraz jego flota rzadkich starych bryk należy do mnie. Ja lubię auta nowe i bezproblemowe. Bóg jeden wie, co pocznę z kolekcją Kita. Będę musiał zapytać Olivera. Może je sprzedam? Albo przekażę do muzeum w imieniu brata?

      Pogrążony w myślach naciskam pilota do discovery, a on wita mnie światłami i otwiera zamki. Dzięki napędowi na cztery koła z łatwością da sobie radę z zasypanymi śniegiem ulicami Londynu. Dopiero w tym momencie zauważam, że samochód jest brudny, cały w błocie po mojej podróży do Kornwalii, a gdy otwieram Alessii drzwi od strony pasażera, dostrzegam górę śmieci na podłodze.

      – Poczekaj – mówię i zbieram puste kubki po kawie, torebki po chipsach i opakowania po kanapkach. Wpycham je do foliowej torby, którą znalazłem na siedzeniu, i wrzucam na tył.

      Dlaczego jestem takim niechlujem?

      Zawdzięczam to całemu życiu z nianiami, służącymi i w szkole z internatem.

      Siląc się na zachęcający uśmiech, zapraszam Alessię do środka. Nie jestem pewien, ale mam wrażenie, że ukradkiem ona też się uśmiecha. Może ten bałagan ją rozbawił.

      Oby.

      Mości się na siedzeniu i szeroko otwiera oczy na widok deski rozdzielczej.

      – Jaki adres? – pytam, włączając zapłon przyciskiem.

      – Brentford, Church Walk czterdzieści trzy.

      Brentford! Dobry Boże.

      – Kod pocztowy?

      – TW8 8BV.

      Wpisuję dane do nawigacji i wyjeżdżam samochodem z miejsca parkingowego. Naciskam guzik na konsolce przy wstecznym lusterku i drzwi garażu otwierają się powoli, ukazując szalejący na zewnątrz biały żywioł. Śniegu napadało już niemal na dziesięć centymetrów i nadal intensywnie pada.

      – Wow – mówię właściwie do siebie. – Nigdy czegoś takiego nie widziałem. – Zwracam się do Alessii: – W Albanii pada śnieg?

      – Tak. Tam, skąd pochodzę, jest o wiele więcej śniegu.

      – A gdzie to jest? – Wyjeżdżam na ulicę i ruszam ku jej wylotowi.

      – Kukës.

      Nigdy nie słyszałem tej nazwy.

      – To małe miasto. Nie takie jak Londyn – wyjaśnia Alessia.

      Rozlega się sygnał ostrzegawczy.

      – Zapnij, proszę, pas.

      – Och – jest zaskoczona. – Tam, skąd jestem, tego nie robimy.

      – Cóż, takie tu mamy prawo, więc zapnij, proszę.

      Przeciąga pas przez pierś i patrzy w dół, by znaleźć zapięcie.

      – Proszę bardzo – mówi zadowolona z siebie i teraz to ja tłumię uśmiech. Może nie jeździ samochodami zbyt często.

      – Nauczyłaś się grać na fortepianie w domu? – pytam.

      – Mama mnie uczy.

      – Czy gra tak dobrze jak ty?

      Alessia potrząsa głową.

      – Nie. – I przechodzi ją dreszcz. Nie wiem, czy jest jej zimno, czy też coś ją przestraszyło.

      Podwyższam temperaturę i wyjeżdżamy na Chelsea Embankment. Światła Albert Bridge migają pośród wirującego śniegu.

      – Ładny – mruczy Alessia, gdy mijamy most.

      – Owszem.

      Jak ty.

      – Nie będziemy się spieszyć – dodaję. – Nie jesteśmy przyzwyczajeni do takiego śniegu w Londynie. – Na szczęście na drogach jest stosunkowo spokojnie, gdy zjeżdżamy z mojej ulicy. – To co cię sprowadziło do Londynu, Alessio?

      Patrzy na mnie rozszerzonymi oczami, a potem marszczy brwi i spuszcza wzrok.

      – Praca? – dopytuję.

      Kiwa głową, ale zamyka się w sobie, jakby zeszło z niej powietrze.

      Cholera. Dreszcz przechodzi mi po plecach. Coś tu jest nie tak. Bardzo nie tak.

      Próbuję ją uspokoić.

      – W porządku. Nie musimy o tym rozmawiać. – I pospiesznie dodaję: – Chciałem cię zapytać, jak to robisz, że pamiętasz te wszystkie utwory?

      Unosi głowę i od razu widać, że lepiej się czuje z tym tematem rozmowy. Przykłada palce do skroni.

      – Widzę muzykę. Jak obrazy.

      – Masz fotograficzną pamięć?

      – Fotograficzną pamięć? Nie wiem. Widzę muzykę w różnych kolorach. To kolory pomagają mi pamiętać.

      – Wow. – Słyszałem o tym. – Synestezja.

      – Syn-a-te… –